Tenor słowiański

Tenor słowiański

Opera to nierealistyczny realizm. Z jednej strony ludzie śpiewają, zamiast mówić, i to jest nienormalne, z drugiej strony opowiada o prawdziwych ludzkich sprawach, o miłości, o rozstaniach Wiesław Ochman – Juliusz Słowacki w 1848 r. zapowiadał nadejście słowiańskiego papieża. Czy jakiś poeta zapowiedział karierę znanego na całym świecie słowiańskiego tenora Wiesława Ochmana? – Nie słyszałem o tym, ale dyrygenci i reżyserzy, którzy angażowali mnie do śpiewania w operach kompozytorów słowiańskich, musieli skądś słyszeć o moich kwalifikacjach językowych. Znam bowiem trzy języki słowiańskie: czeski, rosyjski i polski, a to w tym środowisku się liczy. Dochodziło do tego, że Włosi, którzy też w tych realizacjach brali udział, przychodzili do mnie, bym wytłumaczył, o co w danym dziele chodzi i jak istotna jest rola, którą mają kreować. Stałem się swoistym ekspertem od repertuaru słowiańskiego. Jeden z solistów pytał: czy w tej operze jestem kimś ważnym, czy tylko twoim służącym? Zastanawiające były też recenzje po moich występach na scenie. Kiedy śpiewałem w operach Mozarta, to pisano, że było tak, iż mógłbym śpiewać także Wagnera, kiedy śpiewałem Wagnera, mówiono, że śpiewałem tak, jakby to był Mozart, ale kiedy występowałem w operach słowiańskich, pisano, że znalazłem w nich to, czego inni wcześniej nie znaleźli, i że dobrze byłoby mnie usłyszeć w repertuarze włoskim. Być poliglotą – Czym się różni śpiewanie w językach słowiańskich od śpiewania po włosku? – Język włoski jest chyba najbardziej melodyjny. Kiedy mówi Włoch, to już jest gotowa melodia. Świetny do śpiewania jest też hiszpański. Na trzecim miejscu wymieniłbym francuski. Śpiewanie w językach słowiańskich sprawia ludziom Zachodu spore trudności, a już szczególnie język polski, dla nas najpiękniejszy na świecie, jest najeżony strasznymi trudnościami. Np. w „Strasznym dworze” Moniuszki główny bohater musi zaśpiewać: „Baczność, Stefanie, wszak się przysięgło żyć w bezżennym stanie”. Polski jest więc niezwykle kłopotliwy pod względem wokalnym, co niestety utrudnia naszej operze narodowej podbój świata. Już łatwiejszy do wymówienia dla Włochów czy Anglików jest język rosyjski. A ja nauczyłem się nawet dialektu neapolitańskiego, różniącego się znacznie od włoskiego, którym posługują się często osobnicy zarabiający w niezupełnie uczciwy sposób. Tzw. porządni ludzie słysząc taką mowę, przechodzą na drugą stronę ulicy. – Czy to z powodu języka włoskiego podejrzewano pana o związki z mafią sycylijską? – Raczej z powodu kupowania większej liczby kapeluszy. Gdy kazałem sobie zapakować sześć sztuk, sprzedawczyni w Mediolanie spytała, czy mafia ma jakiś pogrzeb. Swoją drogą istnieje we Włoszech przekonanie, że mafia sycylijska jest zakochana w muzyce operowej, a jej bossowie podejmują ważne decyzje, słuchając śpiewu Enrica Carusa. Myślę jednak, że to jest pogląd bardziej filmowy niż realny. – Nie tylko język polski jest uważany za mało wokalny. Także niemiecki zwłaszcza u południowców budzi opory, gdy muszą śpiewać o miłości: Ich liebe dich (kocham cię). Czy pana też śmieszą wyznania w mowie Goethego? – Nie. Niemiecki idealnie nadaje się do śpiewania Wagnera, do opery „Wolny strzelec” Webera. Wagnera słyszałem też w tłumaczeniach i wtedy to brzmiało dziwacznie. Świat tenorów – Czym jest świat dla tenora? – To zależy od tenora. Śpiewałem kiedyś w San Francisco w czeskiej operze „Jenufa” i zapytałem jednego z wykonawców, też tenora, czy widział już Bonnarda, bo naprzeciwko opery była właśnie wystawa słynnego francuskiego malarza. Kolega poradził, bym zapytał portiera, bo on dopiero przyszedł do pracy. Świat śpiewaka może się więc zamykać tylko w gmachu opery, ale może być inaczej. Jestem o tyle nietypowym tenorem, że skończyłem Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie, studiowałem malarstwo, przeczytałem wiele książek i choć śpiew jest dla mnie sprawą niezwykle ważną, to przy tej okazji poruszają mnie tematy filozoficzne, z dziedziny historii sztuki i wiele innych rzeczy. Uważam, że w szkołach muzycznych należałoby poszerzać horyzonty myślenia przyszłych adeptów tej sztuki. Kiedy proponowano mi, bym objął klasę śpiewu w Akademie der Kunste, powiedziałem, że zacznę od wysłania wszystkich studentów do muzeum sztuki, aby poznali własną tradycję. Jednak nie zdecydowałem się na takie zajęcie, bo pedagogice trzeba się poświęcić bez reszty. Trzeba też dużej odpowiedzialności, by wprowadzić młodego człowieka w życie artystyczne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2007, 2007

Kategorie: Kultura