Wieczerzak z wolnej stopy

Wieczerzak z wolnej stopy

Próba osądzenia jednej z największych afer gospodarczych III RP – PZU Życie – zmienia się w farsę. Dlaczego? Czy po niemal trzech latach pobytu w areszcie były prezes PZU Życie, Grzegorz Wieczerzak, oskarżony o narażenie spółki na straty w wysokości 173,5 mln zł, wyjdzie na wolność? Odpowiedź udzielona przez warszawski sąd zelektryzowała w minionym tygodniu media. Okazało się bowiem, że były prezes może liczyć na proces z wolnej stopy – pod warunkiem że do 15 maja br. wpłaci 2 mln zł kaucji. Ale nawet wówczas nie będzie mógł opuszczać miejsca zamieszkania na dłużej niż trzy dni, zostanie mu odebrany paszport oraz obejmie go nadzór policyjny. Trudno powiedzieć, czy rodzina oskarżonego zbierze tak wysoką kaucję. A nawet jeśli, to wymienione restrykcje znacznie ograniczą wolność Wieczerzaka. Lecz ten mimo wszystko może być zadowolony. Przy czym pytanie o powody tego nastroju powinno się sformułować następująco – dlaczego w ogóle sąd rozpatrywał wniosek o zwolnienie Wieczerzaka z aresztu? Otóż powołani przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie biegli, na których opiniach opiera się akt oskarżenia, nie byli w stanie dowieść przed sądem swoich racji. Skompromitowali się na tyle, że konieczne będzie sporządzenie nowych ekspertyz. W kuluarach mówi się nawet o konieczności zwrócenia sprawy do prokuratury. W przeciwnym razie Wieczerzak może liczyć na uniewinnienie. Kawał dobrej roboty… Gdy w maju zeszłego roku spotkałem się z Zygmuntem Kapustą, szefem warszawskiej prokuratury apelacyjnej, nic nie zapowiadało wydarzeń, których obecnie jesteśmy świadkami. – Akta sprawy PZU Życie są imponujące – przekonywał Kapusta, nie kryjąc zadowolenia. – Liczą 292 tomy i obejmują protokoły przesłuchań 174 świadków. Znalazły się w nich opinie sześciu biegłych z zakresu księgowości, rynku kapitałowego i informatyki. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. I to w sytuacji gdy zewsząd słyszeliśmy, że tej sprawy nie uda nam się zakończyć. Bo weźmy choćby zespół obrońców W. – Jacek Gutkowski, b. doradca ministra sprawiedliwości, Marek Gumowski, b. szef Instytutu Lecha Wałęsy, oraz Czesław Jaworski, niedawny prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. Trzech znakomitych prawników kwestionujących niemal każde nasze posunięcie. – Oczekujemy szybkich wyników procesowych – dodał na zakończenie rozmowy Zygmunt Kapusta. Nie tylko zresztą on – Grzegorz Wieczerzak, prezes PZU Życie za rządów AWS, bardzo szybko stał się symbolem niejasnych powiązań gospodarki z polityką. Jak wynikało z informacji, które przed procesem przeciekały do mediów, z pieniędzy publicznej spółki finansował przedsięwzięcia kojarzone z prawicą i lewicą. Gdy 27 maja 2003 r. ruszył jego proces, powszechne odbierano ten fakt jako triumf sprawiedliwości i zapowiedź zasłużonej kary. Powszechne było również oczekiwanie na wyjaśnienie jednej z największych afer III RP. Pod dyktando policjanta Ci, którzy oczekiwali politycznych sensacji, nie doczekali się. Początkowo wydawało się, że Wieczerzak nie ma innego wyjścia – musi współpracować z sądem, ujawniając mu szczegóły i beneficjentów swoich transakcji. Zwłaszcza że dostał atrakcyjną propozycję – nadzwyczajne złagodzenie kary (nawet do jednego roku) w zamian za wyczerpujące zeznania. I oskarżony zdawał się ten układ zaakceptować. – Jednym z powodów mojego aresztowania była obawa ekipy Jerzego Buzka przed ujawnieniem kulis prywatyzacji PZU – mówił przed sądem we wrześniu ub.r., dając do zrozumienia, że przy szczegółowych zeznaniach ujawni konkretne fakty. Nie ujawnił. Przyczaił się, z uwagą wsłuchiwał się w opinie biegłych. Zorientował się, że nie musi nikogo denuncjować. Że jest szansa na skuteczną obronę rękami nieudolnych specjalistów… Straty PZU Życie poniesione na handlu akcjami Narodowych Funduszy Inwestycyjnych wyliczał biegły doradca inwestycyjny, Tomasz Krysztofiak. Już na samym początku wprawił on zebranych w sali sądowej w prawdziwe osłupienie. – Nigdy szczególnie nie interesowałem się rynkiem akcji NFI… – oświadczył. Później zaś przyznał, że w trakcie pisania opinii skontaktował się z nim oficer Centralnego Biura Śledczego. – Dostarczył mi dokumenty niezbędne do sporządzenie opinii, a później pomógł ją napisać. Dlaczego? Wstyd się przyznać, ale nie władam w wystarczającym stopniu językiem polskim. Z wykształcenia jestem inżynierem, to mój pierwszy zawód – mówił z rozbrajającą szczerością biegły. Wieczerzak triumfował – „niezależna” opinia ekspercka, napisana pod dyktando policjanta,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2004, 2004

Kategorie: Kraj