Tańczący diabeł

Tańczący diabeł

Nie zbudują już żadnej fabryki; umarł Moryc Welt. Umarł wielki aktor Wojciech Pszoniak, głos mi więźnie w gardle, bo na jego rolach się wychowałem, dzięki nim rozkochałem się w kinie jako przyszły filmoznawca. Umarł jeszcze jeden wybitny polski inteligent, nie umarł, a wymarł zatem, bo jak wieść niesie, nasza inteligencja wymiera (choć, kto wie, może i reszta do niej dołączy; nie jest powiedziane, że COVID-19 wpisał ludzkość na listę – nie jest powiedziane wyłącznie ze strachu). Stwierdzić, że wszedł do kina z rozmachem, byłoby eufemizmem; Pszoniak wtargnął do polskiej kinematografii w jej najlepszym artystycznie okresie jako aktor gotowy, wszechstronny, ba, jako potencjalny złodziej filmów, który nawet z drugiego planu zagarnia dla siebie pełną pulę pamięci widza. W ciągu jednego 1972 r. kreacje w „Diable”, „Weselu” oraz „Piłacie i innych”, a zaraz potem Moryc Welt, rola życia w „Ziemi obiecanej”. Andrzej Żuławski był nim zachwycony, cenił go za dynamikę, wspominał, że „Wojtuś grał bardzo pięknie i bardzo szybko”, w zawrotnym tempie rozhulanej kamery Andrzeja Jaroszewicza. Żuławski szybko dojrzewał jako reżyser, zrozumiał, że do postaci potwora potrzebuje nie maski bestii, lecz aktora o aparycji niepozornej, niewinnej wręcz, który wyzyska siłę kontrapunktu. Zaiste demoniczną

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Wojciech Kuczok