Traktat na nowe stulecie – rozmowa z prof. Stanisławem Sulowskim

Traktat na nowe stulecie – rozmowa z prof. Stanisławem Sulowskim

Zbieżność interesów to jeszcze nie wspólnota interesów. Różnica potencjałów Polski i Niemiec jest oczywista, trudno więc mówić o pełnej wspólnocie interesów Z prof. Stanisławem Sulowskim rozmawia Bronisław Tumiłowicz Podpisanie polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r. poprzedziły długotrwałe przygotowania. Nie obyło się bez emocjonujących wydarzeń, takich jak zburzenie muru berlińskiego 9 listopada 1989 r., które nastąpiło dokładnie podczas pierwszego dnia wizyty kanclerza Helmuta Kohla w Warszawie, otwierającego nowy etap stosunków polsko-niemieckich. Czy ta zbieżność była przypadkowa? – Daleki jestem od dawania posłuchu teoriom spiskowym, zwłaszcza w odniesieniu do zdarzeń o tak wielkim znaczeniu politycznym. Po tym wydarzeniu zmieniała się zasadniczo sytuacja w Niemczech, a Polska stanęła wobec nowego wyzwania. Wróćmy jednak do sytuacji sprzed zjednoczenia. Jeszcze nie było perspektywy zjednoczenia Niemiec, ale demokratyczna Polska i RFN, czyli Republika Bońska, widziały szansę na porozumienie, normalizację i współpracę, co, jak zawsze, bacznie obserwowali Rosjanie. Otwarcie granicy między RFN i NRD, czyli upadek muru berlińskiego, raczej nie było zasługą skostniałego reżimu NRD. Decyzja zapewne zapadła w Moskwie. To stara strategia i tradycja dyplomacji rosyjskiej. Rosja nierzadko próbowała już wzmacniać rozmaite inicjatywy zachodnioeuropejskie bądź im przeciwdziałać, trudno jednak powiedzieć, czy zbieżność wizyty Kohla w Warszawie i wydarzenia w Berlinie to coś więcej niż przypadek. W każdym razie, gdyby nie zdolności dyplomatyczne polskiej i niemieckiej strony oraz rozsądek kanclerza Niemiec, całe wydarzenie mogło się stać zgrzytem w stosunkach polsko-niemieckich. Na szczęście Kohl wyjechał na 24 godziny i wrócił do Warszawy. Wizyta została dokończona i chwała mu za to. Zbieżne interesy W swoim rozdziale książki „Przełom i wyzwanie”, poświęconym krytyce traktatu, napisał pan, że po 1989 r. po raz pierwszy od II wojny światowej zaczęła się kształtować polsko-niemiecka zbieżność interesów. Jak to tłumaczyć? – Zbieżność interesów jest w każdym przypadku podstawą kształtowania dobrych stosunków między państwami i pomiędzy narodami. Jeśli nie ma zbieżności interesów, traktaty są martwe i nigdy nie będą realizowane zgodnie z ich duchem i literą. W Europie przedzielonej żelazną kurtyną trudno było mówić o zbieżności interesów. Zbieżność interesów to jeszcze nie wspólnota interesów. Różnica potencjałów Polski i Niemiec jest oczywista, trudno więc byłoby mówić o pełnej wspólnocie interesów. Jednak formuła polityczna ministra Skubiszewskiego o wspólnocie interesów była słuszna. Zakładała bowiem, że postawienie na zbieżność interesów jest zgodne z polską racją stanu. Praktyka pokazała, że kiedy Niemcy po zjednoczeniu stanęły przed poważnymi wyborami, określały strategię w polityce zagranicznej, stawały się krajem jeszcze większym i bardziej świadomym swojej roli i siły, nie chciały pamiętać o polsko-niemieckiej wspólnocie interesów. Polska niewiele mogła zrobić, w tym czasie miała swoje kłopoty, odziedziczone po okresie zastoju gospodarczego z lat 80. Byliśmy zbyt słabym partnerem, a dodatkowo nasze relacje komplikowały się ze względu na zaszłości historyczne. Wtedy, w listopadzie 1989 r., nikt nie myślał o Traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, wystarczyło Wspólne oświadczenie Mazowiecki-Kohl, w którym określono nowe podstawy i zasady rozwoju stosunków polsko-niemieckich. Tylko bez cudów Prof. Roman Kuźniar nazwał traktat geopolitycznym cudem. – Mój kolega trochę przesadził w metaforycznym ujęciu. Cudu nie było. Jeśli już, to cudem geopolitycznym nazwałbym samo zjednoczenie Niemiec i traktat w sprawie potwierdzenia granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy był potrzebny Niemcom i Polakom. Mieliśmy przecież traktat z Niemcami z 1970 r., mieliśmy Wspólne oświadczenie z 1989 r. I nagle w ciągu jednej nocy zostaliśmy skonfrontowani z perspektywą, i to szybką, zjednoczenia Niemiec. Obawialiśmy się, że wraz z upadkiem muru w Berlinie stosunki polsko-niemieckie zejdą na drugi plan, że RFN zajmie się zjednoczeniem Niemiec, a pojednanie z Polską straci na znaczeniu. Z polskiego punktu widzenia na porządku dziennym pojawiła się kwestia granic. Pamiętamy, że kanclerz Kohl pominął tę sprawę w swoim 10-punktowym exposé, w takiej sytuacji nasza dyplomacja musiała sprawnie zadziałać. Uzyskaliśmy, i to dość szybko, poparcie czterech mocarstw: Wielkiej Brytanii, Francji USA i ZSRR. Helmut Kohl się wahał, twierdził, że zjednoczonym Niemcom może być trudno pogodzić się z utratą ziem wschodnich. To pragmatyczne podejście doskonale rozumiał premier Tadeusz Mazowiecki, ale nie do końca je podzielał.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 26/2011

Kategorie: Wywiady