Taśmy prawdy Biziela

Taśmy prawdy Biziela

Bartosz Fiałek fot. Malgorzata Szczepanska- Piszcz

Szef związku zawodowego lekarzy kontra dyrekcja bydgoskiego szpitala. Czy ten spór musi skończyć się w sądzie? Przyczyn konfliktu w bydgoskim Szpitalu Uniwersyteckim nr 2 im. dr. Jana Biziela, przez bydgoszczan zwanym krótko Bizielem, trzeba szukać w przeszłości. – O problemach kadrowych i organizacyjnych na SOR, czyli na szpitalnym oddziale ratunkowym, słyszałem od początku pracy w Bizielu. A pracuję tu już piąty rok. Że lekarzy jest za mało. Że są przepracowani. Że się nie wyrabiają. Że taka organizacja pracy doprowadzi do groźnych dla pacjentów skutków. Można łatwo sprawdzić, jak często lekarze wpisywali w książce raportów, że dyżur bardzo ciężki, że nie byli w stanie zrobić tego czy tamtego. I przez lata domagali się zmian – twierdzi lekarz Bartosz Fiałek, lat 31, rezydent reumatologii bydgoskiego Biziela, przewodniczący przyszpitalnego terenowego oddziału Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Medycy z innych oddziałów również pisemnie informowali dyrekcję szpitala o problemach w funkcjonowaniu oddziału medycyny ratunkowej. Bezskutecznie. – W listopadzie ub.r. ordynator SOR i jego zastępca nie wytrzymali i odeszli. Wcześniej poprosiłem pisemnie dyrekcję o spotkanie trójstronne (dyrekcja, związki zawodowe, szefowie oddziałów i rezydenci) w sprawie ciężkiej sytuacji kadrowej na oddziale medycyny ratunkowej. Zamiast tego spotkał się z nami dyrektor ds. lecznictwa Zbigniew Sobociński. Na kilkadziesiąt sekund. Tyle czasu potrzebował, żeby powiedzieć, że żadnych rozmów nie będzie, bo mamy działać zgodnie z nowym zarządzeniem z 22 października 2018 r., według którego od następnego dnia lekarze pracujący na oddziałach będą równolegle pracowali na SOR. Dyrekcja nie rozmawia W szpitalu zaczęło wrzeć. Szczególnie gorąco zaprotestowali, już i tak przeciążeni, lekarze rezydenci. Uznali, że równoległa praca w dwóch miejscach zwiększa ryzyko błędu, niedopilnowania swoich obowiązków, słowem nie można dobrze leczyć na dwóch frontach jednocześnie. Wsparł ich prawnik OZZL Marek Imiołczyk, zauważając, że już w 2015 r. Ministerstwo Zdrowia wydało komunikat, w którym napisano wprost: „Zobowiązanie rezydenta do pełnienia dyżurów w jednostkach niewymienionych w programie specjalizacji, np. w szpitalnym oddziale ratunkowym, jest niezgodne z (…) umową i wiąże się z koniecznością zwrotu środków finansowych przekazanych przez ministra zdrowia na jej realizację”. Marek Imiołczyk ocenił, że działanie dyrekcji szpitala jest niezgodne z prawem. „Bardzo prosimy o merytoryczne uzasadnienie skierowania nas do pracy w tzw. obszarze Izby Przyjęć w godzinach 7.30-15.05”, zwrócili się do dyrektorki szpitala dr Wandy Korzyckiej-Wilińskiej lekarze rezydenci kliniki neurochirurgii i neurologii. W listopadzie Bartosz Fiałek w imieniu związku domagał się wskazania podstawy prawnej tej decyzji. Dyrekcja nie reagowała. Wezwana na pomoc przez związki zawodowe Bydgoska Izba Lekarska umyła ręce, pisząc: „Okręgowa Rada Lekarska BIL nie jest podmiotem odpowiednim do dokonywania oceny zasadności i prawidłowości zarządzeń dyrektora danego podmiotu leczniczego oraz wewnętrznej struktury organizacyjnej”. I poradziła skontaktować się z NFZ i ministrem zdrowia oraz Uniwersytetem Mikołaja Kopernika jako organem nadzorującym szpital kliniczny. Napisali pisma, tak jak im poradzono, i dodatkowo na początku stycznia zawiadomili Państwową Inspekcję Pracy, mimo że na SOR w połowie grudnia zatrudniono nowych lekarzy. – Miałem informacje od rezydentów, m.in. ortopedii, że przed godz. 15 nadal schodzą na SOR. I tak jest zresztą do dzisiaj. Gdy w połowie stycznia PIP zapowiedziała kontrolę szpitala, 21 stycznia wezwał mnie na rozmowę dyrektor Sobociński – relacjonuje Bartosz Fiałek. – To nie była rozmowa, tylko monolog dyrektora, który zachowywał się bardzo niegrzecznie. Byłem obsztorcowywany jak dziecko, zastraszany, traktowano mnie nie jak przedstawiciela związków zawodowych, czyli partnera, ale jak podwładnego – ocenia. Fiałek zażądał przeprosin oraz wycofania się z gróźb. Nie wszyscy mu uwierzyli, no bo nie wiadomo, co tak naprawdę się zdarzyło za drzwiami gabinetu, spotkanie odbyło się w cztery oczy. Słowo przeciwko słowu. W lokalnych mediach szpital sugerował konflikt personalny między dwoma panami. Fiałek: – Jaki konflikt personalny? Wcześniej tylko raz rozmawiałem z dyrektorem Sobocińskim. Kilka lat temu, gdy kierowano mnie właśnie do pracy na SOR. Pytał, czy dam radę. Odpowiedziałem, że to raczej przełożeni powinni ocenić. Ale jak ja czuję, dopytywał. Odpowiedziałem, że powinienem dać radę. I tyle było tej rozmowy. Poza tym październikowe zarządzenie dyrektora Sobocińskiego mnie akurat nie dotyczyło, tak jak i pozostałych lekarzy na oddziale reumatologii. Walczyłem – jako

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2019, 2019

Kategorie: Kraj