Nie walczymy z Bogiem, ale z pazernym Kościołem – mówią w partii Racja Byliśmy świadkami wyjścia z podziemia nowej partii – nazywa się Antyklerykalna Partia Postępu Racja. Jak twierdzą jej liderzy, liczy około 15 tys. członków. Zarejestrowali się pod koniec sierpnia zeszłego roku, ale dopiero w ub. piątek wybrali legalne władze na krajowym kongresie w Piotrkowie Trybunalskim. Ojcem chrzestnym Racji jest były ksiądz, naczelny łódzkich „Faktów i Myśli”, Roman Kotliński (Jonasz). Ale, jak powiedział delegatom, rezygnuje z przywództwa, bo wzywają go redakcyjne obowiązki. Swoje już zrobił. – Oczyściliśmy – powiedział z trybuny – szeregi z ludzi, którzy nam bruździli, zlikwidowaliśmy ruchy rozbijackie, szczególnie aktywne na Podkarpaciu. Na odchodnym Kotliński dał delegatom do zrozumienia, że już nie będzie wspierał partii swoimi pieniędzmi. Mimo to dostał wielkie brawa i, jako honorowy przewodniczący, statuetkę z palemkami oraz dzwonkami. Edward Poraziński, delegat z Bydgoszczy, wręczył prezent z inwokacją: „Jonaszu! Byłeś naszym apostołem, my, pokorni, ciebie błagamy, przekaż nam swoją energię do trwania wiecznego”. Odpowiedź była krótka, męska: „Musicie wejść do parlamentu”. Jonasz na przewodniczącego partii zarekomendował Stanisława Maćkowiaka z Poznania. Sięgnąć po władzę Te słowa wisiały w powietrzu przez dwa dni obrad. Ledwo zamknęły się drzwi za założycielem, rozgorzała w partii walka. Sala podzieliła się na dwa obozy: zwolenników 31-letniego ekonomisty Piotra Musiała, lidera grupy warszawskiej, i starszego od niego Stanisława Maćkowiaka przewodzącego frakcji poznańskiej. Zderzyły się nie tylko dwie osobowości, ale i dwie wizje kierowania partią. Musiał to ekonomista po SGH, syn działaczy solidarnościowych z Olsztyna. – W moim rodzinnym domu nie gościli ani sekretarz, ani ksiądz – zauważa. Twierdzi, że dla partii porzucił karierę dyrektora w jednym z liczących się NFI… – Kwestia światopoglądu – uprzedza reporterskie pytania – nie powinna dotyczyć obecności w naszej partii. Nie jesteśmy ateistami. Ale też nie pytamy naszych członków, czy są wierzący. Jest wśród nas wiele osób, które mają w życiorysie bliższą znajomość kościelnych struktur, np. ukończone seminaria duchowne. Sam zalicza się do „tych poszukujących”. Maćkowiak był widoczny na sali obrad od pierwszej minuty. Bez skrępowania pokazywał swej grupie, kiedy podnieść w głosowaniu rękę do góry, handryczył się o poszczególne sformułowania w statucie. – Znam się na tym – pochwalił się – bo jestem czynnym politykiem, przez dwie kadencje byłem radnym i wtedy nie nudziliśmy się na sesjach. W Poznaniu pamiętają go z wystąpienia o zmianę, a właściwie przywrócenie nazwy ulicy – dziś św. Marcina – na Armii Czerwonej. W uzasadnieniu wyjaśnił, że armia to nasza wyzwolicielka, a jej żołnierze mieli na rękach mniej krwi niż Kościół rzymskokatolicki. Awantura na sesji skończyła się procesem z pozwu Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, w końcu umorzonym. Maćkowiak przedstawiał się jako osoba głęboko wierząca. Jest ewangelikiem protestantem. W tajnym głosowaniu Piotr Musiał dostał 182 głosy, a Maćkowiak 36. Gdy również w wyborach do władz krajowych reprezentacja Wielkopolski nie uzyskała akceptacji delegatów, lider tej grupy natychmiast wyjechał wraz ze swymi przybocznymi z Piotrkowa. Daremnie goniła ich deklaracja przewodniczącego Musiała, że będą zapraszani na zjazdy. Nie dla państwa wyznaniowego Już raz się przebili z niebytu w ubiegłorocznych wyborach samorządowych. Nie mieli czasu antenowego, mimo to udało im się uzyskać 1,5% społecznego poparcia. To sukces, ale nadal są magmą. W partii dzielą ich wykształcenie, wiek i wiedza programowa. Zdarzają się osoby z kilkoma fakultetami, jak Ryszard Kiełbowicz – wiceprzewodniczący zarządu w Szczecinie, były rektor Wyższej Szkoły Morskiej, ale są też członkowie nawet bez podstawówki. Kongres zwołali nie tylko dla ukonstytuowania się władz, również żeby odsiać tych, których interesowała wyłącznie kariera. Pierwszą taką weryfikację przyniosły wybory samorządowe. Byli w ich szeregach tacy, którzy bardzo chcieli wygrać i zająć jakąś intratną posadę. Gdy się nie udało, zniknęli. Pozostałych łączy granicząca z obsesją niechęć do państwa wyznaniowego. Wyliczyli, że Kościół katolicki otrzymuje rocznie z budżetu około 1200 mln zł. – Nie możemy spokojnie patrzeć – mówi Ryszard Kiełbowicz – na rozkradanie państwa m.in. przez to, że danej diecezji funduje się
Tagi:
Helena Kowalik