Wirus w małym mieście

Wirus w małym mieście

Labiszyn Zuzanna Muszynska

Wielkie tąpnięcia w świecie wolniej docierają do miasteczek rozmiaru Łabiszyna Przed wejściem do Bee House, łabiszyńskiego sklepu z różnościami, klient nie ma szans zapomnieć o pandemii. Z kartek na drzwiach witają go zalecenia: „Do sklepu wchodzimy w maseczkach!!! Dziękujemy!!!”, „W sklepie mogą przebywać tylko trzy osoby!”, do tego dwie grafiki ściągnięte z internetu przypominające o maseczkach i właściwych odległościach oraz prośba o „zdecydowane zakupy”. – Był taki czas, że nie podchodziłyśmy do klientów, sami się obsługiwali – wspomina pani Ola, zatrudniona w Bee House od trzech lat. Słabo ją słychać zza maseczki i wiszącego nad ladą ekranu z grubej folii, który wygląda na skonstruowany domowym sposobem. – Z początku nie wszyscy wierzyli w pandemię, ale to już się zmieniło – dodaje. – Dziś każdy ma w rodzinie albo wśród znajomych kogoś, kto zachorował. Szybkie zakupy? Z tym różnie bywa. Łabiszyn to małe miasto, rynek jest miejscem codziennych spotkań. Tu się przychodzi pobyć z drugim człowiekiem. Era paczkomatów W sklepiku Vega u pani Ewy drzwi się nie zamykają. Na przełomie miesiąca, w okresie wypłat, zazwyczaj jest większy ruch. – U mnie klientki mogą przymierzyć towar. Przychodzą panie w średnim wieku i starsze. Młodzież zaopatruje się w sieciówkach – wyjaśnia właścicielka. Można ubrać się u niej od stóp do głów, łącznie z biżuterią i ewentualnym prezentem imieninowym, np. ładnym wazonem czy paterą na stół. Sklep odzieżowo-jubilerski istnieje od 2003 r. Sytuacja pandemiczna znacznie wpłynęła na obroty. Część klientek pracuje zdalnie, same przyznają, że nie muszą dbać o siebie tak jak kiedyś. Pani Ewa wspomina, jak szybko trzeba było się przestawić na nowe zasady. Zdobycie ekranu z pleksi graniczyło z cudem. No i – mimo strachu – musiała wytrwać na posterunku. Teraz ludzie oswoili się z pandemią, może nawet za bardzo. Wchodzą czasem bez masek, bo „są zdrowi”. Zwracanie im uwagi niewiele daje. Przydałaby się do pomocy straż miejska. Co z tego, że obowiązują obostrzenia, skoro nikt ich nie egzekwuje? Największym zmartwieniem pani Ewy jest jednak przetrwanie sklepu. Ze smutkiem wskazuje zakątek rynku, gdzie mieści się paczkomat. Tam przed świętami kolejka stała zawinięta aż do ulicy. Łabiszyński paczkomat InPostu był jednym z pierwszych gminnych paczkomatów w regionie. Za jego instalację miasto otrzymało w prezencie laptopa, a państwo Wojtynkowie z Sabotu, inicjatorzy przedsięwzięcia, do dziś błogosławią, że jest. Nie mogli się zamknąć na początku pandemii, chociaż może by i chcieli. Oprócz asortymentu papierniczo-zabawkowego oferują odbiór paczek. Kurierzy zostawiają u nich to, co nie mieści się w szafkach punktu odbiorczego (i tak za małego na potrzeby miasta) na bocznej ścianie budynku. Innym powodem, by się nie zamknąć, były faktury, opłaty za gaz, światło. Pani Danuta bardzo się przestraszyła pandemii. Mówiła sobie: „Damy radę przez miesiąc, potem zobaczymy”. Nie kupowała towaru, na wypadek gdyby mieli jednak się zamknąć. Na duchu podtrzymywali ją i męża mieszkańcy, zaglądający z pozdrowieniami, życzeniami zdrowia. Na początku towar był noszony do drzwi. Teraz przed ladą stoi szeroki stół, wymusza dodatkowy odstęp. Siedzi na nim wielki miś. Gdy zaczęła się zdalna szkoła, rodzice przychodzili w strachu, czy uda się kupić chociaż zeszyt dla dziecka. Był nawet bum na skakanki do ćwiczeń przed ekranami laptopów. Sprzedawały się maseczki, rękawiczki. Ale to branża papiernicza uratowała sklep. Zabawki nie schodzą, mimo że dzieci spędzają więcej czasu w domach. Z dewocjonaliów nie sprzedał się w tym roku ani jeden zestaw kolędowy. Generalnie obroty zmalały o ponad połowę. – Dzięki punktowi odbioru paczek nie siedzimy i nie patrzymy w sufit – wzdycha pani Danuta. – Przemeblowaliśmy sklep, na środku umieściliśmy stojaki. Wymuszają ruch dookoła lokalu, ludzie się nie grupują. Dostaliśmy jednorazową zapomogę dla małych firm. Pospłacaliśmy, co trzeba. Ale w styczniu puściły mi nerwy, przez miesiąc nie mogłam przychodzić do pracy. Zanim doszłam do siebie, zastępował mnie mąż. Państwo Wojtynkowie od 45 lat prowadzą działalność handlową, Sabot otworzyli w 1990 r. – To ciężki czas – mówią. – Przeszliśmy już wojnę, kiedy powstawała Solidarność. Jeden drugiego się bał, nie było wiadomo, gdzie wróg. W tym roku było podobnie. Niedaleko paczkomatu, w sklepie z modą damską Aleksandra

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2021, 2021

Kategorie: Kraj