Tam się czeka na każdy gest

Tam się czeka na każdy gest

17.12.2012 Torun Spotkanie oplatkowe w Zakladzie Opiekunczo-Leczniczym dla pacjentow w stanie wegetatywnym prowadzonym przez Fundacje " Swiatlo " fot. Piotr Lampkowski/REPORTER

Ciężko chorzy na miejsce w zakładzie opiekuńczym czekają rok albo nawet dwa Kiedy 26-letni Paweł po czterech latach śpiączki minimalnie się uśmiechnął, jego rodzice przynieśli tort. Razem z nimi cieszył się cały personel zakładu opiekuńczo-leczniczego w Radomiu. – Bo to jest zawsze nasz wspólny sukces, na który pracujemy latami. U nas czekamy, aż pacjent się obudzi, czekamy na każdy jego ruch, sygnał… – mówi kierownik tej placówki dr Lilia Kimber-Dziwisz. 35-letnia Ewa, która zachłysnęła się wodą podczas kąpieli z dziećmi w jeziorze, jest już w śpiączce od pięciu lat. Jeszcze się nie przebudziła, ale nikt w bydgoskim zakładzie opiekuńczym nie traci nadziei, że tak będzie. 30-letni Rafał, który po zawale stracił przytomność i został przyjęty z OIOM do szpitala opiekuńczego rok temu w stanie wegetatywnym, chociaż wtedy nikt mu nie dawał szans na normalne życie, dopiero co wyszedł stamtąd o własnych nogach. – Budził się ze śpiączki stopniowo… A kiedy zaczął chodzić, nie widział przed sobą przeszkód. Musieliśmy go cały czas mieć pod kontrolą, stawialiśmy przed nim materac, aby na coś nie wpadł i nie zrobił sobie krzywdy – opowiada mgr Grażyna Śmiarowska, dyrektorka zakładu opiekuńczo-leczniczego im. ks. J. Popiełuszki w Toruniu. Dwa lata w kolejce Pierwsze szpitale czy też zakłady opiekuńcze, bo tak popularnie je się nazywa, powstały w 2000 r. Formalnie to zakłady opiekuńczo-lecznicze i pielęgnacyjno-opiekuńcze. Trafiają do nich pacjenci w śpiączce, ale i w innych ciężkich stanach – po wypadkach, operacjach, udarach, zawałach, a także z przewlekłymi chorobami, jak np. stwardnienie zanikowe boczne. Wymagają dalszej opieki, leczenia, karmienia dojelitowego, wszechstronnej rehabilitacji. Dobrze, że takie miejsca w ogóle istnieją, ale jest ich za mało, bo raptem ok. 600. Potrzeby są znacznie większe, co najlepiej obrazuje czas oczekiwania na przyjęcie wynoszący średnio rok. – To bardzo wiele dla chorego w śpiączce, dla którego każdy dzień fachowej opieki jest na wagę złota – podkreśla dr Lilia Kimber-Dziwisz, konsultant wojewódzki opieki długoterminowej na Mazowszu. W dodatku szpitale opiekuńcze są rozmieszczone nierównomiernie, w niektórych regionach jest ich szczególnie mało. W Radomiu, gdzie na 250 tys. mieszkańców są tylko dwa takie ośrodki, na przyjęcie czeka się dwa lata. Podobnie jest na Lubelszczyźnie, gdzie również są dwie takie placówki. W województwie warmińsko-mazurskim średnia oczekiwania wynosi 12 miesięcy, a dla ludzi w śpiączce – dwa lata. Tylko na Mazowszu, gdzie jest najwięcej szpitali pielęgnacyjnych, sytuacja jest najbardziej zbliżona do ideału. Choć w wielu miejscach nadal się czeka, tyle że od kilku tygodni do trzech miesięcy. W Stołecznym Centrum Opiekuńczo-Leczniczym mężczyźni czekają w kolejce miesiąc, a kobiety – do trzech miesięcy. Wypadek i uszkodzenie mózgu może spotkać człowieka w każdym wieku. W zakładzie opiekuńczo-leczniczym w Toruniu niemal połowa pacjentów jest przed 65. rokiem życia. A w radomskiej placówce, którą kieruje dr Lilia Kimber-Dziwisz, jeszcze niedawno średnia wieku pacjentów wynosiła 42 lata. – Teraz podwyższyła się do 50, a to dlatego, że mamy też pacjentów, którzy leżą u nas bardzo długo. Najdłużej leżący mężczyzna jest w śpiączce od 12 lat. Szpital czy zakład opieki Zakłady opiekuńcze często mylone są z domami pomocy. Niektórzy próbują tam umieścić np. rodziców z demencją. Zdarzają się i zachowania bardzo przykre, gdy ktoś podrzuca zniedołężniałego rodzica takiemu ośrodkowi. – Kilka dni temu znaleźliśmy na ławeczce pod szpitalem babcię z alzheimerem – mówi Barbara Kołakowska, kierownik medyczny Caritas Archidiecezji Warszawskiej. Lekarze z kolei nie odróżniają szpitali opiekuńczych od hospicjów i kierują tam pacjentów z nowotworami. Tymczasem te placówki nie przyjmują chorych z zaawansowanym rakiem ani innych umierających. – U nas w ogóle nie czeka się na śmierć – mówi Barbara Kaczmarska ze Stołecznego Centrum Opiekuńczo-Leczniczego. – Wręcz przeciwnie, wygląda się każdego przejawu życia. Ten brak rozeznania powoduje, że do zakładów opiekuńczych kierowani są nie ci chorzy, którzy powinni, ale ludzie w ciężkich stanach, których można by postawić na nogi, leżą w domach. – Są przywożeni do nas zbyt późno. A w wielu przypadkach każdy dzień odpowiedniej rehabilitacji jest dosłownie na wagę złota – mówi dr Kimber-Dziwisz. – Wielu takich pacjentów można by od razu ustabilizować po wylewie czy udarze i w ten sposób dać im większą szansę na wyzdrowienie – dodaje Grażyna Śmiarowska. Nieraz rodzina ma opory

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 32/2015

Kategorie: Zdrowie