Ukradziono mi Solidarność

Ukradziono mi Solidarność

Prof. Andrzej Romanowski IPN jest nie do pogodzenia z demokratycznym państwem prawa i nie do pogodzenia z etosem historyka – Jaka jest w Polsce atmosfera debaty publicznej? Przyjemnie się dyskutuje? – Atmosfera debaty jest fatalna. Wytworzyła się jakaś nieprawdopodobna ideowa urawniłowka, w której prawie każdy zabierający głos liczy się z tym, jak będzie odbierany, w co się wpisze i czy jemu pewne rzeczy wypada powiedzieć, czy nie. – To przeszkadza? – Mnie nie przeszkadza. Ale… Pamiętam, że kiedy zabierałem głos, najczęściej tylko w sprawach lustracyjnych, to bardzo dużo osób przychodziło z gratulacjami. Gratulowali mi odwagi w kuluarach, prywatnie. – Po cichutku… – Ten sam mechanizm działa w przypadku kanonów patriotycznych. Weźmy zbrodnię katyńską. Mało jest osób, które, tak jak robi to na przykład prof. Jan Widacki, potrafią publicznie walnąć pięścią w stół i powiedzieć: to nie była zbrodnia ludobójstwa, to była zbrodnia wojenna. Koszmarna, o monstrualnych rozmiarach, ale zbrodnia wojenna. Bo w sensie prawnym to wydarzenie nie wyczerpuje znamion zbrodni ludobójstwa. Ale żeby to powiedzieć, trzeba złamać patriotyczne tabu. A przecież to jest tylko szacunek wobec faktów, wobec słów. Tymczasem u nas słowa właściwie przestały znaczyć. Jedna z moich ulubionych zbitek frazeologicznych to „oprawcy stanu wojennego”. Od razu się widzi tych oprawców, którzy zrywają paznokcie… Cokolwiek mówić, to przecież nie miało miejsca w czasach stanu wojennego… – Słowa są jak zawołania wojenne. Oznaczają, że się jest w tej grupie, a nie innej. Z jednymi przeciwko drugim… – Wielokrotnie pisano, gdy zajmowano się charakterem narodowym Polaków, o instynkcie stadnym tego społeczeństwa. Z jednej strony, mamy kult liberum veto, złotej wolności. Ale jakby tak poskrobać Polaka, to się okaże, że on się lubi stowarzyszać, że tylko w gromadzie czuje się dobrze. Bo w gromadzie ludzi, którzy dokonują spłaszczenia poglądów, nikt nie wyskoczy z niczym nieoczekiwanym. I są tego efekty – to, co środowiska intelektualne dały z siebie na początku rządów PiS, to było zbiorowe zauroczenie IV Rzecząpospolitą. Tam nie było cienia krytycyzmu, refleksji, żebyśmy jednak nie szli tak od razu na pasku polityków… – Niedawno Jarosław Kaczyński ogłosił, że otwiera PiS na inteligencję. – Bardzo się z tego cieszę… Tylko chciałbym najpierw wiedzieć, czy pan prezydent, brat pana prezesa, nadal podtrzymuje opinię, że każdy, kto jest przeciwko lustracji, nie jest inteligentem? I czy ja stoję tam, gdzie stało ZOMO? I czy już mamy 13 grudnia? Przecież – jak głosił Jarosław Kaczyński – w momencie dojścia Platformy do władzy miał być 13 grudnia… Dla mnie PiS jest partią zdecydowanie antyinteligencką. Solidnie zapracował na tę opinię. KOMU POTRZEBNE SĄ TECZKI? – Porozmawiajmy o lustracji. – Lustracja – rozumiem, że mówimy o lustracji polskiej – jest złem. O lustracji, tak jak o dekomunizacji najcelniej powiedział Józef Tischner – że to jest tragiczna pomyłka chrześcijaństwa. Że to nie da się pogodzić z duchem Ewangelii. Koniec, kropka. – Bije po oczach nieuczciwość lustracji, bo nie można człowieka skazywać na podstawie jakichś zapisków. Widzę przy tym niesamowitą instrumentalizację tego procesu. Bo są teczki prawdziwe i są teczki fałszywe. – Bronisław Wildstein by panu powiedział, że bezpieka samej siebie nie oszukiwała. Tej tezy zawsze twardo bronił. Teraz ciekaw jestem, co powie wobec ponawiających się faktów, że jednak teczki były fałszowane, z różnych powodów… – Niedawno w Toruniu, zapadł wyrok na esbeka za to, że fałszował teczkę. – Jest sprawa ks. Wołoszyna, którego teczka była spreparowana. Są zeznania ubeków, którzy mówili, że „łapali ptaszki dla statystyki”. Więc fakty nie potwierdzają tej pięknej teorii Wildsteina. – W polskiej lustracji są przy tym teczki ważne i nieważne. Nieważna jest teczka Marka Króla z „Wprost”… – Nieważna była też teczka Zyty Gilowskiej. A także teczka Jarosława Kaczyńskiego. Ona była, jak powiedział Kaczyński, sfałszowana. – Więc w tym systemie państwa teczkowego był najwyższy kapłan, Jarosław Kaczyński, który mówił, które teczki są ważne, a które nie, które są prawdziwe, a które fałszywe… – To było skrajnie spolityzowane. W grzebaniu w teczkach nie chodziło o dochodzenie do prawdy. Zdumiewa mnie, że środowisko historyczne tego nie widziało. W końcu to, co zrobiono z ojcem Hejmą, przed niespełna trzema laty… – Zaraz po śmierci papieża. – Wtedy trzej panowie z IPN

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2008, 2008

Kategorie: Wywiady