Turyści wracają do Tunezji

Turyści wracają do Tunezji

Tunezyjczycy otrzepali się z rewolucyjnego pyłu i przyjmują gości jak dawniej, a oferta jest coraz ciekawsza Minęło już ponad 15 miesięcy od wybuchu jaśminowej rewolucji, która przerwała autorytarne rządy Zina el-Abidina Ben Alego oraz jego skorumpowanych zauszników, nie wyłączając członków zachłannej rodziny żony tunezyjskiego satrapy – Trabelsich, których Tunezyjczycy szczerze nienawidzą. Nie rozwiązało to wprawdzie problemów gospodarczych, z którymi trzeba będzie się mierzyć przez wiele lat, niemniej sektor turystyczny podnosi się i powoli odrabia straty. Politycy rządzącej, umiarkowanie islamistycznej Hizb an-Nahdy (Partii Odrodzenia) przekonują, że zarówno alkohol, jak i plaże z bikini są i będą dostępne dla Europejczyków. I to po cenach równie przystępnych jak przed rewolucją. Jest bezpiecznie! Ten północnoafrykański kraj od dawna jest związany ze Starym Kontynentem (głównie z Francją i z kulturą frankofońską). Leży na styku trzech cywilizacji: zachodniej, arabsko-muzułmańskiej i afrykańsko-berberyjskiej, o czym świadczą odwiedzane przez turystów zabytki, spośród których pozostałości starożytnej Kartaginy to tylko przedsmak historycznego bogactwa Tunezji. Minister turystyki Elyes Fakhfakh powtarza przy każdej okazji, że w kraju jest bezpiecznie, a zachodni turyści nie mają się czego obawiać. Słowa te potwierdza przewodniczka oraz autorka książek o Tunezji, Polka Helena Nabli-Świderska, która mieszka tu już 30 lat: – Policji na ulicach jest mniej niż przed rewolucją, ale poziom bezpieczeństwa jest równie wysoki. Przyjezdnym absolutnie nic nie grozi. Sami Tunezyjczycy – choć transformacja polityczna przebiega sprawnie – nie odczuwają poprawy warunków życia i są sfrustrowani powolnym tempem przemian gospodarczych, dlatego tym bardziej liczą na powrót gości. Owszem, zdarzają się strajki oraz manifestacje adresowane do rządu, jednak mają one charakter pokojowy – co najwyżej powodują chwilowe utrudnienia na drogach. Ale tak naprawdę na turystyce zarabiali do tej pory głównie zamożni właściciele hoteli, dlatego Helena Nabli-Świderska przekonuje: – Miło byłoby, gdyby polski turysta zechciał kupić na tunezyjskim targowisku jakiś drobiazg, napił się taniej kawy lub herbaty czy też zjadł którąś z tradycyjnych potraw, dając zarobić lokalnym handlarzom i drobnym restauratorom. Najlepiej zamawiając je po arabsku, co otwiera drzwi do każdego tunezyjskiego serca i pozwala na obniżenie ceny – dodaje przewodniczka. Wydaje się, że w tym kierunku zmierza nasza kultura turystyczna. Przeciętny Kowalski coraz częściej marzy o urlopie aktywnym, a nie o biernym wylegiwaniu się na słońcu. Na takie zmiany nastawiony jest też tunezyjski rynek turystyczny, dla którego Polacy to niezwykle ważna klientela. Mają czym się chwalić Oprócz wycieczek organizowanych od A do Z (od przylotu do wylotu, z pełnym barkiem pod ręką, restauracją, krótkim wypadem na Saharę i piaszczystą plażą, czyli all inclusive), które są stosunkowo niedrogie i oferują usługi na przyzwoitym poziomie, warto wybrać się do Tunezji krajoznawczo. Nie wszystkie atrakcje są bowiem dostępne w ramach standardowych ofert biur podróży – nie starczyłoby na nie czasu. Poza tym nie wszystkie ośrodki są przygotowane na przyjmowanie zorganizowanych grup turystycznych. To efekt wieloletnich zaniedbań po stronie tunezyjskiej, ale nowe władze w Tunisie chcą je szybko naprawić. – Tunezja obfituje w miejsca, których grzech byłoby nie zobaczyć, a które nie zawsze pojawiają się w programach zorganizowanych wycieczek – namawia Helena Nabli-Świderska. Obecne władze doskonale o tym wiedzą, dlatego zależy im na rozwinięciu oferty turystycznej i poszerzeniu jej o atrakcje, z których zechcą skorzystać miłośnicy poznawania obcych kultur, tradycji oraz ciekawostek archeologicznych, a tych nie brakuje. Dużo jest jeszcze do zrobienia, jednak, jak twierdzi Elyes Fakhfakh, cel rządu to poszerzenie oferty turystycznej i sukcesywna poprawa usług, jak również odnowienie infrastruktury hotelarskiej. Większości hoteli długo nie remontowano, wymagają więc gruntownego odświeżenia. Tunezyjczycy liczą na to, że wymienione przez ministra turystyki działania zachęcą Europejczyków do powrotu, a ponadto sprawią, że przybysze ze Stanów Zjednoczonych, Rosji i Chin, a także mieszkańcy pozostałych krajów arabskich: Libijczycy, Algierczycy czy obywatele naftowych potęg Zatoki Perskiej, zechcą tłumniej niż dotychczas odwiedzić pozostałości starożytnej Kartaginy oraz Saharę. Przedrewolucyjnym władzom nie zależało bowiem na tym, aby turyści penetrowali Tunezję wzdłuż i wszerz. Zajęte własnymi interesami, nie przejmowały się poszerzaniem oferty ani jakością usług turystycznych. Teraz – według przedstawicieli nowego rządu – jest zupełnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2012, 2012

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa