Edmund Jan Osmańczyk zawsze przeciwstawiał się stereotypowi myślenia o Polakach jako narodzie istniejącym wyłącznie dzięki martyrologicznym powstaniom Gdyby mierzyć jego dorobek tylko liczbą książek i artykułów, trzeba by napisać, że był płodnym publicystą, rzec można Kraszewskim polskiego dziennikarstwa. Ale Edmund Jan Osmańczyk, bo o niego chodzi, był o wiele więcej niż dziennikarzem – przed wojną aktywnym działaczem Związku Polaków w Niemczech, a po wojnie parlamentarzystą, posłem wielu kadencji i senatorem I kadencji. Urodzony 10 sierpnia 1913 r. w Jagielnie, na pograniczu Dolnego i Górnego Śląska, był wychowywany głównie przez matkę, Feliksę z domu Szulc. Ta niewykształcona kobieta dążyła do tego, by jej syn, który wykazywał duże zdolności, zdobył porządne wykształcenie. Wysłała go do Warszawy, do szkoły prowadzonej przez księży marianów, w której kształcili się m.in. Tadeusz Gajcy i Wojciech Jaruzelski. Osmańczyk, potomek wziętego pod Wiedniem przez Jana Sobieskiego do niewoli Turka (stąd nazwisko), bardzo wcześnie rozpoczął działalność publicystyczną. W 1932 r. został redaktorem naczelnym „Wiadomości Bielańskich”, w których już przedtem zamieszczał swoje teksty. Choć wzrastał w państwie niemieckim, zawsze uważał się za Polaka. Znamienne są jego słowa: „Żyję w państwie niemieckim. Paszport mam niemiecki, serce polskie. Ani nacjonalsocjalistą, ani komunistą, ani faszystą, ani narodowcem, ani państwowcem, ani też żadnym innym »…istą« czy »…owcem« nie jestem. Jestem Polakiem”. Wróg III Rzeszy Był niezwykle aktywnym działaczem Związku Polaków w Niemczech, w latach 1932-1935 redaktorem pisma „Młody Polak w Niemczech”, a od 1934 do 1939 r. kierował Centralą Prasową Związku Polaków w Niemczech. To jego pomysłem jest emblemat Rodła, narysowany przez Janinę Kłopocką. Kiedy w Niemczech zaczęli rządzić hitlerowcy, Osmańczyk znalazł się na ich czarnej liście. Chcieli go aresztować i z pewnością zamknąć w obozie koncentracyjnym. Uprzedził ich, uciekając do Polski. We wrześniu 1939 r. pracował w Polskim Radiu w Warszawie, a po zajęciu stolicy – w radiu konspiracyjnym. Nie tylko za te audycje czekała Osmańczyka niechybnie śmierć, toteż na mocy decyzji prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego otrzymał dokumenty na nazwisko Jan Krzemiński. I stąd drugie imię Jan, które dla wielu jego znajomych i przyjaciół było pierwszym imieniem. Gestapo wydało wyrok nie tylko na niego, ale i na jego twórczość. Z początkiem września 1939 r. odkryło przygotowany do druku „Leksykon Polactwa w Niemczech” i kazało go zniszczyć. Jeden egzemplarz udało się wynieść. Warto w tym miejscu napisać, że polskie MSZ było przeciwne drukowi tego leksykonu, uznano go bowiem „za mogący szkodzić stosunkom polsko-niemieckim”. Wielkim dramatem dla Osmańczyka było powstanie warszawskie, w czasie którego zmarł jego syn Łukasz. Podczas powstania nadawał w Polskim Radiu codzienne audycje „Dzień walki” o sytuacji w stolicy. Samo powstanie oceniał niezwykle realistycznie, co znajdowało odbicie w dzienniku, opublikowanym dopiero po jego śmierci. W powstałym na przełomie lat 1944-1945 dwugłosie pisał: „Nie mogło być inaczej. Zawsze będziemy narwani i głupi. Powstanie wybuchło za wcześnie. Chciano uprzedzić Moskali, ale nie porozumiano się z nikim, ani z Rosją, ani z Anglią, ani ze Stanami Zjednoczonymi. Nie zagwarantowaliśmy sobie pomocy, ufając w kawaleryjską szabelkę. Za ambicje jednego czy trzech ludzi zapłaciliśmy życiem stu tysięcy i zniszczeniem centrum naszego dynamizmu politycznego, gospodarczego i kulturalnego”. Choć drugi głos próbuje bronić powstania, czytelnik od razu dostrzeże, że autorowi bliższe są opinie pierwszego głosu. Sprawy Polaków Światopogląd Osmańczyka ukształtowali pozytywiści. Stąd wzięła się jego postawa w powojennej Polsce, z którą związał się, kiedy przyłączono do niej Opolszczyznę. Zgłosił się do władz powojennych, został korespondentem wojennym, relacjonował m.in. konferencję w Poczdamie oraz proces norymberski. W tamtych czasach powstała jego najważniejsza książka publicystyczna „Sprawy Polaków”. Wydana w 1946 r., przez 34 lata była w PRL owocem zakazanym. Ponownie wydano ją w 1982 r., a potem w 1988 r. A dlaczego nie opublikowano jej w III RP? „Dlaczego »Sprawy Polaków« nie doczekały się promocji i debaty? Odpowiedź najbardziej lakoniczna zamyka się w twierdzeniu, że książka ta zbyt mocno i sugestywnie idzie na przekór polskiej mitologii narodowej i naszemu wyobrażeniu o nas samych. Jest zbyt drastyczna w diagnozach, postulatach i żądaniach”, napisał prof. Stanisław Sławomir Nicieja. Na dowód, że tak jest, wystarczy przytoczyć maleńki fragment ze „Spraw
Tagi:
Paweł Dybicz









