Wamag na huśtawce

Wamag na huśtawce

Związkowcy z Wałbrzycha walczą o istnienie zakładu

Historia na pozór taka, jakich wiele: zakład działający od wielu lat, w tym przypadku w Wałbrzychu, przestaje sobie radzić i grozi mu likwidacja. Oczywiście związki zawodowe protestują. I co z tego, że załogę w większości stanowią ludzie starsi, a miasto – wiadomo – przechodziło szczególnie bolesną transformację. Prawa rynku to prawa rynku. Nikt też nie będzie się wzruszał, że likwidacja ma dotknąć najstarszej firmy w mieście. 196 lat temu powstała tu Huta Wilhelm, bardzo nowoczesna jak na owe czasy. Zresztą XIX-wieczny Wałbrzych przodował, jeśli chodzi o nowinki techniczne, w każdej dziedzinie. Dawna Huta Wilhelm (w polskich czasach Huta Karol, potem nazwy się zmieniały) stała się zakładem obsługującym górnictwo. Większość klatek, którymi zjeżdżają i wjeżdżają górnicy w różnych kopalniach, powstała właśnie tu.

Wciąż jednak ta historia jest tylko na pozór taka, jakich wiele. Bo nie w każdym zakładzie, który ma kłopoty, snuje się przed pracownikami wizję świetlanej przyszłości. W Wamagu było tak jeszcze kilka miesięcy temu. Wałbrzyszanie tych miesięcy z pewnością nie zmarnowali.

Protest

Na wieść o szykowanych zmianach, dla nich z pewnością niekorzystnych, stanęli przed zakładem. Ludzie byli trochę speszeni. Większość z nich musiała wiele przejść, walcząc o swoje w trudnej wałbrzyskiej rzeczywistości. Mobilizowani przez Radosława Mechlińskiego, wiceprzewodniczącego dolnośląskiej Solidarności, niezbyt głośno wykrzykiwali wiecowe hasła, że nie ustąpią, że będą tak do końca itp. Mechliński podkreślał, że związek oczekuje od właściciela Wamagu, Grupy Kopex, podjęcia wszelkich możliwych działań, by utrzymać produkcję w Wałbrzychu, tak już boleśnie dotkniętym bezrobociem po restrukturyzacji zagłębia węglowego.

Właściciel był daleko, a jego przedstawiciel nawet nosa nie wysunął ze swojego biura. Dla wszystkich było jasne, że boi się podpaść już samą obecnością na wiecu, bo przecież nie tych ludzi – niemłodych, zmęczonych i podłamanych wizją likwidacji firmy…

Przyszła jeszcze delegacja z Toyoty ze swoim związkowym sztandarem, wywołując prawdziwy aplauz i nieco entuzjazmu. Za to szef zamknięty w swoim biurze przypomniał, że jeśli dalej będą wiecować, to potrąci z dniówki. Plac przed biurem zaczął szybko pustoszeć. Miejscowa telewizja jeszcze zdążyła nagrać kilka wywiadów, fotoreporterzy zrobili parę zdjęć.

A miało być tak pięknie

23 października zeszłego roku nastrój był zupełnie inny. – Ogłaszamy nowy początek – powtarzali oficjele. I zbliżająca się rocznica 200-lecia była ważna. Prezydent Wałbrzycha Roman Szełemej mówił wręcz o historycznym momencie, a zatrudnienie miało wzrosnąć do prawie 500 osób (w rzeczywistości przyjęcia zatrzymały się na poziomie 170 pracowników). Wicemarszałek województwa dolnośląskiego Ewa Mańkowska gratulowała i cieszyła się razem z wałbrzyszanami. Optymizmem tchnął również ówczesny prezes Kopeksu Józef Wolski, uroczyście odsłaniając tablicę z obowiązującym już logo firmy. Zapowiadał wyjście z ofertą poza sektor górniczy. Wałbrzyski zakład wrócił więc do swojej dawnej nazwy – tej z czasów, kiedy najlepiej mu się powodziło. Znów był Wamagiem (tylko z dodatkiem Kopex), a nie firmą o nazwie Poland Investments 7. Ileż oni przez dziwaczną nazwę stracili! Przecież nie zawsze udawało się wyjaśnić długoletnim kontrahentom, że oni to właśnie ta sprawdzona firma z Wałbrzycha. Jesienią 2015 r. naprawdę wierzyli, że będzie dobrze. I z wielkim zapałem zabrali się do „wychodzenia poza sektor górniczy”, produkowali nawet dla branży cukierniczej.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 34/2016

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 27 sierpnia, 2016, 13:24

    „szef zamknięty w swoim biurze przypomniał, że jeśli dalej będą wiecować, to potrąci z dniówki. Plac przed biurem zaczął szybko pustoszeć. ”
    Ha, ha – w 1980/81 roku fabryki strajkowaly tygodniami bo panowie robotnicy sobie wczasy robili za panstwowe pieniadze – dostawali normalne pensje. Strajkowali o powieszenie krzyza na hali produkcyjnej, o brak papieru toaletowego i inne, rownie „wazkie” sprawy. Wywiezli na taczkach kilkuset dyrektorow – tacy byli odwazni w niszczeniu wlasnego panstwa. W rezultacie doprowadzili przemysl do takiego stanu, ze w latach 90 zamykano fabryki zatrudniajace tysiace ludzi kazda i nikt sie tym nie interesowal. A dzis duzo szumu o zaklad zatrudniajacy kilkaset osob – bo juz tylko takie zostaly. Strajkuja o stawke nieporownanie wyzsza, niz kiedys – o uratowanie miejsc prac – a wystarczylo, ze ich pan szef troche postraszyl i poszli z podkulonymi ogonami. Macie swoja druga Japonie, ktora wam obiecal wasz idol.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy