Każda premiera jest świętem w całej gminie Istniejący od dwóch dekad Wspaniały Teatr Bez Nazwy powstał z zabawy. Ale cud jego istnienia ma szersze podłoże – w jakiś mistyczny sposób wiąże się z polskim teatrem amatorskim, który w niemieckim Gietrzwałdzie powstał 100 lat wcześniej. – Prawdziwym sprawdzianem każdego profesjonalnego teatru jest wystawienie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. I my już dorośliśmy do tego, żeby z tą najbardziej polską sztuką się zmierzyć – zapowiada Andrzej Fabisiak, reżyser i opiekun grupy, prezes oddziału okręgowego Towarzystwa Kultury Teatralnej w Olsztynie, przez wiele lat wicedyrektor Teatru im. Stefana Jaracza, obecnie dyrektor Centrum Kultury w Dobrym Mieście. Hasło po balu Gminna wieś Gietrzwałd leży kilkanaście kilometrów od Olsztyna. Najbardziej znana jest z sanktuarium maryjnego. W roku 1877 Matka Boska miała się tam objawić na przykościelnym klonie dwóm dziewczynkom. Cud objawienia oprócz treści religijnej miał także wymiar narodowy. Postać na drzewie przemawiała do dzieci po polsku, co w okresie nasilonej germanizacji na Warmii miało niezwykłe znaczenie. Wieść rozniosła się po całym umęczonym kraju, a do Gietrzwałdu zaczęły zjeżdżać pielgrzymki ze wszystkich dzielnic rozbiorowych. Wierni oddawali hołdy „polskiej” Maryi, a naprzeciw kościoła warmiński działacz Andrzej Samulowski otworzył księgarnię z polskimi książkami i modlitewnikami. I to on z żoną Martą sprawował pieczę nad amatorskim zespołem teatralnym, który w 1893 r. powstał w Gietrzwałdzie pod egidą Polskiego Katolickiego Towarzystwa „Zgoda”. Zespół wystawiał jasełka i krótkie sztuki teatralne. Potem repertuar się rozwijał, a w 1928 r. tradycję grupy pielęgnowała poetka Maria Zientara-Malewska, wystawiając z dziećmi sztukę „Złote pantofelki”. Premiera odbyła się w gospodzie Perka, dzisiejszym gminnym ośrodku kultury, gdzie na próbach spotykają się członkowie Wspaniałego Teatru Bez Nazwy. – Gdy tworzyłam nasz teatr, nie miałam pojęcia o tej tradycji – przyznaje ówczesna dyrektorka GOK Teresa Grodzicka-Szymańska, która szykuje się do roli Racheli w „Weselu”. W tamtym czasie organizowała różne imprezy, m.in. słynne bale kostiumowe, do których uczestnicy przygotowywali się cały rok. W 1993 r. zabawa trwała do białego rana, a gdy balowicze nie kwapili się do rozejścia, pani Teresa „przy ostatnich kieliszkach” rzuciła hasło utworzenia teatru. Zauważyła bowiem, że ludzie w kostiumie nie tylko lepiej się bawią, ale także stają się bardziej otwarci, odważniejsi i wrażliwsi. – Po dwóch dniach z gotowym tekstem sztuki powtórzyłam propozycję, a oni na to, żebym się nie wygłupiała, bo czego to się nie mówi przy wódce. Ale nie dałam za wygraną – dodaje. – W tej grupie znaleźli się mieszkańcy gminy o zacięciu artystycznym, którzy potraktowali pomysł jako kontynuację świetnej zabawy. Z czasem stała się ona pasją, zwłaszcza po dojściu Andrzeja Fabisiaka – przypomina Marek Gardzielewski, właściciel drukarni w Unieszewie, twórca plakatów i kierownik zespołu, a w dramacie Wyspiańskiego Poeta. W momencie transformacji ustrojowej był on jednym z twórców „Gazety Gietrzwałdzkiej”, która powstała z udziałem ówczesnego wójta Wojciecha Samulowskiego (z rodu wspomnianego księgarza). – Wtedy zmieniła się rzeczywistość, wszystko było można, ludzie byli pełni zapału i chętni do robienia czegoś nowego, więc szybko daliśmy się przekonać do teatru – opowiada Teresa Samulowska, żona byłego wójta, której reżyser wyznaczył w „Weselu” rolę Radczyni. W tym pierwszym, historycznym składzie znaleźli się komendant policji, lekarz, nauczycielki, urzędniczka, biznesmen, rolnicy i dziennikarka – cała paleta zawodów. Aktorskie skrzydła Zanim Wspaniały Teatr Bez Nazwy przyjął swoją nazwę (bo innej nie znalazł), amatorzy zmierzyli się z „Kaprysami Łazarza” Stanisława Grochowiaka. – Pół roku pracowaliśmy bez żadnej pomocy i konsultacji, a miejsce na scenie zależało od siły przebicia danego wykonawcy, a nie od jego umiejętności aktorskich. Bawiliśmy się jednak przy tym pysznie, wypiliśmy niejedno piwko i tak doszło do premiery, na którą zaprosiliśmy Andrzeja Fabisiaka – wspomina Teresa Grodzicka-Szymańska. – Jako fachowcy z reguły staramy się mówić pozytywnie o takich przedsięwzięciach, ale ja chyba jestem odszczepieńcem, bo od razu wypunktowałem słabe strony. Zbyt sobie ceniłem ich zapał i energię, żeby to ukrywać. Spektakl był bardzo realistyczny, ale zauważyłem mnóstwo mankamentów. Wyliczyłem je szczerze, a wtedy któryś z nich rzucił mi wyzwanie: „Jak pan taki mądry, to niech pan z nami to zrobi”.
Tagi:
Marek Książek









