Wieś niewieśniacka – rozmowa z dr Anną Kuczyńską

Wieś niewieśniacka – rozmowa z dr Anną Kuczyńską

O tym, dlaczego wiocha to wciąż wstyd
i skąd pomysł na stringi z koronki, opowiada

dr Anna Kuczyńska
– antropolożka kultury, wykładowczyni Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Specjalizuje się w antropologii miasta. Do jej szczególnych zainteresowań należą wizerunki miasta i wsi w literaturze i społecznej wyobraźni oraz miasto jako przestrzeń pamięci. Ostatnie badania poświęciła formom upamiętniania powstania warszawskiego.

Rozmawia Kuba Kapiszewski

Czy w Polakach wieś jest wciąż żywa?
– Na pewno mamy bardzo żywe, barwne i wyraziste wyobrażenia na temat wsi, i to dwojakiego rodzaju. Generalnie w kulturze europejskiej od czasów starożytnych istnieją dwa rodzaje dychotomii wieś-miasto: dobra, sielska, przyjazna człowiekowi wieś i złe miasto, miejsce dla człowieka niezdrowe, niebezpieczne, gdzie szerzy się zepsucie. I na odwrót: wieś równoznaczna z zacofaniem, ciemnotą i prymitywizmem oraz jej przeciwieństwo – nowoczesne miasto. Widać to w łacinie, w języku francuskim, angielskim, gdzie słowa urbanus, urbain, urban nie tylko znaczą „miejski”, ale są synonimem człowieka kulturalnego, rusticus, rustique, rustic zaś to prostak, nieokrzesaniec. Opozycja wieś-miasto na niekorzyść wsi niejako „siedzi” w języku. We współczesnej polszczyźnie młodzieżowej funkcjonuje pojęcie wieśniaka ze wszystkimi podobnymi wyrażeniami, tj. wieśniacki, wiochmen, czereśniak, wiśniak, nie rób wiochy; coś, co jest prymitywne, nieokrzesane; niemodny gust; wszystko, co jest deprecjonowane.
Intuicja podpowiada, że ta dychotomia jest dominująca.
– Piosenka mówi: „Jestem z miasta, to widać, słychać”. Wieś istnieje w naszym myśleniu ze strony tych pejoratywnych wyobrażeń: wiejska muzyka, wiejskie obyczaje, i to głównie chyba w młodym pokoleniu, które musi być in, musi być cool, zawsze muszą sobie znaleźć jakieś przeciwieństwo, płaszczyznę porównania.
Stąd być może niewielkie uwielbienie „Koko Euro spoko” wśród młodych.
– Dla antropologa to jest bardzo ciekawy przypadek, dlatego że wprowadza ludowość w zupełnie nowy kontekst. Gdyby ta piosenka wygrała na przeglądzie zespołów ludowych, nikt by się nie zdziwił. Ale ona została hymnem międzynarodowej imprezy! Ośmieliłabym się powiedzieć, że to przykład ponowoczesnego bricolage’u, gdzie rzeczy wyrywa się z jednych kontekstów, wsadza w inne i kompiluje.
Pani mówi: ponowoczesny brico-
lage. Naród mówił: wiocha.
– A my na zewnątrz nie chcemy być kojarzeni z wiochą. Chociażby dlatego, że na Zachodzie bywa, że jeszcze pokutują pewne wyobrażenia o Polsce i wolelibyśmy, żeby Zachód nas z tą „wiochą” nie łączył.

CEPELIA XXI Wieku

Ale wieś to chyba nie zawsze była wiocha.
– A o której wsi mówimy? O dworku szlacheckim czy o chłopskiej zagrodzie? Wieś szlachecka jest arkadyjska, to „Żywot człowieka poczciwego”, to „Wsi spokojna, wsi wesoła”. Chłopska zagroda to była bieda z nędzą, co nie znaczy, że jej nie wychwalano. Był taki etnograf, Zorian Dołęga-Chodakowski, który wędrował w XIX w. ze wsi do wsi. W swoim dziele „O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem” spisywał dawne wierzenia, bajki, bajdy w przekonaniu, że oto ma do czynienia ze skarbnicą prastarych, prasłowiańskich, prapolskich wartości i wzorców. Wydawało mu się, że pod strzechą chłopa, w dymie ogniska pod poczerniałą powałą snują się bajdy, jawią się prasłowiańskie bóstwa Lelum i Polelum – to była typowa mityzacja. Z drugiej strony, pisano o strasznych warunkach życiowych wieśniaków w tych samych kurnych chatach.
Jednak trochę czasu dzieli Reja i Kochanowskiego od Chodakowskiego.
– Do końca XVIII w. nikt się nie doszukiwał piękna w kulturze chłopskiej, dopiero później nastąpił ten zwrot w kierunku poszukiwania w niej wartości narodowych i piękna. Na wsi upatrywano rdzennych wartości i wzorów kulturowych, a wszystko, co poza wsią, było kosmopolityczne.
Ten wątek powraca.
– To się ciągnie od dyskursu antyurbanistycznego z końca XIX w. Współcześnie sztuka ludowa wchodzi w ofertę handlową z rzemiosłem artystycznym. W PRL wzornictwo było na tyle ubogie, że wzornictwo ludowe w postaci Cepelii zaspokajało mnóstwo potrzeb.
Teraz także się wpisuje w potrzeby miasta, np. stringami.
– Mówi pan o tych z koronki koniakowskiej? To już jest pomysł przewrotny, to już co innego. Cepelia zaczęła się przecież z całym uwarunkowaniem ustrojowym: popieramy sztukę ludu. Etnografów zatrudniano, aby dopilnowali, żeby oferta była ściśle „ludowa”. Sztuka i kultura ludowa zmieniają się jak każda inna kultura. Dość trudno było ustalić wzorzec ludowy, ale przyjęto za wzór drugą połowę XIX w., bo wtedy wieś szybko się rozwijała.
Władza powiedziała: zróbcie stopklatkę i potem ją powielajcie?
– Zróbcie i naśladujcie to, co było, bo to było doskonałe, bo to była zgodność materii z formą. Ale to nie wszystko – władza pomyślała, że warto wykorzystać to politycznie i zaprząc sztukę ludową w służbę propagandy. Ogłaszano więc konkursy sztuki ludowej: Kopernik w sztuce ludowej, Chopin w sztuce ludowej, Stalin w sztuce ludowej. Miało to być socjalistyczne w treści, a w formie ludowe. Wychodziły z tego różne dziwne rzeczy, np. wycinanka w stylu łowickim czy kurpiowskim sierpa i młota, Pałacu Kultury czy Bierut malowany na szkle. Dzisiaj jest zresztą podobnie, te ołtarze z Janem Pawłem II czy z Wałęsą, tylko że teraz nikt nikomu tego nie narzuca, to jest potrzeba serca, a wtedy artyście zależało, żeby wygrać konkurs.

NIE MA JEDNEJ WSI

Sprzedaje się chyba nieźle, skoro Cepelia przetrwała do dzisiaj.
– Paradoks sztuki ludowej polegał na tym, że na tego rodzaju formy nie było zapotrzebowania na wsi. Sztuka ludowa wyrosła ze sztuki dekorowania własnej przestrzeni, domu i wsi. Oni to kiedyś robili dla siebie, wszystkie te świątki, postacie Chrystusa Frasobliwego czy malarstwo na szkle. W pewnym momencie lokalne zapotrzebowanie zniknęło i artyści ludowi włączyli się w rynkową ofertę miejską. A na wsi ten styl stygmatyzował. We wczesnych latach 60. miałam wyszukać kobiety, które wycinały firanki z bibułki. Miasto się tym zachwycało, panie z muzeum się zachwycały, natomiast pewna stara gospodyni powiedziała mi: „Ja umiem to wycinać, ale synowa z domu by mnie wyrzuciła, gdybym coś takiego powiesiła. Przecież są zwykłe firanki”.
Wieś szła do przodu z resztą kraju, tylko przypięto jej taką łatkę.
– Oczywiście bywały regiony, gdzie trwało to dłużej, takie jak Podhale czy Kurpiowszczyzna. W tych enklawach na skutek różnych uwarunkowań sztuka regionalna trwała dłużej. W Łowickiem duchowni propagowali strój ludowy jako oprawę obrzędów kościelnych i to wywoływało pewien sentyment. Szczególnym przypadkiem jest też Podhale. Sztuka ludowa miała swoją ściśle określoną funkcję, którą straciła, przechodząc do miejskiej oferty. Świątek przestał być obiektem, do którego można się modlić. Popularne w latach 70. parzenice góralskie panie nosiły jako broszki, a one przecież spinały męską koszulę!
Skoro w PRL wieś tak się zmieniła, to czemu nie zmienił się też wieśniak?
– Ależ zmienił się, jak całe życie wiejskie. I dlatego tak trudno antropologowi i publicyście odpowiedzieć na pytanie, co to są wzory wiejskie. Tym bardziej że nie ma „jednej wsi” – jest wieś ludzi młodych, uczących się, ludzi starych, wieś różnych regionów. Marcin Król, który ma letni dom na wsi, miał na ten temat ciekawe spostrzeżenia opublikowane w piśmie „Res Publica”. Istnieją pewne postawy, figury myślenia, formy mentalności, tylko trzeba spędzić w tym środowisku trochę czasu, że je wyłapać. Ale my myślimy stereotypami, bo co to znaczy miejski? Może być określany jako inteligencki, robotniczy, drobnomieszczański, różne są wzorce w mieście. Nie ma jednego wzorca miejskiego. Sądzę, że jeszcze jakieś różnice są widoczne, kiedy dochodzi do bezpośredniej konfrontacji. Ale to już nie te czasy co kiedyś, gdy etnograf mógł z pewnością powiedzieć: to jest chłopskie, a to nie.
Etnograf może nie. Zwykły człowiek nie ma takiego problemu z „wieśniakiem”.
– Człowiek określa swoją tożsamość – również społeczną – przez skontrastowanie się z innym. To jest pierwsze i podstawowe prawo życia społecznego. Kiedy nastała transformacja, powstało sporo literatury socjologicznej – nazywa się to dyskursem transformacyjnym – która wskazywała, że pewne kategorie ludności wiejskiej nie załapały się na transformację, głównie byli pracownicy pegeerów i mali gospodarze. Pisano, że nie rozumieją tego, co się dzieje, mają postawę roszczeniową, niczego nie umieją. Stworzono obraz wieśniaka, który do naszej transformacji nie pasuje.

WIEŚNIACKIE CZY NOWOBOGACKIE

Czy jest możliwe, że to, co wieś zyskała wizerunkowo za PRL, straciła w III RP?
– Częściowo tak, rzeczywiście. Pojęcia wiocha, wieśniacki, disco polo, wiejskie wesele, chociaż dzisiaj różnice między miejskim a wiejskim weselem są już niewielkie. Ludzie wybierają sobie pewne szczegóły wyposażenia materialnego jako kryterium swojej tożsamości. Często są to tylko detale, ale one tworzą kod, jakiś język, za pomocą którego się opisujemy. Z takich rzeczy składa się tożsamość, konstruujemy ją, przeciwstawiając się innym. My nie chcemy być wieśniakami.
A czy znaczenie wieśniactwa się nie zmieniło? Wieśniactwo to może być dzisiaj różowy pałacyk, jak dom głównego bohatera „Tygrysów Europy”. Nowobogactwo, dalekie od strzechy i biedy.
– Nowobogacki to nowobogacki, to są nowe pieniądze…
… za tymi pieniędzmi często idzie styl, który nazwiemy wieśniackim.
– Aha, taki chłop wiejski – dlaczego on nie mieszka pod strzechą? Taka piękna była sztuka ludowa, a teraz sobie buduje willę! Chłopu, zgodnie z tym myśleniem, w głowie się przewróciło – tak jakby chłop nie miał prawa mieszkać w domu z łazienką. Podstawowa sprawa: wyobrażenie wiejskości jest kontekstowe, jeśli panu jest potrzebne, to pan je przywołuje. Jeśli pan chce się oburzyć, że ktoś postawił sobie różowy pałac, to może pan powiedzieć, że to jest wieśniackie, że się chłopu w głowie przewróciło, ale równie dobrze szewcowi może się w głowie przewrócić i w mieście coś takiego postawi.
I wsi też się za szewca oberwie. Chłop został chłopcem do bicia?
– Bywa nim, może nim nie jest, ale zdecydowanie bywa.

ŻYĆ NA WSI, ŻYĆ WSIĄ

Z drugiej strony – czy nie mamy do czynienia z rehabilitacją wsi?
– Wieśniak już się nie kojarzy tylko z rolnictwem, które dostarczało atrybutów pejoratywnych: robi w gnoju, słoma w butach. Zajęcia rolnicze nigdy nie były wysoko cenione. Teraz rolnictwo jest zmechanizowane, ale stereotyp ma dłuższe życie. Rehabilitacja wsi korzysta także z kulturowego trendu powrotu do natury.
Ludzie przeprowadzają się na wieś, szukają spokoju.
– Nie tylko. Będąc w terenie, spotykałam też osoby, które chciały czerpać z dawnej tradycji wsi, łącznie ze stylem życia. Kobiety te chodziły do starszych gospodyń wiejskich i pytały, jak się robi przetwory, jak się piecze chleb itp. Pytały o to, co wiejskie kobiety pamiętały z młodości, ale czego nie robiły, bo mogły pójść do sklepu i kupić, a te panie z miasta koniecznie chciały to własnoręcznie przygotować w domu, bo to zdrowsze, bardziej naturalne itd. One nie wpasowały się w tryb życia współczesnej wsi, one chciały żyć życiem wsi, co do której wierzyły, że była bliżej natury.
Coś jak ekorodzice. Precz ze szczepionkami!
– Trzeba być bardzo ostrożnym z takimi wyobrażeniami. Utkwiło mi w pamięci, co ktoś hołdujący takiemu stylowi życia kiedyś powiedział: że wieś była wegetariańska. Nie wytrzymałam i powiedziałam: nieprawda. Dawna wieś marzyła, żeby się najeść mięsa, tylko po prostu to mięso było kilka razy do roku.
Czy mamy do czynienia z odnową wsi?
– W epoce globalizacji tym bardziej nabierają znaczenia tożsamości lokalne i regionalne. Konstruowane są w odwołaniu do tradycji i specyfiki kultury regionalnej, która w dużej przecież mierze jest tradycją ludową, czyli wiejską (choć i w tym przypadku „regionalne” nie ogranicza się do wsi sensu stricto). Stąd wiele przedsięwzięć podtrzymujących, reaktywujących i prezentujących dawne obyczaje, taniec i muzykę – w postaci regionalnych i lokalnych zespołów pieśni i tańca (Krajniacy ze wsi Wielki Buczek – zespół prowadzony przez Jowitę Kęcińską, która naukowo zajmuje się dialektem regionalnym, czy zespół Rodlanie z miejscowości Zakrzewo z ciekawą inicjatywą reaktywacji najbardziej wiejskiego, najmniej stylizowanego rodzaju muzykowania), w których ważną rolę odgrywają muzyka, strój i zdobnictwo. Upowszechnia się na festiwalach lokalną kuchnię. Wiele osób na tzw. prowincji poświęca się kolekcjonerstwu, powstają izby regionalne prezentujące notabene przedmioty, których zastosowanie trzeba młodszemu pokoleniu już wyjaśniać. Taka działalność jest źródłem dumy i satysfakcji wielu mieszkańców wsi.
Kuba Kapiszewski

Wydanie: 2012, 28/2012

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Bartosz Sitek
    Bartosz Sitek 13 lipca, 2012, 14:24

    Tekst wydawało by się nie wzbudzi większych kontrowersji, a jednak!
    Rozumiejąc konwencję wywiadu, wymuszającą stosowanie skrótów myślowych i celnych, krótkich stwierdzeń, dostrzegam jednak dwie kwestie, które Pani dr Anna Kuczyńska poruszyła w swych wypowiedziach, a które w mojej opinii, kłócą się w pewnej mierze z faktami.
    Pierwszą kwestią jest temat wyrażający się w stwierdzeniu: „W PRL wzornictwo było na tyle ubogie, że wzornictwo ludowe w postaci Cepelii zaspokajało mnóstwo potrzeb”.
    Otóż wydaje mi się, że na tle dzisiejszego wzornictwa, przy czym mam tu na myśli wzornictwo bardzo szeroko rozumiane, wzornictwo z czasów PRL było najwyższym kunsztem. Różnego rodzaju tkaniny, meble czy nawet sztuka plakatu (realizująca przecież specyficzny wzór) stały na bardzo wysokim poziomie, który moim zdaniem nie odstępował od europejskiego a co bardzo ważne był efektem twórczości rodzimej. „Przegląd” wielokrotnie podejmował tę tematykę pokazując wycinki z wystaw sprzętu powstałego w czasach PRL. Duża część prezentowanych na takich ekspozycjach wytworów mogłaby spokojnie znaleźć się dziś w katalogach IKEA i znaczna część społeczeństwa byłaby tymi produktami zachwycona. Odnoszę dokładnie odwrotne wrażenie niż prezentuje w swej wypowiedzi Pani dr Anna Kuczyńska, uważam bowiem, że to dzisiejsze wzornictwo jest w znacznej mierze tworzone ‘na jedno kopyto’, stając się bądź to zbyt ekstrawaganckim a nie niosąc ze sobą praktycznie żadnego konceptu, bądź też jest zwyczajnie odtwórcze a sięga często do dorobku wypracowanego w czasach PRL. Tak w okresie PRL jak i dziś Cepelie funkcjonują zaspokajając pewien głód konsumenta miejskiego na szeroko rozumiane towary ‘naturalne’.
    Drugą sprawą jest wątek zawierający się w stwierdzeniu: „władza pomyślała, że warto wykorzystać to politycznie i zaprząc sztukę ludową w służbie propagandy (…). Wychodziły z tego różne dziwne rzeczy np. wycinanka w stylu łowickim czy kurpiowskim sierpa i młota, Pałacu Kultury czy Bierut malowany na szkle. Dzisiaj jest zresztą podobnie, te ołtarze z Janem Pawłem II czy Wałęsą, tylko teraz nikt nikomu tego nie narzuca, to jest potrzeba serca, a wtedy artyście zależało, żeby wygrać konkurs.”. Otóż nie! Dziś jest dokładnie tak samo, fetyszyzujemy stan aktualny w opozycji do ‘mrocznych’ czasów PRL popadając w przesadę. Dziś aby wygrać konkurs niestety trzeba namalować Jana Pawła II, bo Bierut raczej nie będzie mile widziany (czy to nie jest tak samo jak w czasach PRL?). A czy wszechobecne w przestrzeni publicznej pomniki Jana Pawła II nie są czasem narzucaniem stylistyki i treści zawartej w danym wytworze? Dziś artysta odcięty w znacznej mierze od publicznych środków, tym bardziej dokonuje autokorekty i autocenzury swoich wytworów aby móc je sprzedać, aby właśnie ‘wygrać konkurs’. Nadzór ideologiczny systemu przerodził się w nadzór ściśle ekonomiczny, trudniejszy do zlokalizowania ale równie, a kto wie czy nie bardziej, dotkliwy.
    Chcę podkreślić, że swoje uwagi czynię z pozycji laika w kwestii etnologii i antropologii, są to raczej moje zainteresowania hobbystyczne. Sam jestem politologiem i w ramach mojej dziedziny piszę doktorat. Chylę oczywiście czoła przed wiedzą i wynikami badań prowadzonych przez Panią dr Annę Kuczyńską. Moja refleksja ma raczej charakter zachęty do dyskusji w poruszonym temacie, i mam nadzieje obrazuje oczywisty fakt wielości możliwych interpretacji otaczającej nas rzeczywistości.
    Z wyrazami szacunku
    Bartosz Sitek

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy