Wenecja – bogactwo

Wydawało mi się dotąd, że to Londyn jest najbogatszym miastem świata, nie spu­stoszony od tysiąca lat żadną inwazją. Byłem naiwny, nie znałem Wenecji. Do Anglii bo­gactwa płynęły ze wszystkich kontynentów, ale do Wenecji przez czas o wiele dłuższy płynęły skarby Lewantu, dziedzictwo Gre­ków, Rzymian, Arabów, Turków i złupionego Konstantynopola, okradzionej Aleksandrii. Wszystko to gromadziło się na bardzo cia­snej przestrzeni, chronionej przez morze. Rzeka złota większa niż bogactwa Hanzy do­pływała do terytorium mniejszego od Żolibo­rza i trafiała w ręce ludzi wprost wyjątkowo utalentowanych plastycznie. Wszystkiego było w nadmiarze prócz przestrzeni.

Serenissima nie bała się nikogo. Nawet papieża. Nawet Turków. Prowadziła rozległą politykę międzynarodową, stać ją było na zaciężne wojska, była stolicą nizinnego, przy­morskiego państwa, którego klejnotami były: Padwa, Rawenna, Vicenza, Ferrara, Wero­na, Treviso. Były tam porty, fortece, katedry i pałace. Ze wszystkich stron otaczał Wene­cję stalowy pierścień, stalowy i złoty zarazem. Lwy świętego Marka strzegą także ka­tedr na wschodnim wybrzeżu Adriatyku, w Zadarze, Szybeniku, Dubrowniku i wielu innych. Ale sercem i mózgiem wszystkiego była Ona, Serenissima.

Tu, na lagunie, żeby zbudować pałac, trzeba zburzyć inny, wcześniejszy, żeby zmieścił się jeszcze jeden kościół, trzeba było wyburzyć starszy, zostawiając wszela­ko to, co w nim było najpiękniejszego. Sta­nęło sto i tysiąc pałaców w przedziwnie ozdobnym stylu weneckiego gotyku. Sta­nęły dziesiątki kościołów rywalizujących ze sobą pięknem i przepychem fasad, niepo­wtarzalne, a przecież jakoś podobne. Sta­nęły niepowtarzalne “scuble”, pomniki, klasztory, wyposażone w malowidła naj­większych mistrzów od całkiem anonimo­wych do Tycjana, Tintoretta, Carpaccia. Wenecjanie uważają siedzibę doży, Palaz­zo Ducale, za najpiękniejszy pałac świata. To niebezpieczne określenie, “naj”. Ale w tym wypadku bliskie prawdy, w tym sen­sie, że wszystko, co powstało potem, a chciało rywalizować, musiało się liczyć z weneckim arcydziełem.

Nawet ponury załącznik do pałacu, położo­ne na drugim brzegu kanału więzienie jest na swój straszny sposób piękne, łącząc się z siedzibą władzy sławnym mostem dei Sospiri. Tuż obok jest nabrzeże błękitnej laguny, aż po mgliste zarysy Lido. W starych pała­cach mieści się policja i szpital miejski i w ogóle wszystko. Zamiast dojazdów są przystanie, zamiast taksówek motorówki. Morze, które oblewa i przenika setką kana­łów Wenecję, które było jej tarczą i bogac­twem, zarazem przynosi jej nieustanną za­gładę. Morze zalewa plac świętego Marka, a chce sięgnąć po całą Wenecję, kamienie kruszą się, freski płowieją ściany pałaców osypują się, tysiącletnie, kunsztowne po­sadzki wybrzuszają się i pękają, bo ich pod­łoże jest bardzo nietrwałe.

Śmierć zawsze kojarzyła się z tym niesa­mowitym miastem, miastem Otella duszą­cego Desdemonę, “kupca weneckiego” – Shyloka wycinającego serce jako dłużny “funt mięsa”, grozy izby tortur “sul piombo”, atmosfery ciasnych zaułków, prowadzących donikąd, zawiłych intryg “Rady Dziesięciu” i bezliku innych legend i wspomnień weneckich. Tomasz Mann ukoronował to sławną “Śmiercią w Wenecji”. A zarazem i żadne miasto nie miało tylu świąt, uroczystości, “weneckich zapustów”. Miasto Gol­doniego i Casanovy, który zresztą w weneckim więzieniu spędził całe lata. Dzisiaj Wenecjanie stali się hotelarzami, bo turystyka i przynosi miastu nie mniej pieniędzy niż przed wiekami handlowa flota. Zresztą w nocy prawie wszystkie okna są ślepe, czy może przesłonięte szczelnymi okiennicami. Uliczki i zaułki wyludnione, woda w kanałach mroczna, życie nagle zatrzymało się, zastygło, zamarło. Miasto zaklęte, miasto duchów i zwidów, miasto bez życia nocne­go, przerażające, choć nadal piękne.

Kiedy umrę, nie grzebcie mnie przenigdy w Wenecji. To miasto tylko dla Wenecjan ma i bardzo piękny cmentarz na osobnej wyspie. Może tu nawet łatwiej umierać niż gdzie in­dziej. Ale spoczywać – nigdy. Bo to nie spoczynek, ale wieczna wędrówka ducha pośród innych duchów tego zaklętego, skazanego i nieśmiertelnego miasta.

Wydanie: 18/2000, 2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy