Miał charyzmę, także w prywatnych kontaktach. Czuło się w nim macho z krwi i kości Dlaczego? Kiedy ma się 20 lat, naturalną potrzebą człowieka jest polaryzacja – bezkompromisowe oddzielanie czerni od bieli przy całkowitym braku tolerancji dla tego, co szare, pośrodku. A ja musiałam nauczyć się rozróżniać kolory, dostrzegając niuanse w ich odcieniach. Zasymilować ambiwalencje, by móc żyć w dwóch wrogich obozach jednocześnie. Trudna sztuka, lecz dająca umiejętność wrażliwego spojrzenia na człowieka. Im jestem starsza, tym częściej dochodzę do wniosku, że podziały polityczne niepotrzebnie niszczą relacje międzyludzkie, nie przynosząc nikomu żadnej korzyści. Jakże jałowo wyglądają z perspektywy choroby i śmierci. Może nadejść taki czas, że dwie strony znajdą się łóżko w łóżko na tym samym oddziale onkologicznym, gdzie najważniejsze okażą się problemy z fizjologią. Tam nie ma znaczenia, z jakim transparentem szło się przez życie. (…) Zawsze byłam przez kogoś oceniana. A sama uważam, że nie mam prawa oceniać. Mam potrzebę stawiać pytania. I dać możliwość udzielenia odpowiedzi. Myślę, że taka zdolność jest w ogóle kluczem do zrozumienia ludzi, polityki i świata. Dlaczego – to najważniejsze z pytań. Lato z Fidelem Kuba od samego początku robiła na mnie niesamowite wrażenie. Tu czas zatrzymał się w latach 50. XX w. Domy w Hawanie zachowały hiszpański styl okresu kolonialnego, tyle że były w okropnym stanie. Pomiędzy nimi dojrzeć można było jeszcze piękne, choć równie zaniedbane wille i hotele budowane dla Amerykanów przed wielkim kryzysem końca lat 20. Wiele budynków w pastelowych kolorach i dosyć dziwnie na ich zabytkowych balkonach wyglądające sznury z praniem. W dole na ulicy rozkrzyczane dzieci biegające pod brudnymi murami. A na jezdni stare amerykańskie samochody, tak zwane oldtimery. Z pewnością pamiętające czasy Elvisa Presleya i Franka Sinatry, tworzyły atmosferę prawie że filmową. Owszem, na każdym kroku dobrze widoczna bieda, ale ta bieda najwyraźniej nie była nieszczęśliwa. Ci wszyscy ludzie – siedzący przed domami na krzesełkach, spacerujący ulicami i jeżdżący amerykańskimi gruchotami bynajmniej nie byli smutni. Ten sensualizm, w dużej mierze przepojony erotyzmem, najlepiej można wyczuć w kubańskiej muzyce. Fidela Castro po raz pierwszy zobaczyłam na oficjalnym przyjęciu w Hawanie. Włożyłam sukienkę Diora, z młodości mojej mamy, dopasowaną w talii i uszytą z taftowych czarnych wstążek. I tak wystrojona, w odpowiednim makijażu, szpilkach na nogach i brylantach w uszach, podeszłam do niego, żeby się przywitać. A on objął mnie po męsku i zaczął poklepywać po plecach niczym rewolucyjnego towarzysza. Po części oficjalnej mieliśmy udać się na jego daczę, czyli do letniego domu, choć trudno w przypadku gorącej Kuby mówić o letnich domach… Dacza znajdowała się na wyspie z koralowca. W pewnym momencie przelatywaliśmy nad bagnami, pilot zniżył maszynę i zobaczyłam hektary bagien z hodowlą krokodyli. Śmialiśmy się, że byłoby nieprzyjemnie tam wpaść, ale higienicznie… Kiedy wylądowaliśmy na wyspie, miałam wrażenie, że znalazłam się w miejscu znanym z filmów o agencie Bondzie. W skały wbudowano bungalow o bardzo nowoczesnej, acz surowej architekturze. To jedno z piękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałam. Tu nie czuło się przepychu. Tu połączono surowość, czyli naturalną szarość kamienia, z elementami latynoskich kolorów. Z jednej strony skały, z drugiej malutka plaża tworzyły bajeczną zatoczkę z piaskiem o konsystencji i barwie cukru pudru. A wokół otaczała nas woda morska w nieprawdopodobnym kolorze akwamaryny wpadającej miejscami w ciemny szafir. Tam z mamą mogłyśmy się poopalać. A wszystkie posiłki jedliśmy z Fidelem na luksusowej łodzi. Wieczorem z Fidelem karmiliśmy delfiny, które przypływały do zatoczki, i oczywiście rozmawialiśmy. On świetnie mówił po angielsku, ale wolał prowadzić rozmowy przez tłumacza, mówiąc po hiszpańsku, bo nie chciał używać języka swoich największych wrogów – Amerykanów. Fidel był bardzo męski, inteligentny i zachowywał się na luzie. Wyczuwało się w nim człowieka wykształconego, światowca z odpowiednią ogładą. Jednocześnie emanowały z niego moc i męstwo, w których zakodowana była partyzancka przeszłość. Miał charyzmę, także w prywatnych kontaktach. Czuło się w nim macho z krwi i kości. Jak to na wyspie, podczas kolacji poczęstowano nas rybą. A ja od czasu wizyty w jugosłowiańskim oceanarium ryb nie jadam. Grzebałam w talerzu, pamiętając o tym, co ojciec mówił: że niegrzecznie jest w stosunku do gospodarzy
Tagi:
Monika Jaruzelska









