W teatrze interesuje mnie synteza życia – rozmowa z Emilianem Kamińskim

W teatrze interesuje mnie synteza życia – rozmowa z Emilianem Kamińskim

Jest wielu dyletantów, którzy nauczyli się wstrzykiwać widzowi artystyczny silikon – Jak to się dzieje, że w niełaskawych dla kultury czasach, kiedy utrzymanie państwowych teatrów jest tak trudne, Kamienica świetnie sobie radzi? – W moim teatrze mam trochę inny układ organizacyjny, bardziej zbliżony do teatrów amerykańskich. Tam teatry są normalnym przedsiębiorstwem. Bo choć sprawy artystyczne są bardzo ważne, to nie tylko one decydują o życiu i jakości teatru. Prof. Bardini powiadał, że przed wojną w teatrze było dwóch braci dyrektorów: jeden od spraw administracyjnych, a drugi od artystycznych. Dyskutowali o tym, czy coś im się opłaca, czy nie. W ten sposób sprawy artystyczne korelowały z materialnymi. To naprawdę bardzo ważne. Pojawia się czasami taka dziwna moda polegająca na tym, że jeżeli coś w sztuce jest kompletnie niezrozumiałe dla odbiorców, to jest artystyczne, ale ja jako właśnie odbiorca często widziałem, że coś, co jest niezrozumiałe, jest po prostu niewiele warte i swoją niedoskonałość zasłania tzw. wyżynami pojmowania sztuki! – Coraz więcej jest takich spektakli. – Jest wielu dyletantów, którzy nauczyli się wstrzykiwał widzowi artystyczny silikon. łatwiej oszuka? w przypadku malarstwa albo muzyki, ale trudno w teatrze. Helmut Kajzar, jeden z moich kolejnych majstrów… – Majstrów czy mistrzów? – Oczywiście, że majstrów! Kajzar powiedział: „Emilian, wąchaj czas, bo żyjesz tu i teraz. Teatr i ty jako twórca istniejesz tylko dla tego pokolenia, bo teatr to sztuka, która musi mieć bezpośredni odbiór”. Namawiałbym niektórych twórców do rzetelności warsztatowej, której brak często próbują ukryć pod płaszczykiem niezrozumiałego artyzmu. Nie zamierzam oczywiście deprecjonować prawdziwie artystycznych osiągnięć, ale uważam, że do teatru należy podchodzić bardziej warsztatowo. Wiele razy widziałem kolosalne pieniądze wydane w teatrze na coś, co skazane było na klęskę i było klęską, i nikt nie poniósł za to odpowiedzialności, a aktorzy musieli grać, bo byli na etatach. Na szczęście mamy ostatnio dobrych ministrów kultury, są świetnymi menedżerami. Jeden z nich powiedział, że w teatrach powinny być rady nadzorcze, które kontrolowałyby wydawanie pieniędzy przez teatr, repertuar itp. Jeśli ja wydaję w teatrze pieniądze, to starannie kontroluję wydatki i zastanawiam się, jak dobrać kostiumy, gdzie szukać tańszych dekoracji, mebli. Chcę, żeby było i pięknie, i niedrogo. Mam do tego zupełnie inny stosunek, bliski wspomnianemu wcześniej podejściu amerykańskiemu albo jak ci dwaj bracia sprzed wojny. Misja i kasa – Jak udaje się panu pogodzić sprawy materialne i związane z zarządzaniem teatrem z jego misją artystyczną? – Wprawdzie są to odrębne sprawy, ale muszą w teatrze się spotkać. Bardzo ważny jest dla mnie poziom artystyczny, dbam o warsztat aktorski i reżyserski, o to, żeby spektakl był zrobiony profesjonalnie. Zależy mi na tym, ponieważ obserwując stan dzisiejszego rzemiosła aktorskiego, odnoszę złe wrażenie, że czasem to, z czym przychodzą młodzi ludzie po szkołach, jest bardzo słabe. Bycie aktorem to normalny zawód, umiejętność przekazywania emocji i tego się można nauczyć, zarówno sposobu mówienia, jak i poruszania ciałem. Jednak dla mnie, poza dbałością o warsztat, ważne jest także utrzymanie teatru w dobrej kondycji finansowej. – Same spektakle nie zaspokoją budżetu. – A skąd. Bilet musiałby być bardzo drogi i kosztować co najmniej 200 zł, a teatr musiałby grać 30 razy w miesiącu! Ludzi nie byłoby na to stać. Dlatego jednym ze sposobów radzenia sobie teatru takiego jak mój jest wynajmowanie pomieszczeń. Przyjeżdżają do nas firmy, które w ciągu dnia mają różne szkolenia. Poza tym mamy własną kuchnię, więc wydajemy im posiłki i także na tym zarabiamy. – W pana teatrze można zorganizować korporacyjną integrację? – Oczywiście, że można. Organizujemy świetne imprezy integracyjne. Były już u nas wspaniałe firmy, mało tego, często zdarzało się tak, że firma zamawiała także konkretny spektakl. Ostatnio jedna z nich zażyczyła sobie „Testament cnotliwego rozpustnika”. Goście zasiedli przy okrągłych stołach z kieliszkami wina, którym zarówno widzowie, jak i aktorzy wznieśli toast podczas kwestii: „Wypijmy za najpiękniejszy twór Boga, za kobietę”. – Odrobina komercji w teatrze jest sposobem na przetrwanie w tych czasach? – A jak może nie być chociaż odrobiny komercji w czymś, co ma przynosić dochody?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2011, 2011

Kategorie: Kultura, Wywiady