Wariacje partyjne

Wariacje partyjne

Grzegorz Kurczuk, były minister sprawiedliwości, zniecierpliwiony kłamstwami miejscowej gazety, zagroził niewiarygodnie, że postara się wpłynąć na przedsiębiorców, aby nie dawali ogłoszeń w tej gazecie. Czwarta władza ryknęła na to wielkim oburzeniem, głosząc całej Europie, że Kurczuk tłumi wolność prasy. Już się zaczęło odcinanie się działaczy lewicy od Kurczuka; jak uczy doświadczenie, on też prawdopodobnie odetnie się od samego siebie. Taki już jest etos lewicy eseldowskiej, że gdy się coś powie, to następnie trzeba się z tego wycofać, usprawiedliwić, oświadczyć, że miało się co innego na myśli, a w końcu ustąpić ze stanowiska. Co znaczy być lewicowcem? Myśleć, że rację mają przeciwnicy. Ten przypadek nas poucza, co przez wolność prasy rozumieją ci, co mają już gazety w swoich rękach. Wolność oznacza pieniądze pozwalające wydawać gazetę, w tym pieniądze z reklam. Gdyby się przez chwilę potrafiło być konsekwentnym, czy po prostu logicznym, toby się powiedziało, że „Trybuna” jest stale pozbawiana wolności, ponieważ nie dostaje reklam. Gdy nie tak dawno pewien minister chciał nieco poszerzyć wolność „Trybuny” i dał jej ogłoszenie rządowe, „Gazeta Wyborcza” oburzyła się na ministra za to, że dał, tak jak teraz na Grzegorza Kurczuka za to, iż groził, że nie da (tego, czego nie ma). Tak się rzeczywiście mają sprawy: wolność prasy ma ten, kto ma pieniądze na prasę; więcej wolności prasy ma, kto ma więcej pieniędzy. Kto ich nie ma wcale, tak jak 38 milionów mieszkańców, ten wolności prasy też nie ma wcale. Jeżeli się ugruntuje pogląd, że wolność prasy zależy od płatnych ogłoszeń, to w oparciu o konstytucyjną zasadę równości reklamy powinny być przydzielane równo wszystkim gazetom. Także „Teoria sprawiedliwości” Johna Rawlsa prowadzi do takiego wniosku. Co to za równość, co to za sprawiedliwość i co to za demokracja, gdy bogaci mogą głosić, co chcą, i narzucać poglądy całemu społeczeństwu, a biedni mogą tylko czytać. Mówią nam: cieszcie się, że możecie w kiosku przebierać między setkami gazet, w totalitaryzmie mieliście wybór między trzema-czterema, w których przeważnie było to samo napisane. Nasz, czytelniczy, problem zaś dziś polega na tym, że sto gazet, między którymi możemy wybierać, też przeważnie pisze to samo. Kto nimi rządzi – zachodzą w głowę i nie znajdują tam pewnej odpowiedzi. Zdaje się, że Pan Wszechmogący Konformizm na równi z dostawcami reklam. *** Gazeta „Fakt” dała przegląd kiełbasy wyborczej głównych partii. Z tych obietnic może dałoby się wyselekcjonować jeden program jako tako przylegający do potrzeb społecznych. Propozycje mniej lub bardziej słuszne występują w kiełbasie każdej partii, może tylko w programie Ligi Polskich Rodzin przeważa jad kiełbasiany. SLD daje wyborcom zniesienie Funduszu Kościelnego. Wyborcy chętnie by to wzięli, gdyby udało się ich poinformować, czym ten Fundusz jest. Ale się nie da, ponieważ „postkomuniści” woleli w swoim czasie pieniądze zainwestować w ryzykowne przedsięwzięcia (które się okazały bardziej ryzykowne, niż można się było obawiać), niżeli obrócić je na wolność swojej prasy. Nie mając żadnego powszechnego medium, SLD nie może w żadnej sprawie odezwać się do społeczeństwa całym zdaniem, skazane jest na język migowy wspomagany ułamkami zdań. Niewiele w ten sposób może społeczeństwu przekazać poza obietnicą ułatwień w dziedzinie życia seksualnego (tańsze środki antykoncepcyjne, małżeństwa homoseksualne i pewnie jeszcze coś, czego nie zauważyłem). SLD miał być partią pracowników najemnych, kategoria to szeroka, ale w większości obejmująca ludzi raczej biednych i ciężko pracujących. Dlaczego więc ta partia wprowadza do swojego programu tematykę ważną dla moralności zachodniej klasy średniej, a obojętną dla klas ubogich? Widzę w tym raczej bezmyślną imitację zachodniej socjaldemokracji, która jest dziś partią właśnie klasy średniej. Pogoń za głosami gejów jest bezcelowa, ci, których znam, są przeważnie mocno antyeseldowscy i chyba nie inni są ci, których nie znam, a w Polsce łatwiej zmienić orientację seksualną niż polityczną. Polityka Platformy Obywatelskiej, wydaje mi się, jest kierowana przez chłopców, których nie mogę sobie wyobrazić inaczej niż w krótkich spodenkach. Dzięki nierozwadze właściwej młodemu wiekowi Platforma zgłasza kilka słusznych, pożytecznych propozycji, których by się obawiali zgłosić ludzie doświadczeni: likwidacja Senatu i zmniejszenie liczby posłów. Nie chodzi o oszczędność.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 45/2004

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony