Wielkie inwestycje infrastrukturalne są ważne, ale musimy wiedzieć, komu i czemu służą Paulina Piechna-Więckiewicz – radna Warszawy i członkini stowarzyszenia Inicjatywa Polska Jak wygląda praca lewicowej radnej Warszawy? – W Komisji Ładu Przestrzennego walczę z wieżowcami, a w Komisji Edukacji i Rodziny interesuję się problemami szkół. Bliskie są mi także problemy mieszkaniowe. Wielu mieszkańców przychodzi do mnie w tych sprawach, to ciągle jeden z nierozwiązanych problemów w naszym mieście. Niedawno wraz z Inicjatywą Polska Warszawa złożyliśmy szczegółowe uwagi do strategii rozwoju Warszawy do roku 2030. Dotyczą one wprowadzenia gabinetów dentystycznych w każdej szkole i zwiększenia nakładów na profilaktykę zdrowotną, potrzeb seniorów, ochrony miejskiej zieleni, prowadzenia nowoczesnej, przyjaznej polityki transportowej. W jakich obszarach najtrudniej się przebić z lewicowymi projektami? – Na poziomie samorządu warszawskiego trudne sprawy to m.in. ograniczenie ruchu samochodowego w mieście czy walka o miejską zieleń, którą niszczą betonowe przestrzenie. Byłam jedyną radną miasta, której nie podobał się plan Śródmieścia Południowego, gdzie wśród kilku wieżowców miał stanąć m.in. Roma Tower (zwany Nycz Tower, ponieważ jest to inwestycja prywatno-kościelna). Oponowałam również przeciw wprowadzaniu do szkół firm cateringowych, ten ruch ze strony miasta spowodował podwyżkę cen posiłków i zwolnienia personelu stołówek. Komuś się wydawało, że w ramach warszawskiego budżetu można oszczędzać na jedzeniu dla dzieci. Na poziomie ogólnokrajowym cały czas budzi opór próba refleksji dotyczącej podatków i tego, że muszą być progresywne. Wciąż duża część społeczeństwa nie widzi zależności między podatkami a jakością życia. Liberałom udało się wmówić wielu Polakom, że niski i najlepiej liniowy podatek rozwiąże wszystkie gospodarcze problemy kraju. To jest próbka niebezpiecznego populizmu. Zamiast wielkich inwestycji infrastrukturalnych, ton betonu i podatku liniowego – dzieci, seniorzy i podatek progresywny. Brzmi jak herezja. – Zależy nam na innym myśleniu o polityce. Nie godzimy się na uprzywilejowaną pozycję wielkiego kapitału, chcemy upodmiotowić obywateli. Dlatego w naszych uwagach do strategii rozwoju Warszawy poruszyliśmy kwestie związane z zabezpieczeniem przez samorząd każdego etapu życia mieszkanek i mieszkańców – od żłobka, przez etap szkoły, wspólnotową edukację, aż do godnego funkcjonowania seniorów i osób samotnych, nieograniczającego się do domu spokojnej starości. Wielkie inwestycje infrastrukturalne są ważne, ale musimy wiedzieć, komu i czemu służą. Dzisiaj często nielicznym. – Dlatego naszym zadaniem jest dopilnowanie, aby służyły one mieszkańcom. Miasta muszą się rozwijać, ale w zrównoważony sposób. Różnice w dochodach, pochodzeniu, miejscu zamieszkania, wieku i płci nie powinny wpływać na jakość życia obywateli. Samorząd musi być transparentny, z uwagą wsłuchiwać się w głos mieszkańców, a obywatele muszą wiedzieć, że każda sprawa, z którą przyjdą do urzędu, zostanie potraktowana poważnie. Niestety, nie zawsze tak jest. Najgorszym przykładem takiego funkcjonowania była i jest kwestia reprywatyzacji. Organizacje lokatorskie, mieszkańcy reprywatyzowanych kamienic od lat zgłaszali swoje problemy, ale zazwyczaj zostawali z nimi sami. Wszystkie te organizacje wykonały olbrzymią pracę. Ale na manifestacjach w obronie praw lokatorów, blokadach eksmisji albo uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej Jolanty Brzeskiej frekwencja pozostawia wiele do życzenia. Dlaczego? – Kiedy środowiska lokatorskie, w większości lewicowe, organizują manifestacje w sprawie reprywatyzacji pod ratuszem, bierze w nich udział najwyżej 80 osób. Taka liczba nie umniejsza wagi sprawy, ale gdzieś jest problem. Przecież w Warszawie są tysiące osób pokrzywdzonych przez reprywatyzację. Duża część ludzi utożsamiających się z lewicą zatraciła gen autentycznego sprzeciwu i buntu – kiedy trzeba wyjść na godzinę pomaszerować i zaprotestować, zostają jednak w domach. Społeczeństwo obywatelskie w Polsce zorganizowane jest wokół wartości konserwatywnych. To wszystko ma wpływ na zaangażowanie ludzi. Emocji wyborców nie rozgrzewały także prywatyzacja stołówek, podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej, nielegalne praktyki deweloperów. Co z tym zrobicie? – Nie mamy jednego zaklęcia, które od razu przyniesie efekty. Jesteśmy przygotowani na długi marsz. Gdy likwidowano stołówki w warszawskich szkołach, sugerowano ich pracownicom, by założyły firmy z koleżankami. Nie było żadnej refleksji na temat społecznych konsekwencji takich zmian. W tej historii jak w soczewce skupiły się wszystkie wady braku myślenia o obywatelach i instytucjach. Dzieci w szkole otrzymały gorsze i droższe