Uratowane z powodzi

Uratowane z powodzi

Jedynym marzeniem dzieci z Wszachowa jest to, aby nigdy więcej nie było wielkiej wody

Zobaczyła je z daleka. Grupka dzieci stała koło kościoła we Wszachowie. Podjechał autokar. – No, dzieci – zachęcała
– pakujcie bagaże i jedziemy. Żadne nie poruszyło się. I nagle zrozumiała, jaką popełniła gafę. Z rąk stojącego obok chłopca wzięła plastikową reklamówkę i zajrzała do środka. Butelka z piciem i sucha bułka. To był jego cały ekwipunek na drogę. Dzieci stały tak, jak zdołały uratować się z powodzi.
Janina Jagiełło, socjolog, pracownik Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego przy Sądzie Okręgowym w Kielcach, jako wolontariusz zgłosiła się do opieki nad dziećmi powodzian, które wyjeżdżały na kolonie. Dostała grupę szesnaściorga dzieci z Wszachowa. Wśród nich był 13-letni Piotr Chrapek i jego starszy o rok brat, Andrzej. W kieleckim kuratorium uprzedzono ją o tragedii chłopców.
– Całą drogę wyrzucałam sobie to niefortunne powiedzenie o bagażach – mówi Janina Jagiełło. – Usiłowałam nawiązać z dziećmi kontakt. Spuszczone głowy, nieufne spojrzenia, buzie bez cienia uśmiechu. Dzieci bały się. Nawet między sobą nie rozmawiały, a przecież wszystkie się znały. Mieszkały w tej samej wsi.
Siedzimy na korytarzu Szkoły Podstawowej nr 5 w Świdniku. Tu na koloniach przebywa 68 dzieci z zalanego wodą powiatu opatowskiego. Jedna grupa wychodzi właśnie na basen. Druga idzie na boisko grać w piłkę. Z sali obok słychać głośną muzykę.
– Dzieci przyjechały do nas we wtorek, 31 lipca – mówi Anna Włoch, kierownik kolonii i nauczycielka tej szkoły. – Miały tylko to, co na sobie. Już kilka dni wcześniej razem z wicedyrektorką szkoły, Mariolą Oleszkiewicz, zaczęłyśmy organizować dla nich szczoteczki do zębów, mydło, ręczniki, pościel, ubrania, obuwie, wyżywienie i pieniądze. Ofiarność mieszkańców Świdnika jest ogromna, tak samo jak miejscowych firm.

W imieniu dzieci
– dziękujemy
Koło nas przechodzi kilku chłopców. Jeden wyraźnie zostaje w tyle. – Ten mniejszy to Piotruś, a ten na końcu to jego brat, Andrzej – wyjaśnia Janina Jagiełło. – Bracia, a nie trzymają się razem. Nawet śpią na dwóch krańcach sali. Widać, że każdy po swojemu przeżywa domową tragedię.
– Pierwsza noc po przyjeździe do Świdnika była koszmarna. Wieczorem rozszalała się burza, pioruny waliły, lały się strugi deszczu. Wszystkie dzieci panicznie się bały. Kiedy przytuliłam do siebie Piotrusia, syknął z bólu. Na brzuchu i klatce piersiowej goiły mu się rany od belki, której trzymał się, kiedy fala wyrzuciła go z domu. Na buzi też miał jeszcze ślady zadrapań. Z chłopcami miała przyjechać na kolonie ich siostra, Beata. Ale dziewczynka za żadne skarby nie chciała oddalać się od rodziny. Zabrała ją do siebie starsza siostra, mężatka.
– Któregoś dnia podczas rozmowy z dziećmi poprosiłam, aby nie bały się i mówiły mi, czego potrzebują; by zawsze przychodziły do mnie z każdym problemem i z każdym zmartwieniem. „Jestem tu z wami jako wasza mama”, powiedziałam. I wtedy zobaczyłam, jak oczy Piotrusia i Andrzeja napełniają się łzami.
Janina Jagiełło wyciera wierzchem dłoni mokry policzek. – Przepraszam, rozklejam się. Ale to taka tragedia – mówi. – Wczoraj po raz pierwszy Piotruś wziął mnie za rękę i przytulił się do mnie.
Idziemy do jednej z sal, w której mieszkają dzieci z Wszachowa. Jest cała grupa. Uczą się melodii na festiwal piosenki kolonijnej. Janina Jagiełło siada na łóżku obok Piotra Chrapka. Chłopiec wykorzystuje ten moment i kładzie głowę na jej kolanach.

Cofnąć czas
Rozmawiamy o wielkiej wodzie. – Kiedy burza ucichła, poszedłem z Andrzejem na most, zobaczyć, jak wygląda rzeka – mówi Sławek Wosik. – I nagle zobaczyliśmy, że zbliża się do nas wielka, parometrowa fala, która zalewa wszystko po drodze. Pierwsza była stodoła Chrapków, a potem ich dom…
Dzieci opowiadają o szczegółach katastrofy, strachu i ogromnych szkodach, które wyrządziła ich malutka rzeczka. Któreś powtarza, co usłyszało od starych mieszkańców we Wszachowie: że to kara boska za grzechy. Bo ludzie są niedobrzy, a młodzież rozpuszczona. Kilkunastoletnia dziewczyna reaguje na to gwałtownie: – Co za bzdury, przecież Chrapkowie, Podsiadłowie i Loranty to porządne rodziny.
Siedzący obok Sławka Andrzej Chrapek jako jedyny z grupy nie odzywa się ani razu, podobnie Piotruś, który tylko czasami niemo przytakuje głową.
Jedynym marzeniem wszystkich dzieci jest, aby nigdy więcej nie było powodzi. Innych właściwie nie mają. No, może żeby zostać na tej kolonii jeszcze przez wrzesień, bo tu jest dużo jedzenia. W rozmowie z dziećmi doszłam do Andrzeja Chrapka. – A jakie jest twoje marzenie? – zapytałam. Chłopiec popatrzył na mnie przez chwilę. Do oczu napłynęły mu łzy. Spuścił głowę. I wtedy w kompletnej ciszy Łukasz Słomka szybko powiedział: – Moim marzeniem jest cofnąć czas. Żeby było jeszcze przed burzą. Wtedy wszystkich zdążyłbym ostrzec.

 

Wydanie: 2001, 34/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy