REPORTER „PRZEGLĄDU” W BOGATYNI Ktoś powiedział, że ze zgromadzonych darów można postawić wysoki mur, którego nie zmyje żadna woda. I być może w tym tkwi największa wartość pomocy Powodzian można poznać po twarzach. Zniekształconych i opuchniętych. Podkrążone, zapadnięte oczy, spierzchnięte usta, szara skóra. Chętniej rozmawiają ci, których domy przetrwały. Milkną zapytani o sąsiadów. Bo o czym tu mówić, kiedy domów nie ma? Monika: Rozszarpało nam domy. Ludzie w Bogatyni zmienili się tak, jak zmieniła się Miedzianka, która wylała. Nikt o niej nie mówił rzeka. Raczej potok albo ciek wodny. Zwykle miała pół metra. W sobotę, 7 sierpnia, podniosła się o kilka metrów. Monika przyszła do prowizorycznego punktu medycznego w Markocicach, żeby opatrzyć jej nogi. Porobiły się jej odparzenia od gumiaków. Sama jest pielęgniarką. Kiedy proszę, żeby opowiedziała, co się stało, wyrzuca z siebie: – Nic nie wiedzieliśmy, byliśmy zaskoczeni. Rozszarpało nam domy. Potem dodaje, że jej dom ocalał, bo nie stoi nad samą Miedzianką. Ale sąsiedzi nie mają niczego. DZIECKO. Kilka godzin, żeby dorosnąć Najbardziej zaskakuje, jak wiele różnych ról potrafi przyjąć na siebie człowiek, gdy trzeba pomóc drugiemu. Tutaj lekarz, który rozwozi ludziom konserwy, nikogo nie dziwi. Nie dziwi strażak niańczący dziecko, policjant z chochlą w ręku, emerytowany górnik w roli logistyka darów. Zakwaterowaniem w największym punkcie ewakuacyjnym, Szkole Podstawowej nr 3, kieruje jej dyrekcja. Dyrektorki osobiście doglądają przerobionych na pokoje gościnne pracowni. Bo tutaj panuje porządek innego rodzaju. Porządek ludzi dotkniętych katastrofą. Na znaczeniu tracą nazwiska, odtąd najważniejsze stają się adresy. Po nich wiadomo, kto został bez dachu nad głową, kto najbardziej ucierpiał w powodzi. Nowe zasady najlepiej widać w punktach odbioru darów. Zawsze pierwsi zjawiają się ludzie starsi i matki z dziećmi. Później przychodzą mężczyźni. Zabierają rzeczy najcięższe. Proszki w pięciokilogramowych opakowaniach, wiadra wypełnione detergentami, narzędzia do usuwania gruzu. Dzieci cierpliwie stoją z boku, trzymając zabawki. To dlatego, że wolontariusze od razu kierują do nich swoje kroki. Kilkuletni chłopczyk doprasza się samochodu. – Nie będzie dzisiaj żadnego samochodu. Nie zawracaj teraz głowy – mówi mama. – To wezmę misia – odpowiada. Dziecko może zgubić się samo na wesołym miasteczku. Kiedy przychodzi tragedia, gubią się rodzice. Te dzieci już to wiedzą. Niekiedy kilka godzin musi wystarczyć, żeby dorosnąć. Stanisław: Dobrze, że żona tego nie widzi. Stanisław żonę z dwójką dzieci odnalazł po trzech dniach. Kiedy woda zaczęła wzbierać, biegł do domu, ale nie mógł pokonać nurtu. Ze strychu sąsiedniego domu mógł tylko bezradnie patrzeć. Żeby zatrzymać wodę, żona zapierała się o drzwi. W efekcie ma zwichnięte ścięgna i nadwerężone mięśnie. Stanisław zaczął sprzątać dom dopiero, kiedy zadzwoniła z wrocławskiej kliniki. – Dobrze, że tego nie widzi. Lidia i Wiesław. Ludzie bezdomni W dokumentach pozostała ulica i numer domu. Kościuszki 39. Teraz mieszkają w szkole. W kolonii ludzi bezdomnych. Na kolację schodzą po 22. On, rencista po wypadku w kopalni, bezradny i zagubiony, kurczowo trzyma się żony. Cień, którego trzeba pilnować. Nie potrafi nawet unieść małego talerza z kolacją, więc do pokoju posiłek zanosi mu żona. Wszystko, co im zostało, mają na sobie. Spodnie, koszule i bielizna. Żeby poświadczyć tożsamość w urzędzie, Lidia musiała szukać sąsiadów i znajomych. Zanim woda zabrała im dom, wiele nie posiadali, więc wiele też nie stracili. Stare meble i podstawowe wyposażenie. Jakaś kuchnia, jakaś lodówka, jakaś pralka. Nie rozpaczają. Kwaterunkowi są najbardziej apatyczni, tkwią w oczekiwaniu na przydział mieszkań zastępczych. Nie mają balastu lat straconych na budowanie swojego, własnego, prywatnego. Wspomnienia? Kilka dni po powodzi nie sięgają dalej niż czas tragedii i strachu. Lidia pamięta, jak sąsiad opowiadał jej o Kruszynie. Tak w bramie nazwano jedną sąsiadkę ze względu na jej znaczną nadwagę. Gdy przyszła woda, z pomocą ludzi przecisnęła się przez wąskie okno w łazience. Za wąskie, żeby zmieściła się w nim na co dzień. Nie wiadomo po co, ale ostatnią rzeczą, jaką zabrała ze sobą, były okienne zasłony. Następnego dnia Wiesław siedzi samotnie przed szkołą. Zapytany o żonę odpowiada: – Poszła od rana w tango. Teraz
Tagi:
Artur Zawisza









