Wirtualny kolos na glinianych nogach

Wirtualny kolos na glinianych nogach

Trzeci największy debiut giełdowy w historii przyniósł popularnemu serwisowi internetowemu 16 mld dol. I w tym momencie zaczęły się jego kłopoty We wtorek 22 maja, trzeciego dnia notowań, akcje Facebooka traciły już ponad 18% wartości. Czwartego dnia niezadowoleni inwestorzy pozwali właściciela giełdy NASDAQ, instytucje bankowe, które obsługiwały serwis społecznościowy, i samego Facebooka. A początkowo nic tego nie zapowiadało. Niedługo przed debiutem cena pojedynczej akcji portalu została ustalona na 38 dol. Oznaczało to, że 421 mln akcji oferowanych w ramach pierwszej oferty publicznej (IPO) miało przynieść serwisowi stworzonemu przez Marka Zuckerberga minimum 16 mld dol. W całej historii giełdy tylko dwie firmy zaczęły korzystniej – dostawca kart płatniczych Visa i gigant motoryzacyjny General Motors. Wartość całej spółki oszacowano na ok. 104 mld dol. – wyceniono ją więc lepiej niż takie tuzy, jak sieć restauracji McDonald’s czy bank Citigroup, o polskich PZU czy KGHM nie mówiąc. Gazety rozpisywały się o tym, kto ile zarobi. Mówiono o osobach, które zainwestowały setki tysięcy dolarów we wczesnej fazie powstawania portalu, a teraz otrzymają setki milionów. Wspominano o tajemniczych rosyjskich inwestorach, o Bono z zespołu U2, który też dołożył swoją cegiełkę do rozwoju strony internetowej. Wreszcie mówiono o samym twórcy, który jeszcze osiem lat temu był nikomu nieznanym studentem Harvardu. Teraz mówi się o czymś zupełnie innym. Początkowo wszystko szło jak po maśle. W chwili debiutu w piątek 18 maja akcje kosztowały 42 dol. Szybko podskoczyły do 45 dol. Potem zaczęły spadać, jednak pierwszy dzień zakończył się nieznaczną nadwyżką nad uprzednio ustaloną ceną 38 dol. Dzień później Zuckerberg ożenił się ze swoją długoletnią narzeczoną. Co poszło nie tak Pozywający inwestorzy skarżą się na wiele rzeczy. Powołują się najczęściej na informacje, do których dotarła Agencja Reutera, że największe banki – Morgan Stanley, Goldman Sachs, J.P. Morgan i Bank of America, obniżyły prognozy dla Facebooka. Miała je do tego namawiać sama debiutująca spółka, a przyczyną miała być rosnąca popularność urządzeń mobilnych (telefonów komórkowych i tabletów). Ich użytkownicy przynoszą serwisowi dużo mniejsze zyski niż osoby przeglądające go z domowych komputerów bądź laptopów – mniejszy ekran przenośny wyświetla zdecydowanie mniej reklam. W samej korekcie nie byłoby nic złego, jednak podobno przed IPO dowiedzieli się o niej jedynie niektórzy najwięksi inwestorzy. Cała reszta rzuciła się nieświadoma na akcje internetowego giganta i kupowała je nawet po 42 dol. za sztukę. Trzy dni później bardzo tego pożałowała. Oskarżona została również spółka NASDAQ OMX Group Inc., właściciel giełdy, na której pojawiło się dziecko Marka Zuckerberga. Jeden z inwestorów oskarża ją o złe przetwarzanie zleceń. Firma tłumaczy się, że jej komputery były… przeciążone. Całą sprawą zainteresowały się również inne organy. Wstrzemięźliwością banków w dzieleniu się wszystkimi informacjami zajmą się instytucje nadzorujące działania giełdy – federalna komisja SEC i prywatna firma FINRA. Aby wyjaśnić tę kwestię, sekretarz stanu Massachusetts wezwał do sądu firmę Morgan Stanley. Dla kogo klapa, dla tego klapa Sytuacja uspokoiła się w środę 23 maja – ten dzień Facebook zakończył na niewielkim plusie. Na giełdzie w dalszym ciągu jest nerwowo i kurs waha się w okolicach trzydziestu kilku dolarów, daleko od najwyższych notowań z piątkowego poranka. Nie ma już jednak mowy o masowych wyprzedażach na miarę tych poniedziałkowych. Przy czym wcale nie oznacza to, że debiut portalu skończył się tragicznie. Wręcz przeciwnie – aktualnie wpisuje się on w tendencje wyznaczone przez poprzedników. Akcje obecnych na giełdzie firm opierających się tak jak Facebook na serwisach społecznościowych w większości można kupić po cenach niższych niż początkowa. Do spółek w takiej sytuacji należą: tworząca gry internetowe Zynga, oferujący zbiorowe zakupy Groupon oraz internetowe radio Pandora. W lepszej sytuacji jest natomiast pomagający w szukaniu pracy portal społecznościowy LinkedIn, którego kurs stale rośnie. Na firmach internetowych zarabiają głównie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 22/2012

Kategorie: Media
Tagi: Jakub Mejer