Trójkąt Kwiatkowskiego

Trójkąt Kwiatkowskiego

W gabinecie Andrzeja Kwiatkowskiego wisi tablica w wykresami. Te wykresy to poziom oglądalności „Tygodnika Politycznego Jedynki”. Minuta po minucie, słowo po słowie, można sprawdzić, kiedy program zaczynali oglądać nowi widzowie, a kiedy dotychczasowi przełączali się do konkurencji. Co ciekawe – ta oglądalność rozmaicie wygląda na początku programu, a potem, w miarę jego trwania, linie z wykresu zaczynają się zbiegać. Program, praktycznie niezależnie od tego, z jaką frekwencją się zaczął, kończy się na poziomie około 9-procentowej oglądalności. A to, jak na program publicystyczny, bardzo dobry rezultat. Czyli – sukces? Nie do końca – są politycy, którym program się nie podoba, nie podoba się sposób, w jaki ich partia jest prezentowana, więc walczą o zdjęcie go z anteny, bądź też o zmianę jego formuły.

Idea sprzed lat

Dla osób znających Andrzeja Kwiatkowskiego kształt „Tygodnika Politycznego Jedynki”, jego formułę, nie były  zaskoczeniem. Pamiętam, kiedy pracowaliśmy razem jeszcze w „Przeglądzie Tygodniowym”, po tym jak Andrzeja z telewizji wyrzucili „pampersi”, wiele razy opowiadał o programach, które chciałby robić. Wśród wielu pomysłów dominował taki: do studia zapraszani są politycy wszystkich opcji, zapraszani są eksperci i trwa dyskusja moderowana przez prowadzącego – który pilnuje, by dyskutanci mówili na temat i zbiornie. Emisja jest na żywo, nie ma więc szans na jakiekolwiek manipulacje, na cięcie, na montaż. Jak kto się zaprezentuje, jaki wykaże refleks i inteligencję – tak wypadnie. Widz otrzymuje w pigułce wszystko: opinie na dany temat polityków, opinie ekspertów (ich obecność gwarantuje merytoryczny poziom dyskusji), no i ma dodające rumieńców polemiki. O takim programie marzył kilka lat temu Kwiatkowski i takiego się doczekał. „Tygodnik Polityczny Jedynki” wszedł na rynek w miejsce trzech innych pozycji „Sejmografu”, „Diariusza Rządowego” i „Tygodnia Prezydenta”, programów ocenianych jako sztywne, dworskie, nie mających szans na przyciągnięcie widzów.

– W początkowym okresie – opowiada Kwiatkowski – odpytywaliśmy przedstawicieli rządu, Sejmu i Kancelarii Prezydenta, co i nich zdarzyło się ważnego w mijającym tygodniu. Efekt takie odpytywanie był zły. Program dalej był nieciekawy. Dlatego poszliśmy dalej – tak powstał obecny „Tygodnik Polityczny Jedynki”, a jednym, dominującym wydarzeniem tygodnia, wokół którego toczy się dyskusja.

Dyskusja toczy się przy trzech stolikach – rządowym, sejmowym i prezydenckim. A gospodarzem każdego z nich jest dziennikarz-ekspert. Kancelarię Prezydenta pilotuje Piotr Sławiński, Sejm – Aleksander Geryn, a prace rządu komentator „Polityki”, Aleksander Chećko.

Wojna z „Tygodnikiem”

Teoretycznie  zespół „Tygodnika” powinien raczyć się szampanem. Oglądalność programu rośnie, na dziennikarsko-politycznej giełdzie zaliczany jest do czołówki publicystyki. Z drugiej strony, program jest atakowany – przez polityków AWS i związanych z AWS-em członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. – W programie tym funkcjonuje skandaliczny standard dziennikarski – mówi Jarosław Sellin, członek KRRiTV. Kilka miesięcy temu program był bojkotowany przez rządzącą koalicję. Skąd więc biorą się tak drastycznie różne opinie?

Wojna z „Tygodnikiem Politycznym Jedynki” rozpoczęła się we wrześniu 1999 roku, po emisji programu omawiającego aferę wokół jednostki GROM. Do programu dziennikarze zapraszali Janusza Pałubickiego, w tamtym czasie nadzorującego MSWiA, który aferę rozpętał, oraz kierującego wówczas MSWiA, Bogdana Borusewicza. Tymczasem do „Tygodnika” przyszła informacja, że ministerstwo reprezentować będzie Krzysztof Budnik, podsekretarz stanu, odpowiedzialny za pracę policji i ze sprawami GROM-u nie mający nic wspólnego. – Minister Budnik zadzwonił do mnie, potwierdzając, że ma być w programie reprezentantem strony rządowej – opowiada Aleksander Chećko. – Dał przy tym do zrozumienia, że jest to dla niego bardzo ambarasująca sytuacja. Nie wyraziłem zdziwienia, bo wiem, że specjalizuje się w sprawach policji. I powiedziałem, że jest mi przykro, iż znalazł się w sytuacji niechcianego gościa. Zaznaczając, że to nie ja podejmuję ostateczną decyzję o składzie zaproszonych gości. Potem dowiedziałem się, że była jeszcze jedna rozmowa telefoniczna, i że Budnik do programu nie przychodzi.

Po tym wydarzeniu rzecznicy koalicji oświadczyli, że reprezentanci rządu i ich partii do programu przychodzić nie będą. Po czterech miesiącach, w lutym br., zawarto zawieszenie broni – politycy zgodzili się z tym, że tematy programu ustalać będą sami dziennikarze, za to szefowie „Tygodnika” przystali na to, że to rząd i partie wybierać będą ze swojego grona tych, którzy przyjdą do programu.

Gdy tylko ucichła pierwsza awantura o „Tygodnik”, wybuchła druga. Marek Jurek i Jarosław Sellin, związani z AWS członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zaatakowali dziennikarzy prowadzących program. – Czterej dziennikarze prowadzący w studiu ten program nie są bezstronni, wypowiadają własne sądy (również wartościujące i o charakterze politycznym) o utrzymuje Jarosław Sellin.

Jego zdaniem program powinien być bliższy idei „Diariusza Rządowego” czy „Sejmografu”, w którym rola dziennikarza ograniczona było do trzymania mikrofonu. – Program, który miał konsumować tamte trzy programy i skonsumować politykę z ostatniego tygodnia, stał się autorskim programem pana Kwiatkowskiego i jego kompanów – oskarża Sellin. I proponuje rozwiązania – albo przywrócenie dawnej formuły programu usługowego, albo wprowadzenie „równowagi”: „W tej chwili mamy taką sytuację, że w programie występuje dziennikarz, który jest dworski wobec rządu i większości sejmowej. Może więc zamiast Chećki i Geryna mogliby występować dziennikarze dworscy wobec rządu i AWS? Zamiast Chećki i Geryna niech będą, mówię hipotetycznie, Łęski i Semka”.

Co na to szefowie „Tygodnika”?

– „Tygodnik Polityczny Jedynki” jest programem autorskim – powtarza Andrzej Kwiatkowski. – A dziennikarze w nim występujący pełnią rolę gospodarzy stolików, ekspertów w swoich dziedzinach.

– Żyjemy w dwóch światach, ja i pan Sellin – odpowiada Aleksander Chećko. – Programem dla polityków jest „Forum”. „Tygodnik” jest programem autorskim. Trudno nam się porozumieć z panem Sellinem, na czym polega istota dziennikarstwa.

Rzeczywiście, bariera między Jarosławem Sellinem, a dziennikarzami „Tygodnika” wydaję się być nie do przeskoczenia.

– Moim zdanie, obiektywny był „Puls Dnia”. I jedynym okresem w historii telewizji publicznej, kiedy była w niej równowaga, był okres telewizji Wiesława Walendziaka – mówi Sellin. Telewizji, w której – przypomnijmy – głoszona oficjalnie była teza, że skoro opozycja (wobec rządów SLD-PSL) jest tak słaba, to zadaniem TVP jest pełnić jej rolę.

Zresztą, po chwili rozmowy, Jarosław Sellin przyznaje, że jego zarzuty wobec „Tygodnika” mają charakter przede wszystkim polityczny. „Zdaję sobie sprawę, że moje wypowiedzi są subiektywne, że przyszedłem na stanowisko członka KRRiTV z rekomendacji danej formacji. Zgadzam się z tym, że dziennikarze mają prawo do własnych opinii. Więcej – uważam, że dziennikarz bez poglądów to dziennikarz, który przyznaje się swojej głupoty. Bo są to ludzie zaliczani do jakiejś elity, więc z natury rzeczy mają poglądy. Natomiast chodzi mi o to, że w „Tygodniku” nie ma równowagi”.

Albo – dopowiedzmy – że członkowie rządu, posłowie koalicji, zbyt często wypadają w nim marnie.

Co dalej?

Paradoksalnie, awantury wokół „Tygodnika” owocują wzrostem widowni. We wrześniu program miał 6-procentową oglądalność. Potem, w czasie bojkotu, gdy przychodzili do studia eksperci, szybko wskoczył na poziom 8 proc. Teraz „Tygodnik” wszedł na poziom 8-9 proc., co oznacza niemal trzymilionową widownię. I to niektórych boli.

– Na popularność rządu bardzo wpływa to, co się pokazuje w telewizji publicznej – mówi Jarosław Sellin. – Ludzie w znacznym stopniu opinie o rzeczywistości czerpią z programów TVP. Wiem, TVP nie ma monopolu, oglądany jest Polsat, TVP. Ale wpływ telewizji publicznej jest decydujący.

Oczywiście, z tą opinią można polemizować, swego czasu, na przykład, TVP nie potrafiła przeszkodzić Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w drodze do prezydentury. Ale opinie o wielkiej roli mediów elektronicznych są wśród polityków ugruntowane. Na tym tle najważniejszy program publicystyczny w polskich mediach jest łakomym kąskiem. Więc politycy będą o niego toczyć boje. To zawsze jest łatwiejsze niż konieczność dobrego przygotowania się do występu na żywo, w czwartek o 21:45.

Wydanie: 14/2000, 2000

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy