Jak się chce kogoś do czegoś zapalić, trzeba mieć ogień w sobie Prof. Tadeusz Iwiński – poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, jedynka na liście Zjednoczonej Lewicy w Olsztynie Znajomy przesłał mi mejlem zrobione na warszawskiej ulicy zdjęcie reklamy wyborczej czołowej polityczki Zjednoczonej Lewicy opatrzone hasłem: „Działać rozważnie”. W sytuacji, gdy wynik lewicy jest niepewny, rozważne wydaje się głosowanie na Platformę Obywatelską jako jedyną realną alternatywę dla Prawa i Sprawiedliwości. – Nie zgadzam się. PiS i PO to partie wywodzące się z tego samego solidarnościowego pnia, stworzone przed laty przez bliskich kolegów. W 2005 r. zamierzali oni nawet utworzyć wspólny rząd. Historia bez końca Dawne dzieje… – Dawne, ale trzeba o nich pamiętać. Choć PO jest formacją konserwatywno-liberalną, a PiS konserwatywno-nacjonalistyczną, obie partie stoją de facto na gruncie tego, co Francis Fukuyama nazwał końcem historii. Fukuyama za koniec historii uznał model liberalno-demokratyczny, przeciw któremu – w ramach walki z III RP – wystąpiło PiS. – PiS nie było wcale takie antyliberalne. Kto zlikwidował 40-procentowy próg podatkowy dla najlepiej zarabiających? Kto zniósł podatek od spadków? Choć PiS ma w nazwie słowo sprawiedliwość, to rządząc, pogłębiło niesprawiedliwość, swoimi decyzjami zwiększyło nierówności dochodowe i majątkowe. Skoro wracamy do przeszłości, przypomnę, że to Sojusz Lewicy Demokratycznej, rządząc, zaciekle bronił modelu liberalnego, otoczył kultem wzrost PKB. – Owszem, popełniliśmy wiele błędów w polityce społecznej, niedostatecznie broniąc najsłabszych, ale można je częściowo wytłumaczyć tym, że skoncentrowaliśmy się na zadaniu zasadniczym – wprowadzeniu Polski do Unii Europejskiej na najlepszych z możliwych warunkach. Wiedzieliśmy, że członkostwo w UE zapewni nam pozyskanie środków strukturalnych na głęboką modernizację kraju. Byliśmy gotowi na poświęcenia i kompromisy, by osiągnąć ten cel. Dwa razy wraz z premierem Leszkiem Millerem jeździliśmy do papieża. Bez wsparcia polskiego Kościoła rzymskokatolickiego sukces referendum w sprawie przystąpienia do UE z 2003 r. nie byłby możliwy. Przecież jeszcze drugiego dnia głosowania na dwie godziny przed zamknięciem lokali nie osiągnęliśmy 50-procentowej frekwencji. Polska powinna być przede wszystkim nowoczesna i sprawiedliwa, a bez Unii, która jest istotnym motorem rozwoju naszego kraju, nie byłoby dzisiejszego poziomu nowoczesności. Nie byłoby go, jednak lewica troszczy się głównie o słabszych. – Zapewne mogliśmy i powinniśmy silniej akcentować wątki sprawiedliwości społecznej, złożyliśmy ją jednak częściowo na ołtarzu skoku modernizacyjnego. Polska staje się coraz nowocześniejsza, niestety, wciąż nie jest państwem sprawiedliwości społecznej, co zakłada konstytucja. Nierówności w naszym kraju są większe niż u sąsiadów – w Czechach, na Słowacji, nie mówiąc o Niemczech. Wystarczy porównać współczynnik Giniego. Mamy ogromne nierówności regionalne. Wiem, o czym mówię, bo od pierwszych demokratycznych wyborów jestem posłem z Warmii i Mazur. Tam występuje najwyższe bezrobocie, nie rozwiązano dotąd problemów społeczności popegeerowskich, które padły ofiarą reformy Balcerowicza. Chcieliśmy objąć je ustawą o zadośćuczynieniu ofiarom transformacji z lat 1989-1992, gdy w wyniku likwidacji pegeerów pracę straciło ponad 400 tys. osób, a generalnie wskutek zamknięcia ponad 1,6 tys. fabryk – ok. 850 tys. Projekt przewidujący niewielką rekompensatę dla tych, którzy do dziś odczuwają skutki transformacji, złożyliśmy w marcu br. do laski marszałkowskiej. Nie doczekał się rozpatrzenia. Bez przebrania To jednak PiS skutecznie weszło na teren lewicy, przeciwstawiając w 2005 r. Polskę solidarną Polsce liberalnej. Od tej pory partia Jarosława Kaczyńskiego może liczyć na głosy wyborców biedniejszych, gorzej wykształconych, z mniejszych miejscowości. Andrzej Duda, który skupił się na codziennych problemach obywateli, wygrał wybory prezydenckie. – Nie podzielam poglądu, że o zwycięstwie Andrzeja Dudy przesądziły obietnice przywrócenia wieku emerytalnego czy 500-złotowego dodatku na dziecko. Sztuką było przegranie tych wyborów przez urzędującego prezydenta. Bronisławowi Komorowskiemu ona się udała, bo przed pierwszą turą cechował go triumfalizm, który przejawił się m.in. w odmowie udziału w debacie 11 kandydatów. Po porażce prezydent w panice ogłosił referendum, czym naraził się nawet swoim zwolennikom, bo w ciągu jednej nocy znacząco zmienił poglądy. Nie docenia się też wpływu na wynik wyborczy kwietniowej wizyty Bronisława Komorowskiego na Ukrainie, w trakcie której – zaraz po jego wystąpieniu w Radzie Najwyższej – ukraiński parlament uchwalił pakiet ustaw gloryfikujących










