Warto oglądać stare filmy klasy B, bo w każdym z nich można znaleźć przebłysk geniuszu Krystian Kujda – filmoznawca i animator kultury filmowej. Dyrektor artystyczny Octopus Film Festival oraz inicjator projektu VHS HELL, poświęconego erze wideo. Pracownik Instytutu Badań nad Kulturą Uniwersytetu Gdańskiego. Promujesz nietypowe kino, a na dodatek pokazujesz je w niecodziennych miejscach, takich jak dawne hale stoczniowe, opuszczona baza harcerska czy złomowisko. – Wspólnym mianownikiem różnych inicjatyw, które animuję z Grześkiem Fortuną, jest przekonanie, że filmy warto przeżywać wspólnie, oraz dążenie do tego, aby myśli o zbliżającym się seansie towarzyszyła ekscytacja, tak jak w czasach przed pojawieniem się platform streamingowych. Staramy się, żeby każdy seans organizowany przez nas w ramach cyklu VHS HELL czy Octopus Film Festival był swego rodzaju przygodą. Czasem jest to tylko prelekcja przed filmem, która wprowadza w jego świat, innym razem korespondująca z nim scenografia lub podbijająca klimat inscenizacja. VHS HELL to okazja, by oglądać filmy tak, jak w latach 90.: z magnetowidu z oldschoolowym lektorem. Pokazom często towarzyszą reklamy i zwiastuny „z epoki”, czasami także lektor, który na żywo improwizuje dialogi. Tego w domu raczej nie uświadczysz. Tak samo jak grupowych emocji, które towarzyszą obcowaniu z waszym repertuarem, pełnym filmów wywołujących śmiech lub grozę. – Podczas zeszłorocznego Octopusa rozmawiałem na ten temat z Kajetanem Kusiną, autorem bloga Kusi na Kulturę. Cieszył się, że festiwal wyciągnął go z domu, ze strefy komfortu. Mówił, że świetnie się czuł w związku z tym, że mógł przeżywać seanse razem z przyjaciółmi, rozmawiać o nich na bieżąco, poczuć atmosferę filmowego święta. Wydaje mi się, że warto przynajmniej raz na jakiś czas doświadczyć radości z kina w szerszym towarzystwie. Octopus, odbywający się w Gdańsku od 2018 r., oraz organizujące go stowarzyszenie Velvet Spoon, zajmujące się dystrybucją filmów, stawiają na kino gatunkowe. Jaki klucz stosujecie, wybierając tytuły, które zaprezentujecie widzom? Nie jest nim wysoka jakość realizacji ani poziom artystyczny, bo macie w repertuarze zarówno produkcje bardzo udane, jak i kuriozalne. – Kino gatunkowe i kino autorskie są przez wielu krytyków uważane za przeciwieństwa, tymczasem my staramy się wyszukiwać takie filmy, które choć obficie czerpią z konwencji danego gatunku, jednocześnie mają jakiś autorski sznyt, czymś się wyróżniają. Spójrzmy na dwie retrospektywy, które odbyły się podczas zeszłorocznej edycji Octopusa. Doris Wishman, która już w latach 60. kręciła erotyki z nurtu sexploitation, oraz Enzo G. Castellari, który pracował m.in. przy spaghetti westernach, filmach wojennych i policyjnych (podgatunek zwany poliziottesco), to osoby z bardzo odległych biegunów kina, które łączy to, że wypracowały własny język komunikacji z widzem. Drugim kryterium wyboru jest to, żeby w ramach swojej gatunkowości dany film był możliwie ambitny; m.in. z tego powodu raczej nie prezentujemy wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcji. Jednocześnie nadal kochamy kino klasy B i jego przedstawicieli z wielką frajdą uwzględniamy w repertuarze. Dla niektórych filmów, które upowszechniacie, odpowiedniejsze niż B byłyby znacznie dalsze litery alfabetu. O ile wartość najlepszych horrorów psychologicznych czy antywesternów jest bezsprzeczna, po co właściwie oglądać „Rewolwer i melony”, czyli opowieść o kobiecie, która mści śmierć ukochanego, dusząc jego morderców ogromnym biustem, czy ekstremalne filmy o kanibalach? – Każdy ma własną definicję złych filmów. Dla mnie są to miałkie produkcje, które nie różnią się od siebie praktycznie niczym, jakby były robione w jednej fabryce. Jeśli natomiast film dostarcza emocji i zapada w pamięć, choćby dlatego, że jest dziwaczny czy nieobliczalny, wówczas moim zdaniem jest wart poświęconego czasu. To jest często kino robione przez pasjonatów, którzy nie mają ani dużych budżetów, ani dużych umiejętności, ale wkładają w swoją pracę dużo serca. Są też twórcy, którzy z pełną premedytacją robią nieudolne filmy, bawiąc się ich konwencją. Tak jak to robi wytwórnia Troma, która wypuszcza kolejne części „Toksycznego mściciela”. – Po takie tytuły też sięgamy, ale rzadziej. Bardziej interesują nas perełki, które wyróżniają się specyficznym podejściem do kina. Zgadzam się z reżyserem Peterem Stricklandem, który powiedział, że warto oglądać stare filmy klasy B, bo w każdym









