Pod wpływem prawicowej propagandy Narutowicz stał się obiektem masowej nienawiści. Zamach był już rzeczą wtórną Zdarzenia związane z tragiczną śmiercią Gabriela Narutowicza łączą się ze swoistą narodową traumą. Zaryzykujmy tezę, że polityczna i społeczna otoczka zamachu przyczyniła się do tej traumy w jeszcze większym stopniu niż sam zamach. Ludzie zabijający w imię domniemanych wartości wyższych zdarzają się w każdym społeczeństwie. Tak samo zdarza się, że ofiarami owych zamachów padają politycy wyjątkowo prawi i szlachetni, jak Gabriel Narutowicz. Ale od grudnia 1922 r. do co najmniej marca 1923 r. smutnym fenomenem było przede wszystkim to, co się działo w życiu publicznym II Rzeczypospolitej. Hejt w II RP Nagonka rozpętana po niespodziewanym wyborze Narutowicza jest stosunkowo dobrze znana. Oto ludzie podpuszczeni przez część polityków i publicystów wyszli na ulice, nie tylko wznosząc antysemickie, wręcz faszystowskie hasła, ale także uciekając się do przemocy fizycznej. W dniu zaprzysiężenia obrzucono prezydenta elekta błotem, śniegiem i lodem, a na wielu parlamentarzystów urządzano prawdziwe polowanie. Ignacy Daszyński z Bolesławem Limanowskim zabarykadowali się przed napastnikami na placu Trzech Krzyży. Najlepiej chyba przedstawiła tamte chwile żona Józefa Piłsudskiego, Aleksandra. „Byłam wtedy w mieście. W ścisku nie mogłam się prawie ruszyć. Z jednej strony parła na mnie stara, przygłucha chłopka, która bez przerwy pytała, o co chodzi, z drugiej – gruba, wielka służąca. Ta ostatnia, z czerwoną twarzą – podrygiwała całym ciałem, wymachując pięściami i krzycząc: »Precz z Narutowiczem! Precz z Żydem!«. Gdy jej zabrakło oddechu, powiedziałam, że znam dobrze rodzinę Narutowiczów; nikt z nich nie pochodził z Żydów. Ale to był groch o ścianę. Za chwilę znowu zaczęła wrzeszczeć: »Żydzi nie będą nami rządzili!«. Skończyło się na tym, że wszyscy dookoła mnie krzyczeli i przeklinali w podobny sposób”, wspominała ten dzień. Wyzwoliły się najgorsze żywioły. Co ciekawe, prawicowa strona patrzyła na to wszystko z ogromną wyrozumiałością jako na może trochę nadmierne wybryki młodych, ideowych chłopców. Z perspektywy późniejszej tragedii to bardzo trudne, ale spróbujmy zrozumieć, co kierowało protestującymi. Nie znali dobrze reguł demokracji i umiejętnie urabiani uwierzyli, że dopiero co odrodzona ojczyzna znalazła się w śmiertelnym zagrożeniu. Narutowicz piastował co prawda funkcje ministerialne, ale nie był powszechnie znany. A z nieznanego znacznie łatwiej zrobić wcielenie wszelkiego zła. Zwłaszcza że elekt zawdzięczał wybór m.in. głosom parlamentarzystów z mniejszości narodowych. Bez problemu i błyskawicznie wmówiono więc Polakom, że to agent mniejszości i zdrajca. Jedną z najbardziej błyskotliwych diagnoz tamtych zdarzeń sporządził po latach Karol Wiktor Zawodziński. Widział on trzy przyczyny owych zdarzeń: wstrząs narodu, konstatującego właśnie, że realna Polska nie ma nic wspólnego z marzeniami, odruch dumy narodowej (dodajmy, niezbyt dobrze rozumianej) i niechęć znacznej części społeczeństwa do nadmiernie lewicowych w jego przekonaniu regulacji prawnych (ujmując to inaczej, manifestacje stanowiły jedyny zauważalny objaw kontrrewolucji). Dodajmy jednak, że ta diagnoza niebezpiecznie przypomina opisywane powody późniejszego dojścia do władzy w Niemczech Adolfa Hitlera. Swoista „dżuma”, oczywiście w zdecydowanie mniejszej skali, była więc zauważalna również u nas. Dochodzi tu jeszcze jeden czynnik. Coś, co zwłaszcza dzisiaj budzi bardzo ponure skojarzenia i co warto szczególnie mocno podkreślić ze współczesnej perspektywy. Józef Piłsudski relacjonował pierwsze swoje spotkanie z Narutowiczem po wyborze. Prezydent przechodził powoli nad manifestacjami do porządku dziennego, próbował nawet z nich żartować. Bulwersowało go jednak coś innego, czemu dał wyraz właśnie w trakcie spotkania z marszałkiem. Pokazał mu listy, które zaczął otrzymywać, anonimy „pełne brudu, inwektyw, płaskich dowcipów, gróźb”. Piłsudski ponuro na to się roześmiał, informując zdziwionego rozmówcę, że sam od dawna dostaje znacznie gorsze. I że takie ataki obejmą wszystkich najbliższych i przyjaciół Narutowicza. Hejt nie jest owocem rozwoju techniki, portali społecznościowych. Identyczna tendencja funkcjonowała w idealizowanym dziś 20-leciu międzywojennym. Trzeba dodać, że akurat Piłsudski mógł budzić różne emocje: nie wahał się podejmować kontrowersyjnych działań. Ale Narutowicz? Był chyba jednym z najbardziej prawych ludzi, którym przyszło piastować funkcję głowy państwa. Wybitny specjalista o wielkiej międzynarodowej renomie, który porzucił karierę zawodową dla pracy w odrodzonej ojczyźnie i który w trakcie całej swojej (krótkiej) politycznej kariery dążył do porozumienia z inaczej myślącymi. I taki człowiek, niejako









