Komu przeszkadza „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego Stanisław Srokowski – współscenarzysta filmu „Wołyń”, pisarz, poeta, tłumacz, dramaturg i krytyk literacki. Urodził się w 1936 r. na Kresach Wschodnich. Pracował jako nauczyciel i dziennikarz. Z powodów politycznych wyrzucany z pracy zarówno w 1968 r., jak i w stanie wojennym. Docierają do nas informacje o rozmaitych problemach przy produkcji filmu „Wołyń”. Niektóre mogą być plotkami, np. że niektórzy aktorzy ukraińscy się wycofywali. Ale doniesienia, że brakuje ok. 2,5 mln zł na dokończenie produkcji i że konkretne banki rezygnują ze sponsorowania, potwierdziły się. Jaki może być powód takich reakcji? – Film Smarzowskiego ma być pierwszą pełnometrażową fabułą, która ukaże zbrodnie ukraińskiego ludobójstwa w możliwie pełnym wymiarze. Przez ponad 70 lat nikt nie odważył się nakręcić takiego filmu. Reżyser wykazał się odwagą, siłą charakteru i determinacją. Słowa uznania należą się także producentowi. Twórcy nie ukrywają, że od początku rzucano im kłody pod nogi. Kiedy Smarzowski zaproponował dużej grupie ukraińskich aktorów udział w produkcji, część zrezygnowała, bo się przestraszyła reakcji w swoim kraju. Ale spora część pozostała i gra ważne role. Później pojawiły się kolejne kłopoty. Dotyczyły przede wszystkim tytułu. Również pańskiego wkładu? – Pierwotnie film miał być zatytułowany „Nienawiść”, tak jak moje opowiadania, na których reżyser oparł fabułę. Z tytułem „Nienawiść” poszedł do sponsorów i od razu napotkał silny opór. Wprawdzie instytucje państwowe częściowo produkcję wsparły, ale w stopniu niewystarczającym. Realizatorzy zwrócili się więc do innych darczyńców. I usłyszeli, że nie dostaną grosza na film, którego tytuł brzmi „Nienawiść”. Dlatego dali nowy, „Wołyń”, jako bezpieczniejszy. Kompromis? – Szkoda, bo „Nienawiść” odzwierciedlała ideologię integralnego ukraińskiego nacjonalizmu, a prawdę mówiąc, faszyzmu połączonego z nazizmem. W każdym razie już z tytułem „Wołyń”, znacznie zawężającym informację o obszarze zbrodni, Smarzowski zaczął kręcić film. Wieść o tym rozeszła się po kraju, a także po części Europy. Pierwsi zaatakowali ukraińscy dziennikarze i pisarze. Później dołączyli niektórzy polscy publicyści i naukowcy. Echem poniósł się głos prof. Bogdana Musiała, który zażądał, by filmu nie pokazywać za granicą, bo naruszy to dobre relacje z Ukrainą, a przedstawić go jedynie „do użytku wewnętrznego”. Słowem, zażądał cenzury. Oto profesorska klasa! Kiedy film był już niemal na ukończeniu, zabrakło pieniędzy na sfinalizowanie kilku scen. Twórcy zwrócili się do mecenasów kultury, w tym banków, z prośbą o pomoc. I usłyszeli odmowę. Ofiarodawcy nie chcieli wspomóc filmu o zbrodniach, mordach i ludobójstwie. Nic to, że film będzie znacznie bogatszy tematycznie niż ludobójstwo. Na słowa Ukraina, zbrodnia, mord sponsorzy wycofywali się. Strach, tchórzostwo, cenzura i poprawność polityczna zrobiły swoje, paraliżowały umysły. Producent musiał podjąć decyzję o powołaniu specjalnej fundacji i prosić Polaków o wsparcie. Przy okazji również zachęcam do daru serca. Bliższe informacje znajdziemy na stronie internetowej producenta: filmwolyn.org (patrz ramka). Jaki jest pański stosunek do filmu? – Mam bardzo osobisty stosunek do tragedii wołyńskiej i do filmu. Byłem świadkiem tej straszliwej zbrodni, widziałem na własne oczy jej najokrutniejsze przejawy, sam cudem ocalałem od śmierci. Widziałem ofiary mordów z wydłubanymi oczami, odciętymi językami, spalone zwłoki. Wszystko to opisałem w powieściach „Duchy dzieciństwa”, „Repatrianci”, w trylogii kresowej „Ukraiński kochanek”, „Zdrada”, „Ślepcy idą do nieba”, w opowiadaniach „Nienawiść” i „Strach”. Mam też bardzo osobisty stosunek do filmu Smarzowskiego. Bo mówi on o moich lękach i przedstawia mój świat. Występuje tam dziecko, chłopak, w którym widzę dawnego siebie. Reżyser lojalnie, na każdym etapie powstawania obrazu, konsultował ze mną najważniejsze ujęcia. To produkcja przełomowa i jedyna, jak na razie, tej miary, rzetelna i uczciwie prowadzona. Spodziewam się dzieła wielkiego, epickiego i barwnego. Publiczność polska, a mam nadzieję, że także europejska, po raz pierwszy zobaczy tak przerażający, a zarazem tak prawdziwy obraz, udokumentowany faktami. Nie zabraknie, rzecz jasna, miejsca dla gorzkiej i ostrej wyobraźni Smarzowskiego. Czy osoba reżysera, znana z produkcji, które nie stroniły od drastyczności, dobrze wróży filmowi o Wołyniu? – Widziałem „Wesele”, „Dom zły” i „Różę”. Wysoko je cenię. Smarzowski potrafi karykaturalnie i groteskowo, ale i drastycznie pokazywać swój i nasz, widzów, świat. W „Wołyniu” nie będzie za wiele miejsca na karykaturę










