Rzecz o Tuwimie „Julka przez całe życie uważałam za czarodzieja. Nie pamiętam już, od czego i kiedy się to zaczęło”, pisała o bracie Irena Tuwim. Czarodziejem pozostał na zawsze, nie tylko dla siostry. Chyba nie znajdziemy w XX w. poety, który w wierszach lepiej umiałby trafić do serc Polaków. Co prawda, Gombrowicz na wieść o jego śmierci notował zgryźliwie: „Zmarł największy współczesny poeta polski. Największy. Niewątpliwie. Wielki? Hm…”. Ale Tuwim przetrwał pod strzechami do dziś. Zarówno jego wiersze dla dzieci, jak i te poważniejsze wciąż są czytane. Łatwo znajdziemy takich, którzy rozliczają go z wyborów politycznych. Piętnować, kategorycznie oceniać jest znacznie łatwiej, niż zrozumieć. Biograf poety Mariusz Urbanek, próbując udzielić odpowiedzi na pytanie o powody jego związku z komunizmem, wskazał ogromną, powiększoną w czasie II wojny światowej traumę. Wiązała się ona z doświadczeniami z lat II RP. Na czym one polegały? Młody Tuwim uwielbiał prowokować. Zaczęło się od „Wiosny”, która gorszyła już w epoce odradzającej się niepodległości. Ale miało to plusy – każdy skandal przyciąga. Irena Krzywicka wspominała: „Cudowne dziecko okazało się cudownym poetą! Zdobył mnóstwo czytelników – entuzjastów natychmiast po opublikowaniu pierwszych wierszy w studenckim piśmie. Sława spłynęła na najwybitniejszych pikadorczyków, później skamandrytów, bardzo szybko”. W kolejnych latach dolewał oliwy do ognia. Zaraz po śmierci Narutowicza najdosadniej wygarnął moralnym sprawcom zamachu. W roku 1923 napisał wiersz „Do generałów”. Przeciwstawił w nim generałom, o których wielokrotnie wyrażał się pogardliwie, poetów: „Wam – czerwone wyłogi za rzeź, / Za morderstwo, gwałty i pożogi! / My – do serca nagą rozdzieramy pierś: / Takie mamy szkarłatne wyłogi!”. Zwracał się do nich per „śmieszni ludzie, obwieszeni gwiazdami”. Jeszcze ostrzej poczynał sobie w wierszu z 1929 r. „Do prostego człowieka”. Opowiadał w nim, co ów „prosty człowiek” ma robić, kiedy będzie wzywany do wojny, „Gdy zaczną na tysięczną modłę / Ojczyznę szarpać deklinacją / I łudzić kolorowym godłem, / I judzić »historyczną racją« / O piędzi, chwale i rubieży, / O ojcach, dziadach i sztandarach, / O bohaterach i ofiarach”. Wszelkie te wezwania będą z gruntu fałszywe, gdyż „Wiedz, że to bujda, granda zwykła / Gdy ci wołają »Broń na ramię!«, / Że im gdzieś nafta z ziemi sikła / I obrodziła dolarami”. Cóż wtedy robić? Tuwim radził: „Rżnij karabinem w bruk ulicy!”. Nie był więc niewiniątkiem. Trzeba jednak pamiętać, że w ówczesnej debacie publicznej roiło się od tez w każdą stronę przejaskrawionych. Czemu więc nie mógłby takich formułować poeta? Tym bardziej że od początku miał powody do złości – nie darowano mu żydowskiego pochodzenia. Prasa endecka nazywała go „żydziakiem, który jeszcze pisać nie umie” czy „Jojne Tuwimem z Gęsiej ulicy”. Znalazł się nawet w „Myśli Narodowej” „poeta”, niejaki Józef Gałuszka, który spróbował artystycznie zniszczyć wielkiego rywala. Wiersze Gałuszki były tyleż ofensywne, co nieudolne. Skamandryta łatwo więc je wykpił, konkludując: „Polskie matki będą nimi straszyły polskie dzieci”. Na atakach grafomanów się nie skończyło. Również poważniejsi krytycy literaccy, tacy jak Zygmunt Wasilewski, odmawiali mu prawa do uważania się za polskiego poetę. Budziło to oddźwięk u „prostych ludzi”. Pewnego razu Tuwim udał się z Antonim Słonimskim na wieczór autorski do Drohobycza. Na miejscu organizator imprezy uprzedził, że może się wywiązać rozróba. Przybyła bowiem grupa z Borysławia, która nie wiadomo dlaczego miała być agresywna. „Ta oni będą bić – przekonywał poetów. – Ta oni tu jednego futbalistę postrzelili. Ta z nimi nie ma żartów”. Po tym zachęcającym wstępie szybko się ulotnił, a poeci odkryli, że drzwi do pomieszczenia, w którym się znajdują, są zamknięte od zewnątrz. Droga wiodła tylko na scenę. Cóż było robić? Pierwszy wyszedł Słonimski. Zaczął prezentować swoją twórczość. Ku najwyższemu zdziwieniu otrzymał huraganowe brawa. Na zapleczu powiedział przyjacielowi, że pogłoski o bojówkach to bujda i żeby „walił śmiało”. Tuwim tak zrobił. Ale gdy wyszedł, rozległ się gwizd i ryk, a jego stronę poleciały kamienie, zgniłe jaja i jabłka. O co chodziło? O wiersz „Do generałów”. Borysławianie najprawdopodobniej czytali nie tyle sam utwór, ile gazetowe relacje o nim. Choćby tę Adolfa Nowaczyńskiego, w której publicysta pisał, że poeta obraża polskich wojskowych. Sytuację musiał ratować Słonimski: „Wytłumaczyłem, że to, co napisał










