Teatr po nowym otwarciu

Teatr po nowym otwarciu

Nad Niemnem, fot. Natalia Kabanow

Trochę potrwa odrabianie strat, ale najważniejsze, że publiczność teatru nie porzuciła Wygląda na to, że teatr pozbiera się po lockdownie szybciej, niż myślano. Kiedy tylko otwarto kasy, widzowie ławą ruszyli po bilety. Nie było łatwo zaistnieć po nowym otwarciu, bo w czerwcu nastąpiła wielka kumulacja – niespotykany wysyp premier, długo czekających na szansę spotkania z widzami. Niektóre okazały się „przenoszone”, inne zmontowane nerwowym ściegiem, ale jedno jest pewne: teatr nie zmarnował tych miesięcy zastoju, maskowanego istnieniem w internecie. Jednym z przejawów powrotu do normalności były 41. Warszawskie Spotkania Teatralne (tym razem wyjątkowo w czerwcu), od lat traktowane jako sonda nowości, odkryć, tematów krążących w polskim teatrze. Program tegorocznych spotkań, za który odpowiada ich kurator Wojciech Majcherek, został skomponowany zgodnie z tymi regułami. Zobaczyliśmy spektakle modnych duetów (Demirski/Strzępka i Janiczak/Rubin), prace młodych, obiecujących reżyserów: Jędrzeja Piaskowskiego, Radka Stępnia i Franciszka Szumińskiego, a także spektakl gospodarzy, stołecznego Teatru Dramatycznego. Wszystko można było oglądać na żywo i online – to spadek po poprzedniej edycji WST zrealizowanej wyłącznie „zaocznie”, za pośrednictwem streamingu. Dodatkowo tylko online każdy mógł zobaczyć „Boksera”, hamburską adaptację „Króla” Szczepana Twardocha w reżyserii Eweliny Marciniak, i spektakl „Fanny i Aleksander” według Ingmara Bergmana w reżyserii Łukasza Kosa z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Geograficznie i generacyjnie program dawał obraz życia teatralnego, w którym swoją obecność zaznacza młode pokolenie, ale ster wciąż dzierży średnie, a tradycyjnym dużym ośrodkom teatralnym przybywa konkurencji. Nie zabrakło też spotkań z twórcami, towarzyszących poszczególnym prezentacjom. Czego brakowało? Dawnej atmosfery, która tworzyła aurę nadzwyczajności spotkań. Ale to w dużej mierze skutek nadal obowiązujących ograniczeń – tylko do połowy wypełnione sale i maski na twarzach to nie są wymarzone okoliczności kontaktu aktorów z widzami. Deserem był „Dług”, spektakl wystawiany przez Teatr Nowy Proxima w Krakowie, w reżyserii Jana Klaty. Klata skonstruował kolaż inspirowany głośną książką „Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat” wojowniczego antropologa Davida Graebera, który, nie licząc się z establishmentem (także naukowym), ukazał podszewkę mechanizmów społecznych i ekonomicznych, właśnie dług czyniąc bohaterem historii. W scenariuszu pojawiły się adaptowane i przetworzone fragmenty wielkich dzieł literatury: „Kupca weneckiego” Szekspira, „Fausta” Goethego czy „Zbrodni i kary” Dostojewskiego. Całość spinał pastisz telewizyjnego show – jego bohaterem reżyser uczynił zespół KLF, który zasłynął za sprawą spalenia miliona funtów – wszystkich pieniędzy, jakie zarobili muzycy. Spektakl nie odkrywa, a raczej powtarza wcześniejsze diagnozy ustroju, który trzyma w ryzach ludzi za pośrednictwem m.in. długu. Dramaturgicznie wydaje się niespójny, mimo to wciąga i sprawia, że widzowie podążają za aktorami, którzy wydają się gotowi do metamorfoz trudnych do przewidzenia. Nawet jeśli ktoś uporczywie nie da się przekonać argumentacji Klaty/Graebera, z pewnością ulegnie błyskotliwemu pokazowi zespołowej pracy aktorskiej. „Dług” Klaty rymował się od strony formalnej z przedstawieniami wspomnianych już duetów – stylistykę kolażu od dawna uprawiają zarówno Demirski/Strzępka jak i Janiczak/Rubin. Obie pary autorsko-reżyserskie, których spektakle rozpoczynały i zamykały tegoroczne spotkania, reprezentowały nową polską dramaturgię. Gdyby na tej podstawie oceniać jej stan, można by popaść w zwątpienie, bo nie były to szczególne osiągnięcia tych duetów, choć – rzecz ciekawa – łączyło je zastąpienie polityki seksem. Pawła Demirskiego zawsze interesowała polityka, wtrącał się i dogadywał. Jolanta Janiczak używała do tego celu historii, reinterpretując ją po swojemu i nadając jej polityczny wydźwięk. W ich nowych dramatach-scenariuszach zaprezentowanych na spotkaniach te akcenty, niedawno gorące politycznie, wystygły, zastąpione przez wątki feministyczne i kwestie polskiej seksualności. W „Jeńczynie” z Narodowego Starego Teatru Strzępka/Demirski obrali za temat polski seks, a ściślej – brak umiejętności mówienia o seksie. Wykorzystali w tym celu swoją metodę zderzania rozmaitych sytuacji, mnożenia paradoksów i nieprawdopodobnych zdarzeń, ale zamiast spektaklu prowokującego, pełnego humoru i kąśliwości powstała nudna piła, która przez ponad trzy godziny nie mogła się wygrzebać z dramaturgicznego nieładu. Mieliśmy więc do czynienia z kilkunastoma skeczami różnej jakości, czasem nawet zabawnymi, które jednak nie uzasadniają celu tego zamieszania – bo to, że polska mowa cierpi na ubóstwo języka erotycznego i że nie potrafimy o „tym”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 28/2021

Kategorie: Kultura