Telewizja dyletantów

Telewizja dyletantów

Czy nowa ustawa pomoże mediom publicznym? Dominacja (choć słabnąca) mediów publicznych na rynku mediów powstałym po zmianie ustroju społeczno-politycznego była przez ostatnich 18 lat fenomenem wyłącznie polskim, różniącym nasze życie kulturalne, ale i całą sferę publiczną, od innych krajów dawnego obozu. Czy warto o tę wciąż niezwykłą pozycję nadal zabiegać? Prawie wszyscy uczestnicy dyskusji wokół zapowiedzianych w Sejmie zmian w ustawie o mediach zapewniają, że właśnie o to chodzi. Ale wydaje się, że stanęliśmy tylko przed jeszcze jedną szansą do zmarnowania. Jeżeli bowiem zmiany ustawowe nie pomogą w zahamowaniu procesu psucia programów publicznego radia i telewizji, rezygnowania z ich społecznej roli kulturalnej i obywatelsko-edukacyjnej (zwanej misją), jeśli nie zagwarantują mediom publicznym odpowiedniego finansowania i nie przygotują ich do nowych technologii produkcji i rozpowszechniania programów, to niedługo (w ciągu jeszcze kilkunastu lat) samo istnienie mediów publicznych w Polsce straci sens. Zniknie największe z dotychczasowych pole i narzędzie tworzenia, a także umacniania w całym społeczeństwie nawyków kulturalnych, i to w sferze kultury najszerzej rozumianej, z obywatelską włącznie. Zatracą się instytucje cieszące się wśród Polaków największym (od dziesięcioleci!) zaufaniem. Skąd się wziął ten fenomen niezwykłego na tle europejskim kulturalnego poziomu programów publicznego radia i telewizji oraz ich, opartego na zaufaniu, powszechnego dostępu do polskich domów? Wywodzi się on z polskiej osobliwości ustrojowej, podtrzymywanej w każdej niemal dziedzinie życia społecznego, zwłaszcza po Październiku `56, niezależnie od nieustannego, szczególnie od 1968 r., narzucania mediom metod politycznej manipulacji, wyraźnych zwłaszcza w programach informacyjno-publicystycznych. Programy kulturalne epoki Sokorskiego i Szczepańskiego, a ściślej mówiąc liczni twórcy tych programów, skutecznie się przed tą manipulacją broniły. Widać to najlepiej w archiwach publicznego radia i telewizji, ich wciąż największym argumencie i skarbie, tak obficie dziś – przy drastycznie malejącej twórczości bieżącej – wykorzystywanym i cieszącym się olbrzymim odbiorem nie tylko w pokoleniach nostalgicznych. Przez niemal półwiecze kształtował się w Polskim Radiu i Telewizji Polskiej typ profesjonalnego twórcy i pracownika współdziałającego ze wszystkimi środowiskami twórczymi kraju, otwartego na Europę i świat, wykorzystującego wszystkie możliwe, często pozaoficjalne, sposoby kontaktu z nimi. W samych instytucjach publicznego radia i telewizji funkcjonował (czasem gorzej, czasem lepiej) system profesjonalnego doskonalenia (ośrodki szkoleniowe, ciekawa i docierająca do zainteresowanych działalność wydawnicza), selekcji (karta mikrofonowa i ekranowa), ciągłej troski o jakość używanej na antenach polszczyzny. Ta znakomita kadra po powstaniu konkurencyjnego rynku mediów zasiliła m.in. także media prywatne i przyczyniła się do sukcesów programowych wielu z nich. Jednak już od wielu lat zrezygnowano z tych instrumentów podnoszenia nie tylko umiejętności profesjonalnych ludzi mediów, lecz i kształtowania ich etosu i kultury. Gwałtowne wtargnięcie do programów nowych postaci – pewnych siebie, agresywnych frustratów i dyletantów, o manierach, które zapanowały w życiu publicznym, zwłaszcza w parlamencie, najpóźniej nastąpiło w Polskim Radiu, które znajdując się od zawsze nieco na uboczu zainteresowań polityków, najdłużej broniło swego znakomitego poziomu kulturalnego, czyli po prostu swoich kadr. Klęska nastąpiła w ostatnich dwóch latach. A w Telewizji Polskiej trwa to już od dawna i wciąż na nowo się do tego przyzwyczajamy. Jest to droga od dobrych, choć na różnych poziomach programów kulturalno-rozrywkowych i obywatelsko-edukacyjnych do (także, ale nie wyłącznie, potrzebnej) masowej konsumpcji rozrywkowej, od obecności na ekranie mędrca i mistrza, zawsze człowieka wielkiej życzliwości i kultury bycia, do postaci z jasełek i domu wariatów. Wśród rzekomych zawodowców medialnych zdają się dominować różni ideologiczni fundamentaliści i mściciele. Poszerza się grupa tzw. dziennikarzy śledczych (samo to pojęcie jest nadużyciem podobnym do uzurpatorskiego pojęcia czwartej władzy) – czyli agresywnych dyletantów. Dziennikarstwo śledcze stało się narzędziem manipulacji tajnych służb i ich dłubania w mediach, na co służby takie miały ochotę, z różnym skutkiem, już od 1968 r. W ogóle wmawia się widzowi i słuchaczowi, że zadaniem dziennikarza przed mikrofonem i kamerą nie jest wydobywanie ze swego rozmówcy czy partnera tego, co w nim najciekawsze i najwartościowsze, lecz narzucanie swego poglądu i opinii, demaskowanie i obrzydzanie. Nieszczęściem mediów staje się brak troski o kulturę bycia i kulturę języka (tylko w kulturze narodowej i jej twórczych związkach z kulturą innych narodów umacnia się narodowa tożsamość, na którą wszyscy usiłują się powoływać), za to mamy podsycanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2008, 2008

Kategorie: Opinie
Tagi: Andrzej Kurz