Testament Eryka Lipińskiego

Testament Eryka Lipińskiego

Jaki był tata, gdy się poznaliście?

– Poznałem go jako człowieka bardzo uporządkowanego, sformalizowanego. Prowadził bardzo regularny tryb życia. Wstawał około szóstej rano, zaczynał pracę w swoim pokoju, potem jadł śniadanie i wracał do pracy. Około południa, gdy pracował jeszcze w „Szpilkach”, szedł do redakcji, gdzie spędzał trzy godziny na załatwianiu różnych spraw, po czym wracał do domu na krótką drzemkę i znowu pracował. Potem jadł kolację, oglądał dziennik, coś czytał i szedł spać. Praktycznie całe jego życie było pracą i okazało się, że w tym życiu nie było zbyt dużo miejsca na coś więcej, jak rodzina, dzieci.

Wynikało to z bycia artystą, dla którego praca twórcza jest najważniejsza, czy były inne powody?

– Wydaje mi się, że był to głęboki problem emocjonalny związany wciąż z pobytem w Auschwitz. Miał ogromne trudności z otwarciem się i zdarciem maski, którą nosił. Potwierdza to moja siostra, która jest z innego związku taty, ale znała go od urodzenia i nie zaznała za wiele ciepła z jego strony.

O czym właściwie rozmawialiście, skoro tyle miejsca w jego codzienności zajmowała praca?

– Na ogół dość wyczerpująco wprowadzał mnie w to, co akurat robił. Nowy plakat, nowy felieton, nowa książka, muzeum… O tym zawsze był gotów rozmawiać, to było jego prawdziwe życie. Czasami prosił też o opinie. Zadawał również obowiązkowe pytania dotyczące szkoły, ale muszę przyznać, że głównie był mną zaniepokojony, ponieważ byłem krnąbrny.

Z „Pamiętników” wynika, że tata także nie należał do najgrzeczniejszych uczniów w szkole.

– I może dlatego zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli człowiek ociera się o krawędź, to może nie mieć jeszcze tyle rozsądku, aby tej krawędzi nie przekroczyć. Cierpiał z tego powodu, że nie chciałem się uczyć, że nie interesowałem się historią, więc mnie jej uczył, za co dziś jestem mu szalenie wdzięczny. Tata dał mi rewelacyjny fundament do prób zrozumienia tego, co się dzieje współcześnie. Nauczył mnie patrzeć na historię jak na dynamiczny splot procesów, nie tylko sekwencje wydarzeń. Pozwala mi to rozumieć historię, a nie tylko ją poznawać.
Dużo rozmawialiśmy o sztuce. Tata miał bogatą bibliotekę i był świetnie zorientowany w najnowszych trendach. Ponieważ zdradzałem od małego zdolności artystyczne – z pasją oddawałem się rysowaniu, zanim jeszcze zacząłem chodzić i mówić, a później dopiero odkryłem bezkresny i cudowny wszechświat muzyki – byłem automatycznie wychowywany na następcę ojca. Miałem iść jego drogą. Uczył mnie więc także rzemiosła.

Eryk Lipiński jako karykaturzysta wtrącał się kreską w politykę i życie społeczne, można więc powiedzieć, że bliski był mu ten rodzaj sztuki, która angażuje się w codzienność.

– Tak, tata stał po stronie użyteczności sztuki, a nie sztuki czystej, która żyje sama dla siebie. Tutaj odezwało się w tacie wychowanie, jakie otrzymał od swojego ojca, działacza PPS, działacza nie tyle politycznego, ile bardziej socjalnego i kulturalnego. Dziadek był praktykującym wyznawcą idei wydobywania robotników z wykluczenia kulturalnego. Zakładał zespoły muzyczne, teatralne i podczas pobytu w Moskwie, i po wyzwoleniu w Polsce – w tramach Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych PPS. Był też znany jako malarz, rysownik, plakacista i karykaturzysta. Uważał, że sztuka powinna być zaangażowana, i z tego chyba wynika opowiedzenie się taty po stronie sztuki użytkowej.

W końcu lat 70. razem z zespołem Tilt wszedł pan jako wokalista i gitarzysta na scenę punkrockową, której drugim imieniem była właśnie użyteczność. Poruszaliście publiczność zarówno tekstami, jak i muzyką. Jaki był stosunek taty do pańskiej działalności muzycznej?

– To dosyć zabawne. Miałem być przecież następcą ojca. Zdawałem trzy razy na akademię sztuk pięknych, a gdy już na nią się dostałem, po krótkim czasie rzuciłem studia. Nie wnikając w szczegóły, wtedy była to po prostu zła uczelnia. I zresztą fatalny okres dla Polski – lata 70., kartki na jedzenie, a ja zaczynałem akurat dorosłe życie. Byłem częścią powojennego wyżu demograficznego, czyli generacji z dużymi aspiracjami rozbudzonymi chociażby przez postawy konsumpcyjne w epoce Gierka. Niestety, aspiracje okazały się nie do zrealizowania, a planowanie przyszłości stało się niemożliwe.

W jakim sensie?

– Na przykład w takim, że nie można było znaleźć pracy. Z jednej strony był obowiązek pracy, z drugiej – tej pracy nie było, a z trzeciej – brakowało rąk do pracy. Najpierw pracowałem w telewizji jako robotnik pracy ciężkiej, tak to wtedy się nazywało. Woziłem meble i nosiłem mleko montażystom. Była to praca fizyczna, która sytuowała człowieka na najniższych szczeblach drabiny społecznej, a najlepsze jest to, że załatwiono mi ją po protekcji, co może wydawać się dosyć szokujące – byłem przecież synem Eryka Lipińskiego, a tata był wtedy postacią bardzo rozpoznawalną, zapraszaną często do telewizji.

Wszystko to spowodowało, że postanowiłem zmienić pomysł na życie. Pomyślałem sobie, że nie poddam się zaprogramowaniu, jakiemu ulegałem od małego, i zajmę się tym, co naprawdę gra mi w duszy, co spotkało się z potwornym przerażeniem obojga rodziców. Odbyliśmy na ten temat miliony rozmów, ale zabawne było to, że tata mnie zawsze pytał, co będę robił, jak będę miał 60 lat. Teraz, gdy mam 60 lat, muszę przyznać, że pytanie to nie było bezzasadne.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 37/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy