Suchodoły na Lubelszczyźnie to prawdziwe ziołowe zagłębie Na ojcowiźnie Sławomira Chmiela w Suchodołach w województwie lubelskim powiewa na maszcie biało-czerwona flaga. Łopoce na wietrze od czasu, kiedy wrócił z Ameryki. I tak ma pozostać, powiada on, bo tu jest jego Polska, wśród tymianku, melisy, majeranku, szałwi, nagietka i amerykańskiego żeń-szenia, który przywiózł właśnie ze Stanów. Młócenie tymianku Trzykilometrowej długości wieś przecięta jest na pół rzeczką Marianką. Po tamtej stronie od pokoleń stał dwór – teraz strasząca ruina niegdysiejszej świetności. Po tej – dom przy domu, sąsiad zagląda w okna sąsiada. Kiedy więc wyjeżdżam zza ostrego zakrętu i wpadam w kłęby dymu, przez które nic nie widać, wydaje mi się, że to pożar trawi kilka gospodarstw. Ale zapach wokoło jest wspaniały, wręcz narkotyczny. Z otwartych wierzei stodoły wciąż bucha czarna chmura. – Tymianek młócimy. Tak pyli ziemia, która podczas koszenia osadza się na łodyżkach rośliny – informują gospodarze. – Cholerna robota i nieopłacalna. – Daleko jeszcze do Chmiela? – pytam. – Jego dom jest naprzeciwko plantacji aronii – mówią i znikają w czarnej czeluści stodoły. W każdym gospodarstwie w Suchodołach pachnie jak w sklepie zielarskim. Zapachy miesza wiatr i niesie aż nad rzekę. A wszystko zaczęło się od Franciszka Bochniarza, który w 1949 r., całkiem wbrew logice, obsiał pole tymiankiem i majerankiem. Pukały się chłopy w głowę i naśmiewały z eksperymentatora. A potem jeden po drugim robili to samo, bo zioła sprzedawało się za duże pieniądze. Ale też i pracowali przy nich ciężko, bo – jak powiadają – takie uprawy są tylko dla wytrwałych. Gdy maj nastaje, aż do sierpnia, codziennie wychodzą w pole, chwast po chwaście wyrywają, troskliwe patrząc na łodyżki pnącego się do słońca zielonego złota. Dopieszczają je, hołubią i coraz niżej kark do ziemi schylają. A potem koszą, zwożą, suszą, młócą, czyszczą i do worków pakują. Klimat, widać, sprzyjał tu ziołom, bo inne wsie poszły w ślad Suchodołów i wkrótce gmina Fajsławice stała się największym w Polsce ziołowym zagłębiem. I tak jest do dzisiaj. – Jeszcze w 1995 r. za kilogram tymianku płacono 7,20 zł, a potem wszystko zaczęło lecieć na łeb na szyję – mówi Sławomir Chmiel, prezes Zrzeszenia Producentów Ziół Dorzecza Marianki. – Już nie Herbapol był jedynym odbiorcą ziół. Wkroczyli pośrednicy. Zaczęli zaniżać ceny, a byli i tacy, którzy oszukali plantatorów na duże pieniądze. A chłopi, zamiast zorganizować się w grupy producentów, zaczęli obsiewać ziołami coraz większą liczbę hektarów, aby wyjść na swoje. W efekcie mamy teraz ok. 1,5 tys. ha tymianku i jest to blisko 250-procentowa nadprodukcja. 80% skupowanych tu ziół idzie za granicę. Najwięcej tymianku kupują Niemcy. Pośrednik monopolista bezpardonowo wyeliminował wszystkich z rynku i sam dyktuje ceny. Marne – 2,80 zł za kilogram tymianku. Chłopi godzą się, byle tylko odzyskać trochę pieniędzy. – A co mają robić? – wyrzeka Sławomir Chmiel. – Przeliczyłem szacunkową cenę opłacalności tymianku. Wynosi ona 4 zł za kilogram, bez wliczania roboty na polu. Podobnie z melisą, 4 zł za kilogram to cena na granicy opłacalności. W 1999 r. założyliśmy Zrzeszenie Producentów Ziół. Na pierwsze zebranie przyszło ponad 200 osób, dziś została nas ledwie 20-osobowa garstka. Tracimy siłę przebicia. Jeszcze dwa lata temu zrzeszenie wywalczyło cenę 5,20 za kilogram tymianku. Nie wiem, co będzie w tym roku. Amerykańska dewiza Chmiel nauczył się ekonomiki w Ameryce. Z zawodu technik budowlany, z praktyki rolnik, trafił za wielką wodę, bo był ciekaw wiedzy i możliwości poprawy warunków pracy w rolnictwie. Praca ponad siły, która na niego spadła, gdy miał zaledwie 16 lat, wryła mu się w pamięć na całe życie. – Był rok 1982 – wspomina – ojciec ciężko zachorował, sparaliżowany, nie mógł mówić, więc o pracy na roli dowiadywałem się od wujków i sąsiadów. Miałem konia, wóz, 9 ha do obrobienia, po kilkanaście sztuk bydła i tuczników. Opowiada o pewnym zdarzeniu, które też wywarło wpływ na jego dalsze życie: – Chodziłem do Zasadniczej Szkoły Budowlanej w Lublinie. Uczyłem się dobrze. Chciałem zostać budowlańcem. Mieliśmy praktykę zawodową. Pierwszego dnia wręczono mi miotłę i kazano zamiatać.
Tagi:
Izabella Wlazłowska









