Dr hab. Kazimierz Krzysztofek, prof. SWPS, socjolog Polska polityka z internetu dostrzegła głównie blogosferę – Panie profesorze, jest pan współautorem raportu „Poland and the Global Information Society. Logging on” z 2002 r., opracowanego dla Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju. Coś się u nas zmieniło od tego czasu? – I tak, i nie. Przybyło komórek, ponad połowa Polaków jest przyłączona do internetu, choć nadal jeszcze nie wszyscy za pomocą szybkich łączy (szerokiego pasma). Ale co z tego, skoro w Unii wciąż jesteśmy w tym samym otoczeniu cywilizacyjnym? To znaczy ciągle na końcu, w czwartej, ostatniej grupie, jeśli chodzi o usługi typu e-government, e-administration, usługi kulturalne, poziom cyfryzacji zasobów. Ok. 40% Polaków nie ma internetu i nie chce go mieć. Dlaczego? Tu już nie chodzi o koszty, tu chodzi o coś innego. Mieszkańcy małych miasteczek mają swój świat, gdzie żyją w innym czasie, z inną prędkością. Oni mogą się spotkać i pogadać przed sklepem czy przed kościołem, to jest ich świat. Trzeba być ciekawym świata, bo jeśli się nie jest ciekawym świata, to po co szukać? Nawet gdyby im dano internet za darmo, toby go nie chcieli. Choć w Rzeszowie udostępniono komunalny internet około 60% mieszkańców, wzrost liczby nowych użytkowników był niewielki. Ci, którzy chcieli i potrzebowali, już go mieli. – Brzmi to mało optymistycznie… – Niestety. W tym sensie, jeśli idzie o Polskę, to nie jestem huraoptymistą. Nie wyrwiemy się tak szybko do przodu. Ludzie nie widzą korzyści płynących z sieci, takich z dnia na dzień, że np. dzięki temu znajdą pracę. Najszybciej dobrodziejstwa doświadczyli ci, których dzieci wyjechały do Anglii czy Irlandii, bo przez Skype’a mogli za darmo rozmawiać. Często też internet w domu wymusza młode pokolenie, przede wszystkim dzieci w wieku szkolnym. Promykiem nadziei była dla mnie Nasza Klasa. Myślałem, że tak jak maluch zmotoryzował Polskę, Nasza Klasa ją zinternetyzuje. W logowaniu starszemu pokoleniu pomagały dzieci i wnuki. Na pewno przełożyło się to na wzrost zainteresowania nowym medium, natomiast trudno powiedzieć, w jak wielkim stopniu. Nasi rządzący, choć naturalnie nie wszyscy, rozumieją społeczeństwo informacyjne jako to samo społeczeństwo, tylko z większą liczbą komputerów podłączonych do sieci. Nie mówi się, że usieciowienie jest teraz czymś takim jak przed tysiącami lat udomowienie. Jeśli nie ma edukacji, to nic nie pomoże, że będzie internet w każdym domu. – Czy polska polityka już nauczyła się korzystać z internetu? – Polska polityka w internecie dostrzegła głównie blogosferę. Kilkunastu politykom udało się wykorzystać blogi do własnej promocji, a także do politycznych gier, m.in. do przecieków. Liczyli przy tym na konwergencję mediów, czyli wzajemne wzmacnianie efektu oddziaływania pomiędzy różnymi platformami komunikacyjnymi. Jeśli chodzi o inne formy uczestnictwa w sieci, to trochę tego w trakcie ostatniej kampanii było. Nie wiadomo, na ile to zadecydowało; jeśli już, to zmotywowało młodych internautów. Starsi wolą media masowe, więc oglądają tradycyjne dzienniki. Internet nie służy w jednym aspekcie polityce, zwłaszcza tej tradycyjnej, ufundowanej na partiach. Coraz trudniej budować tam wielkie fronty polityczne, ponieważ jest dużo dyskursów, które bardzo się różnią. Ujawniło się to przy sprawie krzyża – internet i komórki pozwalają na szybką mobilizację i podjęcie jakichś działań. Tutaj ujawnia się siła komunikacji, która uruchamia zdarzenia i działania społeczne. Natomiast niewykluczone, że będą kiełkować jakieś efemeryczne ruchy polityczne. Spoiling i trolling powodują, że natychmiast pojawia się kontrakcja. Jeśli dochodzi do kontrowersyjnej sytuacji, ŕ la wawelska, natychmiast pojawia się kontra, która angażuje dość duże rzesze przeciwników. Oni w inny sposób nie mogliby ani się ujawnić, ani policzyć. – To jaka jest przyszłość? – Być może polscy internauci będą za parę lat w stanie stworzyć ruch, który wypromowałby swojego reprezentanta. Tutaj jednak musi być przekroczona masa krytyczna, aby ludzie znaleźli w sobie wystarczającą motywację; młodzi ludzie bowiem trudniej motywują się do uczestnictwa w polityce. Mogą stworzyć smart mob, sprytny tłum, wpłynąć na siebie. Gdyby wybory odbywały się elektronicznie, zmieniłoby to sytuację. Młodsi wyborcy skorzystaliby z tego narzędzia znacznie chętniej niż starsi, dla których to narzędzie byłoby nieoswojone. Samozaopatrzenie poznawcze –
Tagi:
Kuba Kapiszewski