Skąd brać pieniądze na zapchanie dziury budżetowej? Od tych, którzy je mają Nasza gospodarka jest szóstą bądź siódmą gospodarką Unii Europejskiej, jest gospodarką liczącą się – dowodziła 8 października 2008 r. z sejmowej trybuny wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska. I zapewniała solennie wybrańców narodu: – W chwili obecnej nie ma żadnego ryzyka wskazującego na to, że kryzys finansowy dotknie polskie banki. W stenogramie sejmowym błysnęło słowo „oklaski”. Jeszcze niedawno premier Tusk, minister finansów Rostowski oraz rodzimi niezależni eksperci zapewniali nas, że „fundamenty mamy zdrowe”. Naród jednak odkrył, że złoty stracił procentowo wobec dolara i euro więcej niż ukraińska hrywna, a na giełdzie dominują kolejne „czarne” poniedziałki, środy i piątki. Potem wybuchła afera z opcjami walutowymi. Bezrobocie zaczęło rosnąć. W końcu premier ogłosił, że jednak kryzys jest, i to ciężki. 19 lutego br. w Sejmie odbyła się mocno spóźniona debata na ten temat, która szybko zmieniła się w farsę. Telewidzowie zapamiętali ministra Rostowskiego, który porzucił swe nienaganne maniery angielskiego dżentelmena, by grubym słowem rugać ekspremiera Kaczyńskiego za nieobecność, gdy on przemawia. Jednak rząd musi działać. Zwłaszcza gdy dobierają mu się do skóry takie tuzy jak były minister finansów Mirosław Gronicki czy wiceminister prof. Stanisław Gomułka. Pod koniec lutego „Rzeczpospolita” powołując się na ich opinie oraz zdanie Janusza Jankowiaka, ekonomisty Polskiej Rady Biznesu, podała, że deficyt budżetowy może na koniec lutego sięgnąć połowy kwoty planowanej na cały rok. Zdaniem gazety, dla ratowania sytuacji rząd może być zmuszony podnieść składkę rentową z obecnych 7% do 13% i przynajmniej na dwa lata zamrozić płace budżetówki oraz waloryzację rent i emerytur. Odpór tym pomysłom dała 11 marca br. na łamach tej samej „Rzeczpospolitej” wiceminister Elżbieta Suchocka-Roguska: „Nie będziemy podnosić składki rentowej, bo to uderzyłoby w przedsiębiorców, a cięcia wydatków inwestycyjnych wiązałyby się z koniecznością zerwania już podpisanych umów i wypłatą odszkodowań”. To co rząd będzie robił? Ano brał pieniądze od tych, którzy jeszcze je mają, i zasypywał nimi budżetową dziurę. Bez rozgłosu i reklamy Nie jest tak, że jeźdźcy finansowej Apokalipsy, którzy przybyli zza oceanu, spopielili nad Wisłą wszystko. Fakt, że prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz, jęcząc niczym Piekarski na mękach, mówi, że banki nie są „chłopcami do bicia”, i domaga się od rządu gwarancji ekstra, nie znaczy, że cały sektor to ruina. Mało kto wie, a media o tym milczą, że znakomitą kondycją cieszą się dziś banki spółdzielcze oraz spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe popularnie zwane SKOK-ami. Banki spółdzielcze, skupione w trzech wielkich grupach: Banku Polskiej Spółdzielczości, Spółdzielczej Grupie Bankowej i Zrzeszeniu Mazowieckiego Banku Regionalnego, nie dysponują co prawda tak wielkimi środkami jak banki komercyjne, za to oferują swym klientom pewność, że ich depozyty nie znikną gdzieś na Karaibach. Ponadstuletnia tradycja zobowiązuje. Konserwatyzm w korzystaniu z nowoczesnych, acz bardzo ryzykownych instrumentów finansowych uchronił je przed stratami, zapewnił w ubiegłym roku przyzwoity zysk i ochronił reputację. W tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. Byłoby wielką stratą, gdyby potwierdziły się plotki, że jedna z wymienionych grup banków spółdzielczych także straciła na opcjach. To zagrożenie nie dotyczy SKOK-ów. W 2008 r. przybyło im placówek – jest ich już 1759 – i około 200 tys. nowych klientów, którzy zdeponowali w kasach ponad 8,6 mld zł. Osiągane przez SKOK-i wskaźniki wzrostu aktywów czy dynamiki udzielanych pożyczek zapewniają im czempionat wśród polskich instytucji finansowych. A do tego średnie oprocentowanie środków gromadzonych na rachunkach osobistych jest trzykrotnie wyższe niż w bankach komercyjnych. Podobnie rzecz się ma z lokatami długoterminowymi. Rok 2009 zarówno dla banków spółdzielczych, jak i SKOK-ów zapowiada się wyjątkowo dobrze. Im więcej będzie hałasu wokół problemu opcji walutowych, banku Goldman Sachs, kłopotów z uzyskaniem kredytów mieszkaniowych i podnoszeniem przez banki komercyjne opłat oraz fatalnego traktowania klientów – tym więcej będzie chętnych, by przenieść swe rachunki osobiste do wspomnianych instytucji. Wiedzą o tym Amerykanie, którzy w roku ubiegłym odkryli, że tamtejsze kasy spółdzielcze okazały się doskonale impregnowane na kryzys. Rok 2008 dla amerykańskich SKOK-ów okazał się rekordowy. Obecny zapowiada
Tagi:
Marek Czarkowski









