Trudne życie szpiega

Trudne życie szpiega

Warszawa 22.07.2021 r. Tomasz Turowski - archiwum - reprodukcje. rep.Krzysztof Zuczkowski

Tomasz Turowski wstąpił do zakonu jezuitów i piął się po szczeblach kariery, aż wylądował w Watykanie Tomasz Turowski jest dzisiaj najsłynniejszym polskim szpiegiem. Nie wiem, bo niby skąd miałbym wiedzieć, czy słusznie, ale taki jest fakt.  Szpieg i sława – to niedobrana para. Zdarza się, że szpiedzy stają się sławnymi osobami, ale z reguły jest to gorzka sława, bo przychodzi w chwili, gdy zostają zdemaskowani. I wówczas okrywają się raczej niesławą niż faktyczną sławą. To zresztą sława, której prawdziwy szpieg chyba nie chce, nie ona bowiem jest celem jego pracy. Kiedy szpieg zostaje zdemaskowany, zaraz otacza go klimat moralnej dwuznaczności, bo przecież jego praca polega na oszukiwaniu jednych dla korzyści drugich, czasami – jak w przypadku płk. Ryszarda Kuklińskiego i innych, mniej znanych szpiegów działających w siłach zbrojnych – wiąże się ze złamaniem przysięgi, którą składali dobrowolnie. Kukliński akurat był w Polsce w latach 90. „noszony na rękach” i upamiętniany w rozmaity sposób, bo przecież szkodził złym Sowietom i działał dla dobrych Amerykanów. Ale pojawiły się również oceny wcale mu nieprzychylne, opierające się na analizie sytuacji geopolitycznej i militarnej Polski z przełomu lat 70. i 80. zeszłego wieku. Inaczej za to był oceniany Marian Zacharski, który, jako cywil, zdobył jakieś amerykańskie plany wojskowe i za poprzedniego ustroju był przedstawiany jako bohater – inny był wtedy kierunek działania i inna władza w Polsce niż za czasów Kuklińskiego. Los szpiega jest trudny do przewidzenia i pełen ryzyka. Anatomia kreta Przekonał się o tym Tomasz Turowski. Szczytem jego kariery była działalność w Watykanie. Nie słychać o innym polskim szpiegu, któremu udałoby się ulokować tak blisko głowy innego państwa jak właśnie jemu. Od razu podkreślam: innego państwa, bo kiedy potem bronił się przed atakami, że szpiegował naszego ukochanego papieża i przekazywał wiadomości na jego temat komuszej władzy w Polsce, twierdził, że rozpracowywał struktury państwa watykańskiego, a nie Kościoła katolickiego. Nie ma powodu mu nie wierzyć, choć oczywiście zrozumiałe są wątpliwości tych, którzy zarzucali mu występowanie w roli zakonnika. No ale kamuflaż, jak dobrze wiadomo,   jest jedną z metod szpiegowskiego działania. W jego przypadku było to o tyle skomplikowane, że on faktycznie wstąpił do zakonu jezuitów i piął się po szczeblach zakonnej kariery, aż wylądował w Watykanie, gdzie się dokształcał i pracował w tamtejszej stacji radiowej (z zakonu wystąpił tuż przed święceniami kapłańskimi, by nie naruszyć zasad). Co więcej, w rozmowie rzece, którą przeprowadzili z nim dziennikarze „Wyborczej”, opowiadał, że przyczynił się do podniesienia poziomu bezpieczeństwa papieża, zresztą na polecenie przełożonych polskiego wywiadu, którzy obawiali się, że w przypadku ataku na Jana Pawła II będą pierwszymi podejrzanymi i zostaną napiętnowani przez cały świat. Mając więc swojego wyszkolonego człowieka w Watykanie, zlecili mu dyskretne zwrócenie uwagi odpowiednich watykańskich urzędników na niedostateczną ochronę papieża. Turowski twierdzi, że jego rady odniosły widoczny skutek, chociaż ostatecznie nie zapobiegły zamachowi. Można mu wierzyć, można nie wierzyć, ale jego opowieść jest logiczna i przekonująca. Po transformacji ustrojowej i wynikających z niej dla ludzi takich jako on komplikacjach (weryfikacja, lustracja itp.) wszedł do polskich służb dyplomatycznych: pracował w Moskwie, był ambasadorem RP na Kubie, a później wrócił do Moskwy jako ambasador tytularny. Był współorganizatorem tragicznie zakończonej wizyty Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku i 10 kwietnia 2010 r. wraz z innymi osobami oczekiwał na lądowanie prezydenckiego samolotu. To oczywiście pobudziło wyobraźnię tych, którzy wszędzie doszukują się spisków. Pojawiła się opinia, że Turowski musiał być zamieszany w „zamach smoleński”, jakby czymś dziwnym było, że wysoki rangą dyplomata i doświadczony agent wywiadu, a na dodatek człowiek biegle mówiący po rosyjsku, uczestniczy w przygotowaniu wizyty prezydenta. Swoją drogą miał Turowski szczęście, albo raczej nieszczęście, być w ważnych dla najnowszej historii Polski miejscach i czasie – życia mu to w każdym razie nie ułatwiło, choć sprawiło, że stał się znaną osobą. Skąd się wziął Na łatwe życie chyba jednak nie liczył jako człowiek, który deklaruje się jako państwowiec. Bo kim jest państwowiec? Kimś, kto przedkłada dobro swojego państwa nad wszelkie interesy i korzyści – jak wyjaśnia słownik. Czyli kimś, kto działa dla dobra państwa bezinteresownie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 31/2021

Kategorie: Sylwetki