Wyborczy sukces skrajnej prawicy zapowiada kłopoty nie tylko dla Madziarów Na Węgrzech doszło do przełomu. W wyborach parlamentarnych socjaliści doznali druzgoczącej klęski. Triumfuje prawicowa partia Fidesz, która zdobyła absolutną większość. Ale jej autokratyczny lider Viktor Orbán z pewnością nie będzie długo się cieszył zwycięstwem. Do rozwiązania pozostają palące problemy. Węgry są mocno zadłużone, konieczne są trudne, bolesne reformy, ale także socjalna ochrona najuboższych. Na domiar złego Fidesz ma groźnego rywala z prawej strony. Nacjonalistyczna, antysemicka, wroga wobec Romów, faszystoidalna partia Jobbik (Lepsi) uzyskała niemal 17-procentowe poparcie i stała się trzecią siłą polityczną kraju. Jobbik wzywa do walki z „systemem” i z „przestępczością Cyganów”. Marzy o przywróceniu granic dawnej Korony św. Stefana, w której skład wchodziły Słowacja, rumuńska Transylwania i serbska Wojwodina. Jeden z aktywistów partyjnych József Kelemen żali się: „Tysiąc lat temu służyli nam nawet Germanie, ale dziś jesteśmy prześladowani. Obecnie jesteśmy ofiarami globalizacji i tych ludzi, którzy ukradli Palestyńczykom ich kraj”. Przewodniczący Jobbiku, 31-letni nauczyciel historii Gábor Vona, grzmiał: „Ostatnie 20 lat przyniosło nam tylko korupcję, zbrodnie i nędzę”. Bojówkarze Gwardii Węgierskiej (Magyar Garda), paramilitarnej organizacji Jobbiku, krzyczą na ulicach: „20 lat za 20 lat!”. Oznacza to 20 lat za kratami za 20 lat rządów. Wybitny teoretyk kultury László Földenyi posępnie ocenia sytuację: „Ludzie na Węgrzech są sfrustrowani i stracili zaufanie do systemu wielopartyjnego, a więc do demokracji”. Zdaniem tego intelektualisty Węgry stały się „beczką prochu w Europie”. Po zmianie ustroju w kraju bratanków ukształtowała się osobliwa sytuacja polityczna. Dwa dysponujące mniej więcej tą samą siłą obozy – liberalno-lewicowy i konserwatywny – zaciekle walczyły ze sobą o władzę i zmieniały się przy sterze państwowej nawy. Te siły okazały się niezdolne do dialogu czy kompromisu. Zamiast w miarę cywilizowanej gry politycznej nad Balatonem rozpętał się pełen nienawiści ideologiczny Kulturkampf. Spory zaostrzane były przez narodowe frustracje i kompleksy. Dzieje Węgier znacznie bardziej niż Polski obfitują w nieszczęścia – najazd mongolski i tureckie jarzmo, ucisk ze strony Habsburgów, klęska powstania 1848-1849, utrata dwóch trzecich terytorium po I wojnie światowej, udział w II wojnie po przegranej stronie i straszliwe dla małego narodu straty w ludziach na froncie wschodnim, narzucony przez Stalina obcy ustrój i krwawa interwencja radziecka w 1956 r. Te potworne dramaty musiały okaleczyć narodową psychikę. Po tragedii 1956 r. położenie ustabilizował nieco reżim Jánosa Kádára, który zapewnił Węgrom względny, jak na warunki bloku wschodniego, dobrobyt, nazywany niekiedy komunizmem. Poziom życia nie odpowiadał jednak wydajności gospodarczej. Węgrzy przyzwyczaili się do życia ponad stan także po 1989 r. Rosło zadłużenie zarówno państwa, jak i gospodarstw domowych. Próbował to zmienić w 1995 r. Lajos Bokros, minister finansów w rządzie socjalistycznego premiera Gyuli Horna. Bokros wprowadził program reform, mających na celu uzdrowienie gospodarki. Społeczeństwo, podżegane przez konserwatystów, było oburzone. W 1998 r. lewica przegrała wybory. Nowy rząd utworzył Orbán, stojący na czele prawicowego Związku Młodych Demokratów (Fidesz). Konserwatyści wrócili do programu zwiększania wydatków rządowych. Węgrzy zafundowali sobie rozdęty aparat urzędniczy i państwo opiekuńcze, na które nie było ich stać. Szef rządu wprowadził pompatyczny kult państwowy średniowiecznej korony św. Stefana i przeznaczał niebagatelne środki na kręcenie patetycznych filmów historycznych, odpowiadających „jedynie słusznej” ideologii Fideszu. Zgodnie z węgierską logiką w wyborach 2002 r. zwyciężyli jednak socjaliści. Z ogromnym trudem, szermując nierealnymi obietnicami, wygrali także parlamentarną elekcję cztery lata później. Ale po wyborach socjalistyczny premier Ferenc Gyurcsány powiedział na spotkaniu z aktywistami partyjnymi, że okłamano obywateli na temat gospodarczej i społecznej sytuacji kraju, podczas poprzedniej kadencji zaś rząd nie zrobił nic konstruktywnego. Nagranie tego wyznania, które przeszło do historii jako „kłamliwe przemówienie”, zostało rozpowszechnione przez media. Gniew społeczeństwa, podsycany przez prawicę, nie miał granic. W październiku 2006 r. w Budapeszcie doszło go groźnych zamieszek i walk ulicznych. Bojówkarze Jobbiku szturmowali gmach publicznej telewizji. Od tej pory Viktor Orbán oskarżał socjalistów, że poprzez kłamstwo ukradli mu zwycięstwo. Rzadko pojawiał się w parlamencie i nie zabierał
Tagi:
Krzysztof Kęciek









