Rok temu odszedł Andrzej Szczypiorski

Rok temu odszedł Andrzej Szczypiorski

Nasze rozmowy wyglądały podobnie. Sadowiłem się w wygodnym fotelu, przed okrągłym stolikiem, On siadał naprzeciwko, między nas wbiegała Buba, pies towarzyski, który wszystkiego musiał dotknąć i polizać.
Te rozmowy, początkowo niezbyt długie, szybko zaczęły się rozciągać. Do trzech godzin, do pięciu, i więcej…
Mam taką nadzieję, że dla Niego nie były to godziny stracone, bo jeśli chodzi o mnie, to wiem, że dla takich rozmów warto być dziennikarzem.
Gospodarz początkowo witał mnie z dystansem. Jako kolejnego dziennikarza ubiegającego się o wywiad. Potem ten dystans – jestem tego pewien – malał. Z każdą godziną.
A ja? Pierwszy raz, jeszcze w “Przeglądzie Tygodniowym”, szedłem do Andrzeja Szczypiorskiego jak do wybitnego pisarza, wielkiego autorytetu. Z przekonaniem, że przeprowadzę rozmowę, która spodoba się czytelnikom. Ale jakże szybko przekonałem się, że spotkania ze Szczypiorskim to o niebo więcej niż dziennikarskie wywiady.
Patrząc na nie z perspektywy, jestem przekonany, że Jego opinie, sposób widzenia Polski, Polaków, świata i wielka wrażliwość na sprawy najważniejsze odcisnęły na mnie, na moich redakcyjnych kolegach, bardzo wyraźne piętno. W Andrzeju Szczypiorskim znaleźliśmy więc nie tylko wielkiego znawcę polskiej duszy, ale i nauczyciela. Bylibyśmy inni, gdyby nie On.
To nie przypadek, że gdy ustanawialiśmy, jeszcze w “PT”, naszą pierwszą nagrodę – “Latarnię” – znalazł się On w gronie jej laureatów.
W polskiej kulturze głęboko zakorzenione jest przekonanie, że pisarz, literat, ma również obowiązek bycia sumieniem narodu, musi mu pokazywać jego dobre i złe strony, być lustrem, w którym wszyscy możemy się przejrzeć. Andrzej Szczypiorski był takim pisarzem. Był sumieniem Polaków, osobą mówiącą rzeczy najtrudniejsze i najważniejsze.
Przy tym wszystkim potrafił rozdzielić rolę literata i publicysty, opisującego swoje irytacje. Czy znaczy to, że istniał Szczypiorski w dwóch postaciach? Kiedyś, gdy rozmawialiśmy o jego ostatniej powieści “Gra z ogniem”, zapytałem, dlaczego nie chce napisać powieści o czasach współczesnych. “Jest pan pewny, że “Gra z ogniem” nie jest powieścią współczesną?”, usłyszałem. Oczywiście, miał rację.
Niestety, miał rację. Bo gdy dziś słyszymy dyskusje o Jedwabnem, przekonywania, że nie mamy powodu, by kogokolwiek przepraszać, przypomina się dialog z “Gry z ogniem”. Kilkadziesiąt lat po wojnie, w szwajcarskim kurorcie, esesman, dobry kolega Westermann pytał swoją ofiarę, Żyda Joela Weissa: “Joelu, czego ty dzisiaj ode mnie chcesz? Rachunki zostały uregulowane w skali tak powszechnej, że niemal kosmicznej”. I logika tego rozumowania zaczęła docierać do Weissa: “On ma rację. Na tym właśnie polega ten błąd. Uczyniono z przeszłości spowiedź powszechną. Biorą w niej udział całe narody, państwa, ugrupowania. (…) W dzisiejszych czasach człowiek wychodzi na idiotę, kiedy pyta o indywidualne sumienie swoich bliźnich”. A zaraz potem dodawał: “Jeśli zapomnimy, to wszystko się powtórzy. Otóż zapomnieliśmy”.
Potem, już w rozmowie z “Przeglądem”, Andrzej Szczypiorski pytany, czy mamy pamiętać, czy zapomnieć, odpowiadał: “Oczywiście, że mamy pamiętać. Dlatego, że nasze sumienie jest kształtowane przez naszą pamięć, doświadczenie. (…) Powinniśmy pamiętać wszystkie krzywdy. Natomiast uważam za absurdalne kolektywne rozliczanie z win, dlatego że nie ma kolektywnego sumienia”.
A podczas innego spotkania tłumaczył: “Jak długo nie zrobi się porządku w naszych umysłach z fałszywie rozumianą polskością, z naszym szalenie powierzchownym chrześcijaństwem, tak długo może dochodzić do niedobrych rzeczy”.
Szczypiorski z pasją mówił o polskich marzeniach i strachach, o tym, jak dojrzewaliśmy do kolejnych przełomów, o mechanizmach, które rządzą naszymi postawami. Z nadzieją, że uda się choć w części zmienić nasze sumienia na lepsze, bliższe jego wymarzonej Polski – tolerancyjnej, zasobnej, dobrze urządzonej.
“Nigdy nie wyrzekłem się swoich socjaldemokratycznych przekonań”, mówił. Tylko że jako jeden z nielicznych w tym kraju, on, syn senatora PPS, mówiąc te słowa, wiedział, co oznaczają. Wiedział, co to jest socjaldemokracja, co znaczy lewicowa wrażliwość, rozumienie świata. Potrafił te poglądy opisać, przekonać do nich innych. Miał zresztą głębokie przekonanie, że po rozczarowaniu gospodarczym liberalizmem i AWS-em przychodzi w Polsce czas lewicy. Tej zachodniej.
Ostatni raz rozmawiałem z nim, gdy był jeszcze w pełni sił. Umawialiśmy się na długą rozmowę o ruchu robotniczym, o PPS-ie, ideach i marzeniach lewicy. Sam zaproponował temat. Mieliśmy spotkać się w maju.
Nie zdążyliśmy.
Zmarł 16 maja 2000 roku. Przed śmiercią prosił, żeby pochować go na Cmentarzu Ewangelickim, naprzeciwko grobu Stefana Żeromskiego.


Oczywiście, że mamy pamiętać. Dlatego, że nasze sumienie jest kształtowane przez naszą pamięć, doświadczenie.(…) Powinniśmy pamiętać wszystkie krzywdy. Natomiast uważam za absurdalne kolektywne rozliczanie z win, dlatego że nie ma kolektywnego sumienia”.
«««
Jak długo nie zrobi się porządku w naszych umysłach z fałszywie rozumianą polskością, z naszym szalenie powierzchownym chrześcijaństwem, tak długo może dochodzić do niedobrych rzeczy.
(z rozmów pisarza w “Przeglądzie”)

Wydanie: 20/2001, 2001

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy