Telewizja Dworaka

Telewizja Dworaka

To, co było za Kwiatkowskiego, odejdzie na bok. To, co było za Walendziaka, do TVP nie wejdzie. Więc co będzie? Jan Dworak, prezes TVP SA – Panie prezesie, różne środowiska czegoś od pana oczekują. Zrobił pan już stosowną listę? – Nie zrobiłem, ale mniej więcej wiem, kto czego ode mnie oczekuje, bo przecież od 1989 r. zajmuję się telewizją. Od tego czasu oczekiwania zbytnio się nie zmieniły. Wiadomo, że politycy oczekują głównie swojej obecności na ekranie. Natomiast środowiska dziennikarskie zachowują się zgodnie z podziałem, chociaż słabnącym, z okresu stanu wojennego. – Żeby jedni byli, a drugich nie było? Żeby jednych przyjąć, a drugich wyrzucić? – Wyrażają to inaczej… W roku 1990 ta przepaść była o wiele głębsza. Mówiło się o konieczności zmian, demokratyzacji, lustracji, dekomunizacji. Teraz takie słowa nie padają. Ale jeżeli chodzi o TVP, istnieje poczucie, że przez ostatnie sześć lat w telewizji publicznej była faworyzowana tylko jedna opcja, powiązana z lewicowym widzeniem świata. I teraz ma być inaczej. Przyjmuję tu dziennikarzy, oni rzeczywiście mówią o pewnych nazwiskach… – I? – I raczej mniej mówią o dekomunizacji, częściej stawiają dwa argumenty. Pierwszy o braku obiektywizmu TVP. On pada ze strony tych, którzy krytycznie obserwowali telewizję przez ostatnie sześć lat. Drugi dotyczy pewnej niesprawiedliwości wewnątrz firmy, chodzi o to, że jedna grupa eliminowała drugą grupę, nie pozwalała uprawiać zawodu. Dekalog Dworaka – Co pan na to? – W zależności od tego, kto co mówi i w jaki sposób, różnie na to reaguję. Tak naprawdę w telewizji publicznej chodzi o to, by funkcjonowały tu rzeczywiste zasady deontologiczne. – Czyli etyki zawodowej… – To się sprowadza do rzeczy znanych: rzetelności zawodowej, obiektywizmu, wewnętrznej uczciwości itd. Ale w telewizji publicznej trzeba czegoś więcej – odporności na pokusy, na obietnice, a czasami na groźby świata zewnętrznego. Trzeba umieć im się nie poddawać. W TVP to nie jest łatwe, bo pokusy są silne i istnieje mnóstwo łatwych okazji. – Porozmawiajmy o tych okazjach. – Dziennikarz może jednych polityków zapraszać do audycji, drugich nie, stawiać różne pytania… Czasami widz to czuje, czasami nie. Najłatwiej wyczuwa te niuanse środowisko dziennikarskie, które bardzo uważnie obserwuje takie rzeczy. Dziennikarz powinien wiedzieć, że nie jest właścicielem prawdy ostatecznej, że rzeczywistość jest wielowymiarowa, że społeczeństwo jest zróżnicowane. Wszystko to trzeba obserwować i nie mierzyć jedną ideologiczną prawdą. To może być prawda liberalna, socjalistyczna czy chadecka, nieważne jaka, ważne, że patrzenie przez ideologiczne okulary wypacza obraz świata. Owszem, dobrze mieć swoje przekonania, i dobry dziennikarz je ma. Ale te przekonania nie mogą mu przeszkadzać w obserwowaniu rzeczywistości. – Powiedział pan, że przez sześć lat w TVP dominowała opcja faworyzująca lewicę. Rozumiemy, że nie chciałby pan, żeby teraz wahadło poszło w drugą stronę, żeby w TVP zaczęła dominować opcja faworyzująca PO czy PiS. – W żadnej mierze. Spójrzmy na historię TVP, już tej demokratycznej. Był okres na początku lat 90., gdy dominowały bardzo różne opcje, ale można powiedzieć, że solidarnościowe, chrześcijańsko-demokratyczne. Potem był okres Wiesława Walendziaka, bardzo wyrazisty, nastąpiło wówczas dużo rozwiązań radykalnych. Ale weszło wtedy do telewizji sporo nowych twarzy, ludzi ciekawych. Zatem bilans telewizji Walendziaka nie jest jednoznaczny, lecz bez wątpienia jest w nim element tego, o czym państwo mówią – chęci pewnego ideologicznego traktowania telewizji, przekonania, że do tej pory była lewicowa, nie dość zdekomunizowana, więc teraz trzeba to przeorać. Ale sześć ostatnich lat to okres przechyłu lewicowego. Mogę podać kilka przykładów. Np. festiwal Leszka Millera. Widać było, że lubi występować, i nie stawiano mu w tym żadnych barier. W samobójczy sposób, bo szkodziło to i TVP, i jemu samemu. Pamiętam te wszystkie audycje, które tutaj nadawano. Np. ciąg informacji dotyczący sprawy Rywina. Byłem w Radzie Programowej TVP, gdy Komisja Etyki Mediów analizowała „Dramat w trzech aktach”. Pamiętam inne programy: występ Piotrowskiego w łódzkiej telewizji, wywiad Gembarowskiego z Krzaklewskim, który był widowiskiem skandalicznym wcale nie pod względem politycznym, lecz dziennikarskim. To, co słyszałem o instrumentalnym stosunku kadry zarządzającej do ludzi, o zaniku kolegiów, o ocenach pracy dziennikarzy wyłącznie za drzwiami gabinetu… To wymaga zmian. – To, co było za Kwiatkowskiego, odejdzie na bok. To, co było za Walendziaka, do pańskiej telewizji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 28/2004

Kategorie: Wywiady