Transformacja według noblisty

Transformacja według noblisty

Laureat Nobla ocenia polską drogę do gospodarki rynkowej Jeśli miałbym w dwóch słowach określić najbardziej charakterystyczną cechę Josepha Stiglitza, nazwałbym go naukowcem walczącym. To najbardziej wyróżnia go wśród kilkudziesięciu ekonomistów noblistów na ogół stroniących od politycznego zaangażowania. Przez długie lata absolutnym wyjątkiem w tym gronie był Szwed Gunnar Myrdal, nie tylko ekonomista, lecz także działacz socjaldemokratyczny o wyraźnym profilu politycznym. Dopiero ostatnio, jeszcze przed Stiglitzem, komitet szwedzkiej Akademii Nauk wyróżnił niespodziewanie dwóch ekonomistów o poglądach teoretycznych niemieszczących się w głównym nurcie zachodniej ekonomii akademickiej: nowojorczyka Williama Vickreya (1996) o lewicowo-keynesowskich poglądach i Amartyę Sena – egalitarystę, zasłużonego badacza ubóstwa i głodu oraz teoretyka nierówności (1998). Obaj jednak strzegą statusu uczonych, niewychylających się poza mury uniwersyteckie. Stiglitz – powtórzmy – jest człowiekiem walki, ciągłych poszukiwań najlepszych rozwiązań instytucjonalnych, nieunikającym wypowiadania się na tematy aktualne. „Jeśli mamy się zająć uprawnionymi niepokojami tych, którzy wyrazili rozczarowanie globalizacją, jeśli mamy sprawić, by globalizacja służyła potrzebom miliardów ludzi, dla których dotąd nic nie uczyniła, jeśli chcemy, by globalizacja o ludzkim obliczu się powiodła, to musimy głośno się tego domagać. Nie możemy, nie wolno nam bezczynnie stać z boku” – takie jest przesłanie Stiglitza kończące książkę pierwotnie wydaną w 2002 r. pod tytułem więcej mówiącym niż słownikowy tytuł polskiego wydania: „Globalizacja”. W oryginale była to globalizacja z jej ułomnościami (Globalization and its discontents). Jego udział w Światowym Forum Społecznym w Indiach był logiczną konsekwencją zrozumienia, że gospodarka jest zbyt poważną sprawą, by ją oddać w ręce tylko ekonomistów i funkcjonariuszy politycznych; że ekonomiści odgrywają pewną rolę w przekształcaniu świata tylko o tyle, o ile potrafią się przebić przez gęstą mgłę mitów, uprzedzeń, interesów, znaleźć wsparcie wpływowych grup społecznych. Ruchy demokratyczne są dla Stiglitza nie tylko wartością samą sobie, lecz koniecznym mechanizmem tworzenia ustroju ekonomicznego przyjaznego ludziom. Takie stanowisko określa stosunek Stiglitza do metod transformacji krajów pokomunistycznych. Oto słowa, jakie kierował pod adresem Banku Światowego zaraz po opuszczeniu stanowiska wiceprezesa w aurze skandalu: „Trwały rozwój i trwałe reformy opierają się na ideach, interesach i koalicjach. Powtarzam więc, że tego typu zmiany nie mogą być wymuszone. Zmiany w sposobie myślenia potrzebują czasu. Oto dlaczego reformy oparte na conditionality najczęściej nie były udane. (…) Dlatego też bolszewicka metoda zmiany społeczeństwa – wymuszanie ich przez awangardę rewolucyjną – zawodziły jedna za drugą. Szokowa terapia w podejściu do reform okazywała się równie zawodna jak rewolucja kulturalna [w Chinach – TK] i rewolucja bolszewicka”. O „bolszewickim podejściu do reformy rynkowej” czytamy także w recenzowanej książce, opisującej przebieg transformacji rynkowej krajów pokomunistycznych. Należało może tylko dodać, iż owo wymuszanie nie opierało się na przewrocie politycznym za pomocą bezpośredniego przymusu, lecz na przymusie ekonomicznym, pośrednim. Odpowiednio do tego ofiarami są nie więźniowie i zabici, lecz bezrobotni, zubożeni, robotnicy przekształceni w pozbawionych praw roboli. Polska – wyjątkiem? Ciekawe jednak, że z owych bolszewickich transformacji Stiglitz wyłącza nie tylko drogę chińską, co jest zasadne, lecz także polską. Choć dotykamy tu słabego punktu książki Stiglitza, którą skądinąd oceniam bardzo wysoko, warto temu poświęcić nieco uwagi. W rozdziale „Lepsze drogi ku gospodarce rynkowej” czytamy: „Polska i Chiny zastosowały inne strategie niż zalecane przez porozumienie waszyngtońskie. Z krajów wschodnioeuropejskich największy sukces odniosła Polska, a Chiny odnotowały najszybsze tempo wzrostu ze wszystkich większych gospodarek na świecie w ciągu ostatnich 20 lat. Polska zaczęła od ťterapii szokowejŤ, żeby obniżyć hiperinflację do umiarkowanego poziomu, i to początkowe ograniczone zastosowanie tego środka kazało wielu myśleć, że tu też dokonała się transformacja typu terapii szokowej. Ale to zupełnie nieprawda. Polska szybko pojęła, że terapia szokowa dobrze się nadaje do zmniejszenia hiperinflacji, lecz jest zupełnie niewłaściwa do dokonania zmian społecznych. Prowadziła gradualistyczną politykę prywatyzacji, budując jednocześnie podstawowe instytucje gospodarki rynkowej, takie jak banki (…) oraz system prawny zmuszający do wywiązywania się z umów i przeprowadzania uczciwych postępowań upadłościowych”. Otóż prócz stwierdzeń dotyczących Chin wszystkie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2005, 2005

Kategorie: Opinie