Targi śmierci

Targi śmierci

W ciągu miesiąca na Śląsku załamało się sześć dachów, m.in. w Teatrze Śląskim i w hali w Zabrzu. Ostrzeżenia zlekceważono Gdy w sobotnie popołudnie usłyszałam wiadomość o zawaleniu się hali na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich, od razu, nie widząc jeszcze telewizyjnej relacji, wiedziałam, o który budynek chodzi. Pamiętam odczucia, gdy byłam w nim tuż po otwarciu. Wrażenie wielkiej, niestabilnej metalowej przestrzeni, jakby olbrzymiego blaszanego garażu. Gdy otwierało się drzwi, odnosiło się wrażenie, że się kołyszą. Znajomy pracujący na targach od niechcenia powiedział: – Jak to kiedyś nie pierdyknie, będzie cud. Jak długo trwa umieranie Michał Wiosna ciągle jest w szoku. – Zajrzałem śmierci w twarz. W hali było głośno, grał zespół. Nagle usłyszałem jakby tupot nóg po dachu. Spojrzałem w górę i zobaczyłem spadające kawałki blachy. Zadziałał instynkt. Rzuciłem się w kierunku drzwi. Na szczęście moje stoisko było blisko wyjścia. Biegłem, myśląc, jak długo trwa umieranie i czy boli. Pod nogi spadła mi blacha, ale biegłem dalej. Gdy poczułem powiew zimnego powietrza, pomyślałem, że wygrałem los na loterii. Dopiero sekundę potem pomyślałem: gdzie moi bliscy? Wokół był jeden wielki wrzask, przepychanki. Wujek chciał wejść z powrotem, bo zniknęła nam z oczu siostrzenica. Ale powrotu do hali nie było. – Okazało się, że Aneta pobiegła z falą ludzi w innym kierunku. Jednak przejście było zablokowane. Zaczęli się miotać. W pewnym momencie ktoś złapał ją za kostkę. Ranny mężczyzna z rozerwaną klatką piersiową i przywalony metalowym słupem błagał ją o pomoc. Gdy tylko wydostała się na zewnątrz, wskazała, gdzie leży. Został natychmiast ewakuowany, ale siostrzenica nie może wyjść z szoku – dodaje Henryk Palęga. Wiosna jest zapalonym gołębiarzem, w 1995 r. jego gołąb wygrał ogólnopolskie zawody. Miłością do tych pokojowych ptaków zaraził całą rodzinę. Z Wilczy pod Gliwicami przyjechali tu po raz piąty. – Z naszej rodziny było tu sześć osób – dodaje jego matka. – W tym roku nie mogłam przyjechać i byłam z tego powodu zła. Teraz dziękuję Bogu, że tak się stało. Znaliśmy tu mnóstwo osób, bardzo boimy się pytać o niektórych. Znajomy, który mieszka obok nas w hotelu, nie odniósł obrażeń, ale nie mógł przez jakiś czas się wydostać. Opowiadał, że wraz ze śniegiem na podłodze pojawiła się woda. Ludzie unieruchomieni pod zwałami blachy, ranni, okrywali się kartonami przed zimnem i wilgocią. Dobrze, że zobaczę syna W szpitalu im. św. Barbary w Sosnowcu przy łóżku Tomasza Kurasiewicza siedzi rodzina. – Wszedłem do hali kilka minut przed katastrofą – opowiada pan Tomek. – Jestem producentem karmy dla gołębi i miałem stoisko na zewnątrz. Znajomy zaprosił mnie na swoje stoisko, aby pogadać. Nagle zaczęły na nas spadać blachy. To były sekundy. W człowieku wówczas odzywa się wyłącznie instynkt przetrwania. Próbowałem uciekać, ale przygniotło mi nogę. Strasznie bolało, leżałem pod blachą i próbowałem się wyczołgać. Po blachach łazili ludzie, bałem się, że zaraz ktoś mnie zmiażdży. Po chwili wydostałem się na jakąś bryłę śniegu. Zadzwoniłem do kolegi, który został na stoisku, żeby po mnie przyszedł. Nie zdawałem sobie sprawy, że do hali nie można wejść, chociaż on próbował. Po drodze ratował innych, do mnie w końcu dotarli strażacy. Było ciemno, ludzie nawoływali się. Jeden szukał swojej kurtki, podczas gdy wokół ludzie prosili o pomoc. Bałem się, że nadepnie na moją złamaną nogę. Pan Tomasz ma sine oko i skaleczenia na czole i rękach. Obok siedzi żona, która za niespełna dwa tygodnie będzie rodzić. – Czekamy na syna, dziękuję Bogu, że będzie miał ojca – mówi. – Tych targów miało nie być. W grudniu dostaliśmy informację, że być może zostaną odwołane ze względu na ptasią grypę. 6 stycznia przyszło pismo, że jednak się odbędą. Jacek Brojek, wspólnik i przyjaciel Tomka, obserwował dramat z zewnątrz. – Nagle usłyszałem syk i zobaczyłem tłum ludzi jakby wyrzuconych, wylatujących przez drzwi. I mnóstwo gołębi. A za nimi obłoki kurzu, pyłu. I jeden wielki krzyk. W pierwszej chwili pomyślałem, że w środku eksplodowały jakieś butle. Potem usłyszałem huk i wbiegłem do środka, chociaż rozsądek mówił coś innego. Z zewnątrz nie było widać, że zawalił się dach.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2006, 2006

Kategorie: Kraj