Polityka kulturalna nastawiona tylko na eksperyment mogłaby wygonić publiczność z warszawskich teatrów Piotr Bukartyk śpiewa ostatnio piosenkę „Nie mówię kto” z wpadającym w ucho refrenem: „Im chodzi tylko o to jedynie / by świat wyglądał tak, jak powinien”. Kiedy się wsłuchać w argumenty krytyków stanu kultury w stolicy, można odnieść wrażenie, że to ich piosenka. Nie o ten czy inny zarzut bowiem chodzi, ale o całokształt, czyli „wygląd świata”. Mówiąc inaczej, spór dotyczy tego, kto ma sprawować władzę w dziedzinie kultury: samorządy (i ministerstwo) czy korporacje artystyczne. Wizja nie pomogła Siła złego na jednego. Stołeczny ratusz stał się obiektem narastającej lawinowo krytyki. Od chwili ogłoszenia manifestu „Teatr nie jest produktem”, czytanego po przedstawieniach Warszawskich Spotkań Teatralnych, przybywa niezadowolonych, których pretensje pod adresem urzędu nie mają końca. Powody, dla których artyści protestują – wskazane w manifeście konkretnie – nie pojawiły się nagle, czas jednak nie został wybrany fortunnie. Może skutecznie, lecz niezbyt elegancko, skoro festiwal odbywał się za grosz publiczny, samorządowy głównie, bo to przede wszystkim warszawski ratusz, przyznając na WST 1,5 mln zł, był ich głównym fundatorem. Urzędnicy mieli powody do frustracji – wysupłali z kryzysowej, zmniejszonej kiesy niezły grosz i zamiast podziękowania usłyszeli litanię pretensji. Protest skierowany był przeciw błędnym decyzjom, niedoinwestowaniu i brakowi wyraźnych kryteriów polityki teatralnej. Słowem, był (i jest) wyrazem niezadowolenia z niemrawej z jednej strony, a zaskakującej z drugiej praktyki zarządzania teatrami. Apel piętnował urzędniczą samowolę, bezpośrednią zaś przyczyną jego ogłoszenia była zmiana statutów teatrów dolnośląskich, mająca umożliwić mianowanie menedżerów na stanowiska dyrektorów naczelnych (w miejsce artystów), a także trwający wtedy pat w sprawie obsady stanowiska dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie. Wkrótce ten pat został jednym ruchem przecięty, ale to tylko rozsierdziło protestujących. Co ciekawe, nawet uchwalenie przez warszawskich radnych oczekiwanego od paru lat programu rozwoju kultury w stolicy do roku 2020 nie osłabiło kampanii pretensji, przeciwnie – wzmogło ją. A przecież program odpowiada na powtarzany często zarzut nękającego urzędników odpowiedzialnych za stołeczną kulturę braku wizji przyszłości – wizji w nim aż nadto, może nawet o utopijnym odcieniu. Jeśli się wczytać w ów obraz kultury Warszawy w roku 2020, znajdziemy się w baśniowym świecie, gdzie wszystko jest piękne, a ludzie żyją (duchowo) dostatnio. Któż nie chciałby żyć w takim mieście: „Kultura jest jednym z powodów, dla których Warszawa jest wybierana jako miejsce do życia. (…) Warszawa jest miastem, które postawiło na rozwój twórczości. M.st. Warszawa jest znaczącym, światłym mecenasem kultury, wspieranym przez sektor prywatny. Oferta kulturalna jest interesująca, różnorodna, na wysokim poziomie, adresowana do osób o różnych gustach i potrzebach. Istnieje przestrzeń i wsparcie dla eksperymentalnych, ryzykownych projektów, dla nisz oraz dla atrakcyjnego kultywowania form klasycznych. (…) Warszawa przyciąga gości z Polski i z zagranicy budzącymi zainteresowanie i wpisanymi na stałe w krajobraz zdarzeniami kulturalnymi, niszowymi i tymi o międzynarodowej skali, oraz swoją, wypracowaną na styku historii i współczesności, intrygującą tożsamością. (…) Mieszkańcy stolicy w coraz większym stopniu czują się współgospodarzami i współtwórcami miasta. Wzmacnia to ich poczucie odpowiedzialności za otoczenie: podwórko, osiedle, dzielnicę. (…) »Warszawiak«, »warszawianka« – to brzmi dumnie”. Kto przeciw? Nie widzę. Dyrektor jak więzień Tymczasem zamiast zyskać aplauz dla tych projektów, ratusz i jego czołowi przedstawiciele, w szczególności zastępca prezydenta Włodzimierz Paszyński, znaleźli się w sytuacji wrogów publicznych, znajdujących upodobanie w gnębieniu artystów. Program rozwoju kultury zaś to rodzaj zasłony dymnej, mającej ukryć zemstę na środowisku twórczym, która przejawia się w: • nominacji Roberta Glińskiego (bez konkursu) na stanowisko dyrektora Teatru Powszechnego, • rezygnacji z budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej według projektu Christiana Kereza, • braku odpowiedniej siedziby Nowego Teatru, • złych warunkach pracy TR Warszawa, • nominacji Agnieszki Glińskiej (bez konkursu) na dyrektorkę artystyczną Teatru Studio, • nieprzedłużeniu kontraktu dyrektorskiego Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym, • odrzuceniu kandydata zespołu na dyrektora Teatru Dramatycznego (Pawła Łysaka), • nominacji
Tagi:
Tomasz Miłkowski









