Potrzebne są radykalne zmiany, łącznie ze zmianą premiera, którym powinna zostać osoba ciesząca się dużym szacunkiem, wykraczającym poza obóz rządzący Rozmowa z Aleksandrem Smolarem ALEKSANDER SMOLAR, członek Rady Krajowej Unii Wolności, prezes Fundacji im. I Stefana Batorego, politolog we francuskim Krajowym Centrum Badań Naukowych (CNRS). We wrześniu, w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej” mówił pan o trzech prawomocności, które konstytuowały koalicję AWS-UW. Wymieńmy je: reformy, zerwanie z PRL-em – czyli dekomunizacja i lustracja, czyste moralnie państwo. Oceniał pan wówczas, że te źródła prawomocności zostały już poważnie wyczerpane. A co stało się dalej? – Wtedy mówiłem, na czym opierała się specyfika prawomocności obozu rządzącego, jakie były główne powody, dla których wyborcy głosowali na prawicowo-centrowych kandydatów. To były te trzy przyczyny. Należy rozumieć je szeroko. Na przykład, problemu historii, podziałów historycznych nie sprowadzałbym jedynie do schematu: PRL versus anty-PRL, lewica kontra prawica. Bo z tym się wiąże cała domena stosunków kulturowych. Przede wszystkim stosunku do Rządy SLD-PSL, tak postrzegała to opinia społeczna, w zdecydowany sposób występowały przeciwko Kościołowi. Symboliczną była tu sprawa konkordatu. – Symboliczną? – W gruncie rzeczy obie strony traktowały ją symbolicznie. Weźmy przeciwników konkordatu. Niewielu z nich – mam taką nadzieję, bo wierzę w ich inteligencję – obawiało się jakiejś strasznej klerykalizacji Polski i jakichś zagrożeń. Zresztą dzisiaj nic już o tym nie mówią. Tak samo jak prawica dzisiaj nie mówi tych głupstw, które wygadywała na temat konstytucji, tak samo lewica nie powtarza głupstw, które wypowiadała na temat konkordatu. Stosunek do religii był jedną z osi dzielących społeczeństwo. Wejście w życie umowy z Watykanem zdjęło ten podział z porządku dnia. Było wstępem do zgody. Symbolicznym aktem rekonstrukcji była tutaj ostatnia wizyta papieża w Polsce, zwłaszcza przejażdżka prezydenta papamobile. Wraz z konkordatem bez negatywnych konsekwencji rozwiązana została sprawa, która dzieliła Polaków. Na dodatek, widzimy też pozytywną ewolucję w Kościele, odsuwania się od polityki. – Kościół ma już w Polsce wszystko. Po co i o co ma jeszcze walczyć? – To nie jest słuszna teza. Po roku 1989 istniała w Kościele naturalna presja, żeby podporządkować pewne obszary życia politycznego kurateli Kościoła. Wystarczy poczytać ówczesne deklaracje biskupów. Z wielu z nich bije przekonanie, że autorytet moralny i religijny Kościoła powinien stać ponad demokracją i rozstrzygać ostatecznie, co jest zgodne, a co nie z prawem naturalnym. Dziś można powiedzieć, że Kościół pogodził się z formułą państwa nowoczesnego, liberalnego, w którym decyzje podejmuje wspólnota demokratyczna. A Kościół zachowuje prawo do krytykowania. Parę lat temu nie było to oczywiste. – Wojna religijna jest w Polsce wyciszana, natomiast inne podziały wciąż są ostre, rany nie mogą się zabliźnić. Dlaczego? – To są problemy krzywd przeszłości, rozliczenia się, innymi słowy, sprawiedliwości historycznej. Nigdzie na święcie nie padła satysfakcjonująca odpowiedź, jak to zrobić. Mamy poczucie, że ciąży nam ogromny bagaż niesprawiedliwości historycznej i że trzeba naprawić to, co można. Ale często nie można, także dlatego, że źródła niesprawiedliwości należą już do przeszłości. Wobec tego, jak można dawną krzywdę zrekompensować? Jakie są granice naszych możliwości? Spójrzmy więc na problem, jak na próbę znalezienia równowagi między tym, co jest pożądane, a tym, co jest możliwe. Między oczekiwaniami moralnymi a możliwościami politycznymi. – Co więc możemy dać ludziom, którzy cierpieli? Nie było ich wielu… – Nie zgadzam się z tym. W takim sensie, w jakim są definiowane akty cierpienia w wyniku bezpośrednich aktów przemocy – więzienie, tortury, zamordowanie członków rodziny – to prawda, nie było ich w Polsce, zwłaszcza po okresie stalinizmu, zbyt wiele; Ale przecież bardzo duże grupy społeczne poniosły ogromne koszty w wyniku utraty szans życiowych, w wyniku strachu odczuwanego na co dzień, stłamszenia osobowości. – Ale jak ocenić, że ktoś stracił życiową szansę? I wycenić? – To jest niemożliwe. Więc trzeba szukać rekompensaty moralnej, która może przyjąć kształt poszukiwania wspólnego poglądu na temat oceny przeszłości. Chodzi o to, żeby nazwać! Żeby nazwać przestępstwo przestępstwem, a nie mówić o osiągnięciach. Bo wówczas zderzymy się z problemem, z którym borykali się Niemcy po II wojnie światowej. Otóż, niektórzy z nich mówili
Tagi:
Robert Walenciak









