Widzę potencjał zmiany

Widzę potencjał zmiany

Głosujący skupiali się na tym, kto powinien zostać radnym, wójtem, burmistrzem, prezydentem, a nie na wyborze między PO a PiS Prof. Wojciech Łukowski – pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, badacz m.in. socjologicznych i politycznych aspektów rozwoju lokalnego Panie profesorze, awaria systemu zliczania głosów i komentarze na temat rezultatów wyborów do sejmików zdominowały obraz wyborów samorządowych. Czy na podstawie tego głosowania można prognozować wyniki przyszłorocznych wyborów parlamentarnych? – Wybory samorządowe nie są miarodajnym wskaźnikiem rzeczywistego poparcia dla partii politycznych. Oczywiście może się zdarzyć, że wyniki wyborów do Sejmu okażą się podobne do wyników wyborów do sejmików, ale będzie to nie potwierdzeniem tendencji, które ujawniły się 16 listopada, lecz efektem rozwoju wydarzeń, dynamiki politycznej i nastrojów społecznych po wyborach samorządowych. Warto przypomnieć, że tylko jedna z czterech kart do głosowania – do sejmików – dotyczyła partii politycznych. Ale i na niej były komitety lokalne. To one zdominowały wybory na szczeblu miejskim, powiatowym i gminnym. Szyldy partyjne w wyborach samorządowych mają niewielkie znaczenie. Wyborcy głosują przede wszystkim na konkretne osoby. Samorządowa hierarchia Sam w pierwszej kolejności głosowałem na burmistrza i radnego swojej gminy. Wybory do sejmiku były dla mnie abstrakcją. Czy pan wie, gdzie obraduje Sejmik Województwa Mazowieckiego? – Nie. Ja to wiem dopiero od kilku tygodni – w ratuszu na placu Bankowym. Pewnie ponad 90% obywateli nie ma pojęcia, czym się zajmuje sejmik. Karta do sejmiku była dla nich najmniej istotna. – To się zgadza z moim spostrzeżeniem, że wyborcy podchodzą do wyborów samorządowych hierarchicznie – poszczególne karty do głosowania mają dla nich różną wagę. Dla polityków i mediów najważniejsze są wybory do sejmików, które ludzi interesują najmniej. Liderzy partii próbują nas uwieść opowieściami, że wybory samorządowe były wstępem do „poważnych” wyborów parlamentarnych. Tymczasem w bardzo wielu miastach, powiatach i gminach partie mające reprezentacje w Sejmie dostawały zaledwie kilka procent poparcia. Zainteresowanie obywateli skupiło się na tym, kto powinien zostać radnym, wójtem, burmistrzem, prezydentem, a nie na wyborze między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. Jak pan ocenia te wybory? – Moim zdaniem, wydarzyło się coś ciekawego i ważnego. Coraz powszechniejsze jest przekonanie obywateli, że wybory samorządowe mają sens. Potwierdza to frekwencja wyborcza – dwa razy wyższa niż w czasie majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Okazało się, że wbrew fatalistycznym prognozom wielokadencyjni wójtowie, burmistrzowie i prezydenci nie muszą sprawować urzędów dożywotnio. To efekt nastawienia wyborców, którzy uwierzyli w alternatywę dla rzekomo bezalternatywnych przedstawicieli samorządowej egzekutywy. Przemawiały za nimi przecinane – dzięki unijnym dotacjom – wstęgi. – No właśnie. A jednak – jak pokazały wybory – w wielu miejscach wyczerpała się formuła polityki lokalnej sprowadzająca się do dumnego podkreślania inwestycji za unijne pieniądze. Coraz powszechniejsza jest świadomość, że za nowe obiekty trzeba będzie zapłacić, bo do ich sfinansowania potrzebne są także środki własne, a te najczęściej pochodzą z kredytów. Obserwowałem wybory w gminie Gołdap sąsiadującej z obwodem kaliningradzkim. O siódmą kadencję ubiegał się w niej burmistrz rządzący nieprzerwanie od 1990 r. Ten sprawny menedżer bardzo dużo zrobił dla gminy. A mimo to już w pierwszej turze przegrał z młodszym kandydatem, który z zadłużenia zrobił oś sporu w kampanii. Większość wyborców poparła jego stanowisko. Być może mieszkańcy postrzegają gminę nie tylko przez pryzmat inwestycji, ale też kredytów. Wiedzą, że nie można popaść w pułapkę zadłużenia, a cena za rozwój nie może być za wysoka. Miasta są nasze Nowością tych wyborów był wysyp oddolnych inicjatyw obywatelskich, ruchów miejskich. – Przywykliśmy do narzekania, że scena polityczna w Polsce się zabetonowała. Tymczasem w wielu miejscach pojawiła się wiara, że miasto lub gmina są własnością nie jakiejś grupy politycznej czy quasi-politycznej kliki, ale mieszkańców. A ci mogą się troszczyć o tę wspólną własność, oddając głos na alternatywę. Sądzę, że sprzyjały temu jednomandatowe okręgi wyborcze w gminach. W miejscach, w których obserwowałem wybory w okręgach jednomandatowych, mieszkańcy postawili na tych, których znają i do których mają zaufanie. Wybór radnego stał się podobny do wyboru wójta, burmistrza i prezydenta. Skąd się wzięły, pana zdaniem, ruchy miejskie? – Sądzę, że wypełniają pustkę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 48/2014

Kategorie: Wywiady