Doskonale wiemy jak, ale nie wiemy, dlaczego zginął człowiek numer dwa w Iranie
Dr Piotr Łukasiewicz – analityk Polityki Insight i wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pułkownik rezerwy Wojska Polskiego, attaché obrony w Pakistanie i Afganistanie oraz były ambasador RP w Afganistanie.
W Polsce, jak się okazuje, ekspertami od Iranu są wszyscy. Pan jednak – odkładając ironię na bok – rzeczywiście jest człowiekiem, który mówiąc o konfliktach na Bliskim Wschodzie, naprawdę wie, co mówi. Zacznijmy więc od pytania o to, co stało się 3 stycznia tego roku na lotnisku w Bagdadzie.
– Wszystko w tej historii jest ważne, począwszy od miejsca. Niegdyś lotnisko im. Saddama Husajna, dziś Międzynarodowy Port Lotniczy w Bagdadzie, który zresztą znam, bo kilkukrotnie tam bywałem – miejsce reprezentacyjne, bardzo chronione, wizytówka państwa. Niezwykle ważny człowiek, który był ofiarą ataku, czyli Kassim Sulejmani. Powiedzieć o nim, że był legendą w swojej ojczyźnie, w całym świecie szyickim i na Bliskim Wschodzie, to nic nie powiedzieć. Niektórzy porównywali go do amerykańskiego szefa sztabu, szefa służb specjalnych i szefa dyplomacji razem wziętych. I nie ma w tym wiele przesady, bo Kassim Sulejmani, głównodowodzący formacją Al-Kuds, elitarną jednostką w ramach elitarnej służby Strażników Rewolucji, głównej siły militarnej i politycznej w kraju, był szefem elity elit. A praktycznie od 20 lat kreował może nie tyle całą politykę zagraniczną Iranu, ile projekt eksportu rewolucji do różnych miejsc na Bliskim Wschodzie, budując pozycję Iranu jako mocarstwa regionalnego.
Jeśli myślimy o jakichkolwiek wydarzeniach z ostatnich 20 lat – od wojny w Iraku po wojnę w Jemenie i Syrii, gdzie reżim Asada bronił się do upadłego i pomógł mu właśnie Sulejmani, aż po obalenie ISIS w Iraku – w każdym z tych wydarzeń udział brał sam Sulejmani, jego formacja i jego pieniądze. Nawet w trakcie swojej ostatniej wizyty, zakończonej śmiercią, Sulejmani był tak naprawdę cały czas w drodze; w Bagdadzie znalazł się prosto z Damaszku. Był niezwykle ważny nie tylko mocą swojej charyzmy i wpływów, ale także za sprawą dysponowania gotówką zdolną finansować te najróżniejsze przedsięwzięcia. One w swojej większości były antyamerykańskie, antyizraelskie, antysaudyjskie – bo przecież to tradycyjny spór saudyjsko-szyicki zdominował konflikt na Bliskim Wschodzie. Podsumowując więc, mamy tu i ważne miejsce, i ważnego człowieka, i ważny czas.
Interesuje mnie to, jakiego pojęcia powinno się używać w odniesieniu do tego, jak mówią Amerykanie, „zlikwidowania” przeciwnika. Czy to jest zabójstwo, egzekucja, zamach?
– Ważne jest to, że Amerykanie „zlikwidowali wrogiego bojownika” – na razie tym terminem operujemy – i amerykańscy eksperci prawni uważają to za procedurę legalną. Znajdują jej uzasadnienie w przepisach; oczywiście Trump powinien zapytać o to Kongres, czego nie zrobił, i spieramy się tu o kilka proceduralnych kwestii. Ale ja prawnikiem nie jestem i istotne w tym sporze jest dla mnie to, że zaistniała taka prawna możliwość i Trump z niej skorzystał. Pamiętajmy też, że Trump jest niechętnym, ale kontynuatorem tej niezwyczajnej wojny, jaką jest trwająca przecież cały czas „wojna z terrorem”. Najłatwiej powiedzieć, i uniknąć przy tym językowych sporów, że Kassim Sulejmani został zabity w ataku przy użyciu amerykańskiego drona. Warto dodać, że to prezydent Obama, wspaniały człowiek i bożyszcze liberałów…
…rozwinął program ataków przy użyciu drona ponad wszelką miarę.
– Dokładnie. Doprowadzając do wręcz masowego zniszczenia na granicy pakistańsko-afgańskiej. Ta dyskusja nie zaczęła się wraz z prezydenturą Trumpa i z nią się nie skończy. Jest to bezpieczne i wygodne narzędzie eliminacji przeciwników.
Czy jest precedensem to, że przy użyciu drona pozbawiono życia kogoś, kto nie jest wyłącznie „wrogim bojownikiem” i bezpaństwowcem, ale człowiekiem pełniącym funkcje państwowe? A przecież Iran jest państwem uznawanym przez USA i nie znajduje się w stanie oficjalnej wojny z nimi.
– W ostatniej dekadzie mieliśmy trzy takie głośne operacje, przy użyciu komandosów lub ataku z drona: zabicie Osamy bin Ladena, przywódcy Państwa Islamskiego Al-Baghdadiego i teraz Sulejmaniego.
Z pierwszymi dwoma było łatwiej.
– Bo rzeczywiście byli to terroryści, ludzie bez państwa, dopuszczający się nielegalnych ataków itd. Terroryści w pełnym tego słowa znaczeniu. Kassim Sulejmani finansował terroryzm, bo sponsorował Hezbollah i inne grupy, choćby w Palestynie, i można powiedzieć, że odpowiada za śmierć żołnierzy amerykańskich, NATO, pewnie także polskich w Iraku.
Ale zarazem…
– …był urzędnikiem uznawanego państwa, które nie jest z USA w stanie wojny.
Jest to zatem pewnego rodzaju precedens?
– Dużo groźniejsze z punktu widzenia amerykańskiego obywatela było zabicie za czasów Baracka Obamy jemeńskiego terrorysty, acz z amerykańskim obywatelstwem, Anwara al-Awlakiego. Wtedy Obama mógł się tłumaczyć, że ten dżentelmen sam się faktycznie pozbawił obywatelstwa, działając zbrojnie przeciwko innym Amerykanom, a warunki były takie, że chował się w jakiejś jaskini w Jemenie. Ale był to rzeczywiście precedens i wybuchowa, bardzo głośna w amerykańskiej opinii publicznej sprawa.
My wobec kwestii prawnych zmuszeni jesteśmy czasem przymknąć oko i zgodzić się na fakt, że w pewnych sytuacjach mocniejszy jest ten, kto w danej chwili ma drona w powietrzu. W wypadku Sulejmaniego był to w dodatku Reaper, czyli najpotężniejszy dron i najpotężniejsza dostępna w amerykańskim arsenale broń do takich zadań. Prawne rozważania o charakterze tego, jak Amerykanie owego drona użyli, są istotne i ciekawe, ale nie najważniejsze.
Doniosłość tego zdarzenia każe obserwatorom dopatrywać się w nim jakiejś przemyślanej polityki, strategii, wizji. „Rozpoczynamy wojnę!”, mówi polityk. OK, ale w takim razie powinien teraz wytłumaczyć, dlaczego rozpoczynamy wojnę, jaką mamy strategię, aby ją wygrać, i środki, aby ją prowadzić. Gdy Obama ogłaszał śmierć Bin Ladena i udaną akcję amerykańskich komandosów, było to bardzo uroczyste wydarzenie. Również gdy Trump ogłaszał zabicie Al-Baghdadiego – nawet jeśli zrobił to w skandalicznym, jarmarcznym stylu, opowiadając, jak to pieski goniły kwilącego Baghdadiego w tunelu, w którym się ukrywał – również mimo wszystko widać było, że jest to element jakiejś strategii Ameryki na Bliskim Wschodzie, w tym wypadku zwalczania Państwa Islamskiego.
A teraz tego nie widzimy…
– Mało tego! Widzimy jakiś chaos informacyjny. Pentagon ogłasza, że to jest właśnie sposób na deeskalację konfliktu. Trump najpierw wywiesza amerykańską flagę, po czym mówi, że chętnie będzie negocjował z Iranem rozwiązanie tego problemu. A kilka godzin wcześniej informuje, że Sulejmani jest odpowiedzialny za śmierć milionów (!) ludzi.
„New York Times” opublikował arcyciekawy materiał dotyczący tego, jak doszło do podjęcia decyzji o zabiciu Sulejmaniego. Otóż w piątek rano czasu amerykańskiego Trump przebywał w swojej słynnej rezydencji Mar-a-Lago na Florydzie, gdzie rozmawiał o strategii na kampanię 2020 r. ze swoimi doradcami politycznymi. Wtedy dostał wezwanie od łącznika wojskowego, wyszedł na pół godziny i jak wrócił, już się nie odzywał. Wtedy – możemy domniemywać – został poinformowany, że „mamy tego człowieka”, cel jest w zasięgu i możemy go wyeliminować. I podjął decyzję.
To nie było planowane! To był, jak mówią Amerykanie, strike of opportunity – uderzenie przy nadarzającej się okazji. Mówiąc potocznie, akurat się nawinął, bo przebywał na terenie portu lotniczego w Bagdadzie. Po reakcjach medialnych również widać, że mało kto dostrzega polityczny sens w uderzeniu właśnie teraz.
Niedawno mówił pan, co niektórych mogło zdziwić, że „Trump jest prezydentem pokoju, a nie wojny”. Proszę powiedzieć, dlaczego?
– Tak! Przynajmniej retorycznie. Jeśli czyta się jego książki i zna publiczne wypowiedzi, Trump od kilkudziesięciu lat konsekwentnie opowiada się za zmniejszeniem zaangażowania militarnego Ameryki. Nie jeśli chodzi o wydatki na zbrojenia – bo budżet Departamentu Obrony jest za jego czasów rekordowo wysoki – ale jeśli chodzi o wycofanie się z Afganistanu, Iraku, Syrii… W jego poglądzie na świat, w jego instynkcie leży biznesowe podejście do rozwiązywania problemów i kryzysów. I to również niezależnie od tego, co myślimy o jego faktycznych zdolnościach jako biznesmena. Widać to na przykładzie stosunku do Korei Północnej i innych negocjacji, w które Ameryka jest zaangażowana. No więc w moim przekonaniu, paradoksalnie, mamy do czynienia z prezydentem pokojowym – a przynajmniej o pokojowych intencjach. Bo czasem co innego intencje, a co innego wykonanie.
I teraz, gdy mamy świetną sytuację przedwyborczą: wskaźniki gospodarcze są dobre, bezrobocie szoruje po dnie, kontrkandydaci Trumpa z Partii Demokratycznej nie zapowiadają się na wielkie gwiazdy – Trump mógłby nic nie robić, siedzieć i mówić, że jest mężem stanu. „Ameryka jest bezpieczna, stabilna i tyle – kończymy więc te wojny”, mógłby powiedzieć. Wojny, dodajmy, których wyborcy Trumpa nie chcą. A więc kończymy i czekamy spokojnie na wybory… A w takiej sytuacji nagle dochodzi do zabicia drugiej po ajatollahu Chameneim osoby w Iranie – Sulejmaniego.
I co teraz?
– Wojny, postawmy sprawę jasno, nie będzie. Militarnego starcia Iranu z USA – które ten pierwszy przegrałby bardzo szybko – nie będzie. Iran ma przestarzałą armię i słabą gospodarkę, także wskutek działania sankcji. Równie zresztą mało prawdopodobnym i straceńczym pomysłem wydaje się konwencjonalne uderzenie jakiejś koalicji pod amerykańskim przywództwem na Iran. Ale już uderzenie szyickich bojówek w Jemenie, Iraku i Syrii w cele związane z Amerykanami można wyobrazić sobie bardzo łatwo. Iran ma choćby broń cybernetyczną, czyli zdolność prowadzenia ataków hakerskich. Ale przede wszystkim ma właśnie to, co tak pracowicie budował gen. Sulejmani w regionie – milicje czy ugrupowania szyickie w wielu krajach, które można rzucić do walki. Nie mówię, że od razu na amerykańskie ambasady, bo te akurat są bardzo dobrze chronione i przypominają twierdze. Spójrzmy bowiem, co stało się ostatnio w Arabii Saudyjskiej – szyickie milicje ostrzelały rafinerie, poważnie naruszając saudyjski eksport ropy. Saudyjczycy oczekiwali, że Amerykanie odpowiedzą na ten akt, tymczasem Amerykanie w ogóle się nie ruszyli. Ani żeby bronić instalacji przed lecącymi ze strony Jemenu rakietami, ani żeby odpowiedzieć na ten zamach.
Wiemy, dlaczego tak się stało?
– To jest właśnie wstrząsające, że nie! Ameryka jest w Arabii Saudyjskiej od ponad pół wieku z jednego powodu – żeby mieć ropę. Saudowie po raz pierwszy obudzili się w sytuacji, w której ich najważniejszy sojusznik nie reaguje na atak na przemysł produkcji i przetwórstwa ropy.
Ale mówimy chyba również o zagrożeniu bezpieczeństwa narodowego, a nie tylko zakłóceniu produkcji ropy, bo atak miał miejsce na saudyjskim terytorium i dokonano go ponad granicami państwowymi.
– Oczywiście. Choć w istocie ta rafineria była najbardziej widocznym symbolem. Wracając do Iranu – wyobrażam sobie, że tego rodzaju operacje przeciwko sojusznikom Ameryki w regionie: Izraelowi, Saudyjczykom, państwom Zatoki, mogą być realizowane. Ataki na turystów i inne typowe środki współczesnego terroru – to na pewno może zostać wykorzystane i Iran dysponuje takimi środkami. Istotne będą reakcje Rosji i Chin, bo Chiny kupują ropę z Iranu i im powinno zależeć na stabilności w regionie. Te ruchy będziemy obserwować w kolejnych dniach.
W samym Iranie w ostatnich tygodniach i miesiącach zginęło od kilkuset do nawet kilku tysięcy ludzi w antyrządowych demonstracjach. Młodzież – jak co dekadę – wrze. Iran jest państwem rozedrganym politycznie, społecznie, kulturowo. Zabicie kogoś takiego jak Sulejmani – człowieka popularnego, a zarazem poważanego – może doprowadzić do pewnego zgrupowania się wokół sztandaru ajatollahów.
W skrócie zaś nam i sojusznikom Ameryki w regionie grozi wielka regionalna destabilizacja, w tle której jest zagrożenie dla bilansu wielkich potęg: Chin, Rosji, Unii Europejskiej. Tak widzę prawdziwe konsekwencje zabicia Sulejmaniego. Tu też jednak trudno wprost stosować pojęcia z konwencjonalnej politologii.
Trzeba odwoływać się do emocji, psychologii, impulsów?
– Tak. Trzeba odwoływać się do psychologii – bo łatwo mówić: „To jest akt wojny!”, ale trudniej poważnie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego teraz. Proszę spojrzeć – z łatwością wymieniłem możliwe środki reakcji irańskiej, bo to wszyscy potrafią wymienić. Że Iran może zablokować cieśninę Ormuz, to każdy wie. Natomiast wielkie pytanie jest inne: dlaczego to się wydarzyło, skoro wiemy, że będzie to służyło destabilizacji? I to spycha nas na pole psychologii, na którym eksperci tacy jak ja nie powinni czuć się pewnie.
Sytuacja jest o tyle trudna, że można znaleźć argumenty za każdą interpretacją wydarzeń. Ci, którzy uważają, że Iran dąży do eskalacji konfliktu i odpowiedź Ameryki była proporcjonalna, znajdą argumenty. Ale znajdą je i ci, którzy będą przekonywać, że Iran zachowywał się racjonalnie i odpowiedzialnie, a to Ameryka dążyła do eskalacji.
– Tak jest. Jesteśmy zmuszeni spekulować, opierając się na psychologii, gdy chodzi o motywy zabicia Sulejmaniego i postępowanie Trumpa. Ale co do konsekwencji, to wiemy już na pewno, że mamy przed sobą groźne scenariusze.
Rozmowa z dr. Piotrem Łukasiewiczem odbyła się w audycji Jakuba Dymka na antenie Halo.radio 4 stycznia 2019 r. – publikujemy jej skrócony autoryzowany zapis. Całość programu można odsłuchać na stronach i w aplikacji Halo.radio.
Fot. East News
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy