Niedokończony reportaż o Wojciechu Cabaju, włókniarzu, który został redaktorem Mieszkająca w Niemczech Krystyna Cabaj poprosiła mnie o napisanie paru zdań wstępu do pamiątkowej książeczki zawierającej teksty jej męża, zmarłego przed wielu laty. Ona pamiętała, że jeszcze za PRL napisałem o Wojtku reportaż. Natomiast mnie nie wypadało dokuczyć wdowie stwierdzeniem, że jej męża już prawie nie pamiętam. Powiedziałem więc, że spróbuję przedrzeć się przez złogi sklerozy i coś tam naskrobię. Pomógł mi w tym list, który kiedyś nie dotarł do celu. • Był kwiecień roku 1980. Redakcja „Odry” ogłosiła konkurs na reportaż. Dostałem zaproszenie wsparte niemałą kwotą wadium, więc żeby nie zwracać pieniędzy, postanowiłem wystartować. Za temat obrałem Teatr Robotniczy w Bielawie, założony i prowadzony przez Teodora Mierzeję, a wspierany wykonawczo przez załogę bielawskiej Silesiany. Ponieważ Mierzeja był także (w latach 50.) założycielem „Krosna”, gazety dolnośląskich włókniarzy, odwiedziłem redakcję i tam poznałem Wojciecha Cabaja, obsługującego dziennikarsko dla „Krosna” Silesianę. On w tej bielawskiej fabryce przed laty zaczynał robotniczą karierę – przy krosnach, w potwornym huku i zaduchu. A potem skończył zaocznie historię, został redaktorem prasy zakładowej i pewnego dnia zjawił się w Silesianie, żeby zebrać trochę konkretu do artykułu. Po męczącej wędrówce halą produkcyjną wdaliśmy się wtedy z Wojtkiem, w fabrycznej kanciapie, w długą i momentami bardzo burzliwą rozmowę, kontynuowaną potem w domu Cabajów na osiedlu Kolorowym w Dzierżoniowie. Opowiadał mi wówczas o spotkaniu z robotnicami. – W pewnej chwili uświadomiłem sobie, że te kobiety stanęły po drugiej stronie. Dosłownie. Ja z jednej strony ciągu maszyn, one z drugiej, tak jakoś samorzutnie stanęły. A przecież mogły równie dobrze, a nawet wygodniej, ustawić się inaczej, obok mnie, razem. Przecież mnie też kiedyś, tak jak im teraz, pot wyciskała gonitwa wśród krosien. A oto – mówił Wojtek – raczył do nich przybyć PAN REDAKTOR Cabaj. Może to był przypadek, ale wtedy jakoś mnie to mocno ubodło. I powiedziałem sobie: ja do umacniania ich dystansu ręki nie przyłożę. Bo jeżeli napiszę do gazety, to napiszę o nich, ale także o sobie – tamtym szczeniaku, któremu huk tkalni rozsadzał czaszkę. Sam z sobą muszę także być po jednej stronie. Muszę być jednym z nich. Jestem jednym z nich… Wiedziałem już, że czekają mnie dwa teksty: o Teatrze Robotniczym i o Wojciechu Cabaju – trochę egzaltowanym inteligenckim idealiście trzymającym z robotnikami. • Prasa zakładowa wbrew pozorom była (jest?) jednym z trudniejszych miejsc do uprawiania rzetelnej żurnalistyki. Tu każdy swój tekst autor konfrontował z czytelnikiem dobrze znającym opisywane problemy, realia i okoliczności, wyłapującym bez trudu najmniejszy fałsz czy niedomówienie. Sporo nam o tym opowiadał w latach 70., podczas każdej sesji Krajowego Klubu Reportażu, Mieczysław Gil, redagujący wtedy gazetę zakładową „Głos Nowej Huty”. Dziennikarzowi prasy zakładowej płaciła i stawiała wymagania dyrekcja, ale optyki dyrekcji i załogi niekiedy bardzo się różniły. Cabaj też miał w biurku teksty, które druku się nie doczekały. Na jednym z jego maszynopisów był zamaszysty podpis dyrektora i adnotacja: „Nie widzę powodów publikowania w prasie!”. Wiedziałem, że Mieczysław Gil (potem poseł i senator RP) w sierpniu 1980 r. został wybrany na przewodniczącego nowohuckiej Solidarności. Dopiero kilkadziesiąt lat później dowiedziałem się, że zakładowej Solidarności w bielawskiej Silesianie także przewodniczył redaktor gazety zakładowej, właśnie Wojciech Cabaj. Reportaż o Wojtku zatytułowałem „Po jednej stronie”, a kiedy tekst wszedł do tomiku z serii „Ekspresu Reporterów”, dano mu tytuł „Trzymając się mocno rodowodu”. Mój tytuł nawiązywał do tego, że Cabaj – płacąc ogromną wewnętrzną cenę – chciał być po jednej stronie z załogą i tylko jej interesy reprezentować. Kto nie urodził się wczoraj, ten wie, że nie mogło to być łatwe. Bąknąłem o tym w swoim reportażu: „Trudną ma Cabaj rolę. A bywa i tak, że te największe trudności dokuczają gdzieś tam w środku, gdzie przykucnęło sumienie”. • Przygotowując dla Młodzieżowej Agencji Wydawniczej książkę „Diabelski młyn”, postanowiłem napisać do Cabaja. Mieszkałem wtedy w Opolu, skąd 23 sierpnia 1983 r. wysłałem do Dzierżoniowa list: „Drogi Wojtku, (…) Przygotowuję do wydania zbiór swoich reportaży, w którym chcę pomieścić również










