Wielki przekręt nad Wilją

Wielki przekręt nad Wilją

Zwrot skonfiskowanej ziemi Litwinom i Polakom miał być aktem sprawiedliwości historycznej. Tymczasem raz jeszcze Polacy na nim stracili Stanislovas Kozlauskas, jak ma wpisane w swoim asmens pażimejimas, litewskim dowodzie osobistym, już wkrótce ma dostać nowy dowód, w którym napiszą mu w rubryce imię i nazwisko: Stanisław Kozłowski. Po trwających przez 17 lat zabiegach organizacji polskich na Litwie władze litewskie, przyjmując za swoje kryteria Unii Europejskiej, przywracają swym obywatelom narodowości polskiej prawo posługiwania się w oficjalnych dokumentach nazwiskami w polskim brzmieniu. Dotąd kolejne rządy tłumaczyły, że nie jest to możliwe z powodu trudności z wprowadzeniem do komputerów polskich znaków diakrytycznych oraz braku w litewskim alfabecie litery w. W gospodarstwie Stasia Kozłowskiego pod Ejszyszkami, miasteczkiem odległym 68 km od Wilna, nocowałem, gdy osiem lat temu szedłem 140 km w pieszej pielgrzymce z Suwałk do Ostrej Bramy. Wilno-Ejszyszki to był szlak, który przemierzyłem wielokrotnie jako dziecko w czasie wojennych wypraw „za żywnością” i postanowiłem jeszcze raz po latach wrócić na tę trasę. Był sierpień 1999 r. Gdy wieczorem zaszedłem po raz pierwszy do drewnianej chałupy Kozłowskich położonej przy drodze niedaleko Jurydyki pod Ejszyszkami, aby poprosić o nocleg, nie było to kwitnące gospodarstwo. Ojciec Stanisława, pan Kazimierz, konia z pługiem pożyczał od sąsiada, ponieważ ze zlikwidowanego kołchozu dostał tylko 4 ha gruntu i cielną krowę. Żywicielkę trzymał razem z dwoma świniakami w szopce, czyli w jedynym budynku gospodarczym, jaki posiadał. Maszyny i najlepsze grunty „zagospodarowało” dawne kierownictwo kołchozu, które samo się uwłaszczyło. – Taka sytuacja, panoczku, że choć ty płacz, a parsiuków nakarmić musisz i rodzinie dać jeść – zaciągając z wileńska, skarżył się na nieuczciwy podział majątku kołchozowego pan Kazimierz. Parsiuki to po miejscowemu świniaczki. Litwinów też wykiwali Syn Staszek uprawia teraz ziemniaki i żyto na piaszczystej ziemi swego minigospodarstwa za pomocą jabłkowitej kobyły, zakupionej po latach pracy. Dzięki pomocy działaczy Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) liczy na odzyskanie pod Wilnem 12 ha po babci ze strony matki. Władza radziecka w 1946 r. wcieliła babciną ziemię do kołchozu zamienionego potem na sowchoz, więc zgodnie z ustawami o reformie rolnej i zwrocie znacjonalizowanych gruntów należy się zwrot prawowitym właścicielom bądź ich spadkobiercom. Kilka dni temu stary autobus wynajęty przez AWPL zabrał do Wilna Staszka, a po drodze także innych polskich rolników, którzy czekali już przy asfaltowej szosie. Pojechali na demonstrację, aby żądać wykonania ustaw o zwrocie ziemi. Ku ich zaskoczeniu w Wilnie czekało już na nich kilkuset Litwinów. Postanowili demonstrować razem z Polakami. Po raz pierwszy od czasu proklamowania niepodległości Litwy przed 17 laty, Litwini i Polacy litewscy wzięli udział we wspólnej demonstracji. Wraz z AWPL organizatorem protestu był Litewski Związek Właścicieli Ziemi. Pod Ministerstwo Rolnictwa ruszyło tysiąc osób, skandując na przemian po litewsku i po polsku hasła, które były wypisane w obu tych językach na transparentach: „Złodzieje, oddajcie nam naszą ziemię!”, „Precz z łapówkarzami” i „Nie dla neobolszewizmu!”. Uczestnicy protestu domagali się, żeby urzędnicy w samorządach przestali zwlekać i kręcić przy załatwianiu spraw zwrotu gruntów przez żądanie coraz to nowych pieczęci, zaświadczeń i zeznań świadków, podczas gdy za odpowiednio wysokie łapówki załatwiają niemal od ręki sprawy innych. „Neobolszewizmem” demonstranci nazwali wykupywanie przez państwo za bezcen na cele publiczne, np. pod budowę gmachów lub pod zakładanie parków, ziemi, która przed 1940 r. należała do osób prywatnych. Dzienniki litewskie piszą, że odszkodowania płacone przez państwo są do tysiąca razy niższe od cen rynkowych, rosnących równie szybko jak w Polsce. Na dwa tempa Polacy na Litwie stanowią 6,7% mieszkańców. Po wyjeździe części Rosjan są dziś najliczniejszą mniejszością. W Wilnie, gdzie przed wojną na 200 tys. mieszkańców było tylko 4 tys. Litwinów, po wojnie stali się większością. Był to naturalny proces zapoczątkowany w 1945 r. repatriacją z Litwy 61 tys. polskich rodzin (w 1956 r. był jeszcze „drugi rzut” repatriacji), przeniesieniem z Kowna do nowej stolicy wszelkich stołecznych instytucji oraz ośrodków decyzyjnych i centrum litewskiego życia gospodarczego. Jednak w rejonie wileńskim Polacy nadal stanowią ponad połowę mieszkańców, a w rejonie, którego stolicą są Soleczniki – 80%. Skrajnie nacjonalistyczne skrzydło konserwatystów – dzisiejszej Litewskiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 23/2007

Kategorie: Świat