To, co się dzieje w Tatrach, jest kpiną z idei ochrony przyrody Niedawno jeden z portali poświęconych tematyce tatrzańskiej donosił z zachwytem, że na zamarzniętej tafli Morskiego Oka miała miejsce niezwykła rywalizacja sportowa. Zawodnicy drużyny hokejowej z Nowego Targu rozegrali pokazowy mecz. W pierwszej chwili potraktowałem to jak żart, ale tekstowi towarzyszyła bogata dokumentacja fotograficzna. I podziękowania organizatora imprezy Mariusza Jarzębskiego, adresowane do dyrekcji TPN: „Bardzo przychylnie do naszego pomysłu podeszły władze Tatrzańskiego Parku Narodowego, za co im z tego miejsca serdecznie dziękuję. Pomysł wypalił, więc na pewno będziemy go kontynuować. Za rok chcemy już jednak zrobić drugą edycję z większą pompą”. Telefony do znajomych, SMS-y, mejle. Konsternacja, niedowierzanie, oburzenie. Zdobyte informacje były niejasne, a odpowiedzi wymijające. Nikt jednak nie stwierdził zdecydowanie, że taki incydent nie miał miejsca. Wkrótce Paulina Kołodziejska z TPN powiedziała w rozmowie z Polską Agencją Prasową: „Do TPN nie wpłynął żaden formalny wniosek na organizację meczu”, i dodała, że park nie przewiduje zgody na organizowanie tego typu wydarzeń w przyszłości. Wszystko wydaje się niemal w porządku, może zaszło jakieś nieporozumienie, lód zarysowany łyżwami niedługo się roztopi, śladu po sprawie nie będzie. Czy warto o tym pisać? Warto. Chociażby ze względu na reakcję internautów. Andrzej P.: „Super pomysł”, Krystyna M.: „Odjazdowy pomysł”, Grzegorz F.: „Super pomysł, atrakcją powiało”, Anna M.S.: „Brawo za odwagę – ale gruby lód, że to wszystko utrzymał”. Zdarzają się też komentarze krytyczne, ale w zdecydowanej mniejszości. O czym świadczą te opinie? Co mówią o nas samych? Bardzo dużo mówią! Zastanawiam się, jakie byłyby reakcje na wieść, że TPN wydał zgodę na wyścigi łodzi motorowych na Morskim Oku, że będzie to cykliczna impreza, że trzy największe browary Polski południowej będą sponsorami, że będzie pokaz ogni sztucznych, ogniska i grille, a na Kazalnicy pierwsze w Tatrach zawody wingsuit proximity flying BASE jumping. Podejrzewam, że entuzjazm niektórych „miłośników” Tatr byłby adekwatny do rangi wydarzenia. Cofnijmy się do roku 1902, kiedy inż. Dzieślewski podczas lwowskiej Wystawy Jubileuszowej Towarzystwa Politechnicznego zaprezentował broszurę pod wymownym tytułem „Uprzystępnienie i uprzemysłowienie Tatr polskich”, a w niej projekt budowy parowej kolei wąskotorowej z Zakopanego na Świnicką Przełęcz. Gdyby nie zdecydowane protesty Sekcji Ochrony Tatr Towarzystwa Tatrzańskiego, być może spod Świnicy zwożono by kolejką Dzieślewskiego urobek granitu, tak przydatnego w budownictwie, a w przeciwnym kierunku wwożono by tłumy miłośników uprzemysłowionych Tatr. Czy jest jakikolwiek sens w przypominaniu tak zamierzchłych czasów i zapomnianych wydarzeń? Owszem, bo zarówno Dzieślewski (w pewnym stopniu), jak i hokeiści to uosobienie homo ludens (człowieka bawiącego się), który już dawno zastąpił homo sapiens. Zabawa staje się celem samym w sobie, a jej cena nie ma żadnego znaczenia. I nie o to chodzi, że hokeiści nie wyrządzili żadnych szkód przyrodzie, co zostało całkiem trafnie dostrzeżone przez TPN. Chodzi o sygnał, który wysłano: że najważniejsza jest dobra zabawa, że nie ma żadnego sacrum. Ale może w tym wszystkim hokeiści stali się kozłem ofiarnym, uosobieniem wszelkiego zła. Czy aby na pewno w Tatrach nie dzieje się nic gorszego? Powiedzmy to wyraźnie: dzieje się! Na temat słynnych dorożek przewożących wczasowiczów do Morskiego Oka napisano wiele, ale w najmniejszym stopniu nie zmieniło to patologii. Wygodnictwo i lenistwo jednych spotyka się tu z chciwością, a czasami nawet z bestialstwem drugich – konie traktowane są jak maszynki do robienia dutków. Wszystko odbywa się zgodnie z prawem, przepisami oraz uświęconą, chociaż dość krótką tradycją. Przyjrzyjmy się obszarowi Doliny Chochołowskiej. 2230 ha w tym rejonie to grunty należące do Wspólnoty Leśnej Uprawnionych Ośmiu Wsi z siedzibą w Witowie, jednocześnie położone w granicach TPN. De facto oznacza to eksterytorialność tego obszaru, a TPN ma tu, moim zdaniem, niewiele do powiedzenia. Czasami trudno się zorientować czy przeszedł tam kolejny huragan, który powalił las, czy właśnie dokonano rabunkowej wycinki. Oczywiście nikt nie może kwestionować świętego prawa własności, ale to, co tam się dzieje, jest kpiną z idei ochrony przyrody. Sama Dolina Chochołowska to niestety przykład chorej wizji Tatrzańskiego Lunaparku Narodowego: hamburgery, hot dogi, ciuchcie elektryczne, wypożyczalnie rowerów. Homo ludens jest tu u siebie, a niepohamowana chciwość splata się z potrzebą









