Żadne zasady nie obowiązują

Żadne zasady nie obowiązują

Andrzej Duda lubił się prezentować jako strażnik konstytucji. Tego już nie ma

Lex Tusk! Politycy PiS klaskali z radości, gdy odrzucali weto Senatu do tej ustawy, a potem, gdy Andrzej Duda w błyskawicznym tempie ustawę podpisał, cieszyli się jak dzieci. Teraz lamentują, bo widzą, że dali opozycji paliwo, że mobilizują anty-PiS.

A Duda? W poniedziałek ustawę podpisał, zachwalając ją i lekceważąc wszelkie zastrzeżenia. W piątek, podczas pośpiesznie zwołanej konferencji prasowej, ogłosił, że składa wniosek o jej nowelizację. I to nie byle jaką, bo nowelizacja zmienia praktycznie trzy czwarte przyjętych wcześniej zapisów. Mamy więc paniczną szamotaninę prezydenta. Próbę ucieczki.

Oto opowieść o polityce jako grze błędów, o graczu Kaczyńskim i o tym, jakie szkody może wyrządzić Polsce mierny polityk wepchnięty na fotel prezydenta. Bo nic nie jest „pozamiatane”.

Gra błędów

Tu rzecz jest prosta, wystarczy przypomnieć sobie pewne fakty. Jeszcze ubiegłej jesieni ludzie PiS chodzili ze spuszczonymi głowami, opozycja wołała, że w Polsce zabraknie węgla, a inflacja i szybujące w górę ceny ropy i gazu zniszczą gospodarkę. Nic takiego się nie stało, węgiel został do kraju dowieziony (za jaką cenę, to już inna sprawa), PiS odzyskało równowagę. A potem trafiły mu się prezenty – najpierw pojawił się w stacji TVN film o papieżu, a potem „Gazeta Wyborcza” opublikowała sondaż o jednej liście opozycji.

Te dwa wydarzenia zmieniły rozkład sił. Kaczyński wykorzystał film, aby bić w dzwony, że oto Platforma, Tusk i „lewacka Europa” atakują „naszego papieża”. To bardzo pomogło w mobilizacji prawicowego elektoratu, znów wstąpił w niego bojowy duch. Z kolei sondaż o jednej liście opozycji i cała dyskusja na ten temat skłóciły Tuska z Hołownią, Kosiniakiem-Kamyszem i lewicowym triem, poróżniły sympatyków tych partii, przy okazji wszystkich demobilizując.

Sytuacja się odwróciła – mieliśmy prące do wygranej PiS i pogubioną opozycję. A potem Kaczyński zadał kolejny cios – podczas zwołanej pośpiesznie partyjnej konwencji ogłosił program 800+. To miał być nokaut.

Czy był? Tusk jako jedyny z polityków opozycji błysnął refleksem, natychmiast odpowiadając, że jest to rewaloryzacja obecnego 500+, czyli wyrównanie wartości świadczenia z powodu inflacji. I że proponuje uchwalić 800+ od 1 czerwca, na Dzień Dziecka. Tym samym osłabił uderzenie Kaczyńskiego.

Dlatego prezes PiS odpalił inną bombę – dał zielone światło do powołania komisji mającej badać wpływy rosyjskie. Stosowną ustawę przegłosował Sejm, podpisał Andrzej Duda i tak narodziło się lex Tusk. Czyli superkomisja, w której zasiądą ludzie Kaczyńskiego. Będą mogli każdego, pod pretekstem, że uległ rosyjskim wpływom (jak to ocenić?), wyeliminować na 10 lat, czyli na zawsze, z polskiej polityki. A wiadomo, że głównym oskarżonym ma być Donald Tusk.

Ten pomysł i jego wdrożenie zaszokowały opinię publiczną. Bo jest to de facto rozbrat z demokracją i wprowadzenie dyktatury. Jak bowiem nazwać system, w którym władza może wyeliminować kogo chce? Najpierw oskarżyć go, że „ulega rosyjskim wpływom”, a potem wydać wyrok.

To oczywiste, że tak bezczelny i niemądry atak na demokrację zmobilizował wielkie grupy Polaków. I tym razem paliwo polityczne zostało dostarczone Donaldowi Tuskowi. Bo ta ustawa – jest to może cyniczne, ale prawdziwe – to prezent dla niego. Stawia go w centrum zainteresowania jako głównego rywala Kaczyńskiego. Inni liderzy opozycji nie mają ruchu – muszą stanąć za Tuskiem, muszą go bronić.

Tak oto Jarosław Kaczyński zbudował ring, na którym toczyć się ma polityczna walka. Na ringu stanie on, człowiek, któremu nie ufa 51% Polaków, i Donald Tusk, któremu nie ufa 54% ankietowanych. Inni – Duda, Morawiecki, Ziobro, Trzaskowski, Hołownia, Zandberg – zostali zepchnięci w cień, gdzieś do dalekich rzędów.

Komisja PiS, komisja Dudy

O komisji media bębniły cały ubiegły tydzień, więc tu jak najkrócej – w myśl pierwszej, już obowiązującej ustawy ma ona się składać z dziewięciu osób, powoływanych przez Sejm, przy czym nie muszą to być posłowie (zgodnie z nowelizacją, którą zgłosił Duda – nie będą). Komisja ma badać przypadki „funkcjonariuszy publicznych lub członków kadry kierowniczej wyższego szczebla, którzy w latach 2007-2022 pod wpływem rosyjskim działali na szkodę interesów RP”.

Zgodnie z obowiązującą już ustawą komisja będzie miała uprawnienia zarówno śledcze, jak i oskarżycielskie oraz sądownicze. Na mocy jej decyzji osoby oskarżane będą mogły zostać pozbawione prawa do pełnienia funkcji związanych z zarządzaniem środkami publicznymi, na okres do 10 lat. Ale ten zapis prezydent chce zmienić – w jego nowelizacji komisja takiego prawa nie będzie miała. Choć będzie mogła ogłosić, że dana osoba nie daje rękojmi należytego wykonywania czynności w interesie publicznym. Nie będzie więc banicji, tylko napiętnowanie. Propozycja Andrzeja Dudy mówi też, że od „wyroków” komisji będzie można odwoływać się do sądu apelacyjnego, a nie – jak stanowiono wcześniej – do sądu administracyjnego.

Duda chce również zmienić zapisy stanowiące, że prace komisji są niejawne, choć jej posiedzenia oraz ogłaszanie „wyroków” miały już być publiczne, przed kamerami. Prezydent zapowiedział, że wszystkie działania komisji będą jawne, poza wyjątkowymi sytuacjami, kiedy będą dotyczyły bardzo wysokiej klauzuli tajemnicy państwowej. Nie odniósł się natomiast do innego bulwersującego zapisu – że członkowie komisji za swoje decyzje nie będą ponosić żadnej odpowiedzialności. Taka konstrukcja ustawy łamie w wielu punktach konstytucję, łamie prawo unijne i międzynarodowe.

Świat zachodni zresztą zareagował na podpisanie ustawy o komisji niemal natychmiast. W Parlamencie Europejskim odbyła się w tej sprawie debata. Swoje negatywne stanowisko wyraził także Departament Stanu USA: „Amerykański rząd jest zaniepokojony przyjęciem przez polski rząd nowego prawa, które może być wykorzystane do ingerencji w wolne i sprawiedliwe wybory”. Polska dla zachodniego świata stała się państwem podejrzanym. Z wszystkimi tego konsekwencjami.

Te tłumaczenia polityków PiS, że komisja jest w porządku, że świat został przez opozycję wprowadzony w błąd, są de facto bez znaczenia, bo nikt nie bierze ich na serio. Świat przecież wie, na czym polega trójpodział władzy i po co taką komisję powołuje się parę miesięcy przed wyborami. Że trzeba badać rosyjskie wpływy? Owszem, ale czy na pewno jest to robota dla polityków, a nie dla tajnych służb? Że „jeśli ktoś działał uczciwie, to nie ma się czego obawiać”? Ta zasada obowiązuje, ale tylko wtedy, kiedy sądy są uczciwe i niezawisłe. A tu jedna partia będzie przesłuchiwać swoich przeciwników, a potem wydawać na nich wyrok.

Wielki odwrót prezydenta

Dla Andrzeja Dudy miniony tydzień musiał być szczególnie ciężki. Po fali krytyki, która spłynęła na niego po podpisaniu w poniedziałek ustawy, musiał się zorientować, że to on jest pierwszym przegranym. Że komisja jeszcze nie ruszyła, ale jej pierwsza ofiara już dynda. Bo w zasadzie cała jego dotychczasowa praca została przekreślona: i przymiarki do wybicia się na niepodległość na scenie krajowej, i próby zbudowania sobie pozycji wśród Amerykanów. Znów stał się długopisem, marionetką Kaczyńskiego.

A jeszcze nie tak dawno był traktowany poważnie. Chwalono go za postawę wobec wojny na Ukrainie i dobre kontakty z Wołodymyrem Zełenskim. Pamiętano weta: wobec ustawy o Sądzie Najwyższym, wobec lex TVN czy lex Czarnek. Prezydent wydawał się stabilizatorem, osobą, która ma odwagę powściągać najbardziej skrajne pomysły PiS. On sam lubił się prezentować jako strażnik konstytucji i gwarant proamerykańskiej polityki.

Tego już nie ma. Jeżeli ktoś się łudził, że Andrzej Duda jest politykiem przywiązanym do demokratycznych reguł, dłużej nie może już się mamić. Przecież prezydent wiedział, że ustawa, którą podpisał, jest sprzeczna z konstytucją, z regułami praworządnego sprawowania władzy. I że to krok na drodze Polski ku autokracji, wypychający nas z zachodnich struktur. Dlaczego więc złożył podpis? Dlaczego świadomie zrezygnował z pozycji politycznej, którą udało mu się przez minione lata wypracować? Może uważał, że sprawa jakoś się uklepie i to wszystko ujdzie mu na sucho? Jeżeli tak, to był skrajnie naiwny.

Cała rzecz jest, ogólnie biorąc, farsą. Podpis Dudy przekreślił jego szanse na karierę w organizacjach międzynarodowych. Ale i nie zwiększył szans na karierę w Polsce. Gdy zakończy się jego kadencja, Duda będzie byłym prezydentem. I tyle. Może takim, który będzie musiał stawać przed trybunałami. A władza w Zjednoczonej Prawicy? Pozycja następcy Kaczyńskiego? Tu będzie miał dalekie miejsce w kolejce. Oto, ile kosztuje jeden podpis.

A nowelizacja, którą ogłosił w piątek? Realnie patrząc, przesuwa ona start komisji o miesiąc z hakiem, na koniec lipca, o ile PiS potraktuje swojego prezydenta poważnie. Politycznie inicjatywy Dudy nie można ocenić inaczej niż jako desperacką próbę wyplątania się z sytuacji, w którą sam się wplątał. Kto albo co go do tego ruchu przekonało? Protesty opinii publicznej? Dymisje w jego otoczeniu? Ambasador USA Mark Brzezinski? Na pewno nikt stojący niżej od niego.

Ale równie ważne jest pytanie, czy zmiany, które zgłosił Duda, czynią ustawę strawną. Owszem, w wersji prezydenckiej jest ona mniej barbarzyńska, bardziej cywilizowana niż ta pisowska. Choćby dlatego, że pozbawia komisję możliwości wykluczania polityków opozycji z życia publicznego. To jednak niewielka poprawka. Nie będzie można się mścić. Lecz wciąż będzie można szczuć.

Mówił o tym zresztą rzecznik PiS Rafał Bochenek: „Prezes Jarosław Kaczyński wielokrotnie podkreślał, że głównym celem tej ustawy jest pokazanie prawdy na temat wpływów agentury rosyjskiej w Polsce i zasadniczy cel tejże ustawy jest zachowany, nawet po zapowiadanych propozycjach nowelizacji złożonej przez prezydenta Dudę”.

Tłumacząc to z pisowskiego na polski – Kaczyński ma świadomość, że komisja niczego nie wykryje i niczego nie ustali. Wszak nie do tego została powołana. Ona ma rzucać oskarżenia, insynuować, tworzyć atmosferę, że już za chwilę prawda zostanie ujawniona. Robić to, co robili Kaczyński z Macierewiczem przez całe lata w każdą miesięcznicę katastrofy smoleńskiej – wołać, że jesteśmy blisko ujawnienia wielkiej zdrady. Z tego punktu widzenia poprawki Dudy niewiele zmieniają. Nie chodzi przecież o to, żeby coś ustalić, tylko o to, żeby śledztwo trwało.

Chwilo, trwaj!

To jest „urok” systemów autorytarnych, że ci, co rządzą, uważają, że nie mogą oddać władzy. Bo mogliby zostać rozliczeni, bo musieliby zapłacić za łamanie prawa, za niegodziwości. Dlatego wybory są w takim systemie czymś innym niż w „zwykłej demokracji”. Są walką o życie.

I Kaczyński o to życie walczy. W sytuacji, gdy sondaże wciąż wskazują, że Zjednoczona Prawica nie osiągnie większości, sięga po kolejne środki. Obietnica 800+ i zapowiedź innych „prezentów” to pomysł na zdobywanie wyborców poprzez transfery socjalne. Hasła, by bronić papieża i kościołów – to przekaz do wyborców przywiązanych do tradycyjnych wartości. PiS próbuje też dotrzeć do nich, snując wizje ideologii gender i ideologii LGBT.

Teraz z kolei sięga po broń „patriotyczną”. Tusk jest Niemcem, a za sprawą komisji może być poplecznikiem Putina. I, ostatecznie, komisja może go wyeliminować z życia publicznego.

Widzimy zatem, że Kaczyński działa zgodnie z hasłem „wszystkie ręce na pokład” i chce maksymalnie zmobilizować swoich wyborców. Nie obchodzą go zastrzeżenia sojuszników czy oburzenie wielkiej części Polaków. Liczy się cel – władza. I żadne zasady tu nie obowiązują.

Kaczyński miał również nadzieję, że uchwalenie ustawy przebiegnie w miarę płynnie, że protesty przeciwko niej wielkie nie będą. Zwróćmy uwagę – ustawa jest w Sejmie od grudnia i do tej pory media mówiły o niej bez większego zainteresowania. Może więc to utwierdzało Kaczyńskiego w przekonaniu, że uda się ją przepchnąć bez większych awantur?

Miejmy też świadomość, że choroba pogardy dla prawa, zgody na łamanie demokratycznych reguł toczy Polskę nie od dziś. PiS taktyką salami – plasterek po plasterku – ogranicza naszą wolność. Parę skandalicznych ustaw, ewidentnie naruszających prawa obywatelskie i porządek demokratyczny, zdążyło już uchwalić i jakoś uchodziło mu to płazem. Bo zawsze można było się zasłonić a to pandemią, a to koniecznością walki z przestępcami, a to wojną na Ukrainie. Albo tym, że ci z opozycji robią to samo.

Oburzamy się, że lex Tusk pozwoli eliminować po uważaniu każdego polityka. A jak było w lipcu 2021 r. na lewicy? Przecież Włodzimierz Czarzasty tak właśnie postępował – zawieszając członków zarządu partii, kiedy w tym zarządzie stracił większość. Zawieszał ich już podczas posiedzenia, tuż przed głosowaniem! Mało kogo to oburzało, media uznały, że to wewnętrzna sprawa jednej z partii. Można rzec, Kaczyński ma wzór. Wie, że tak można. Gdy więc słyszymy, jak Włodzimierz Czarzasty woła, że będzie chciał postawić prezydenta Andrzeja Dudę za podpisanie lex Tusk przed Trybunałem Stanu, możemy tylko się uśmiechać. Bo, po pierwsze, sił i możliwości do tego Czarzasty nie ma. A po drugie, nie jest w roli oskarżyciela w tej sprawie specjalnie wiarygodny.

Gdy przed komisją stanie Tusk

Ale i tak nasuwa się pytanie, czy Kaczyński ma świadomość, że działanie komisji może być kontrskuteczne. Owszem, jakaś część wyborców Zjednoczonej Prawicy z radością i niecierpliwością czeka na przesłuchanie Tuska, chce zobaczyć go na ławie oskarżonych. Dla tej grupy komisja to wielki prezent. Ale oni i tak zagłosują na PiS. Ich nie trzeba kupować! W kampanii wyborczej bardziej chodzi o to, by pozyskać wyborców niezdecydowanych. A trudno przypuszczać, by komisja, jej działania, tych normalsów przyciągnęła. Przeciwnie! W sytuacji gdy niesprawiedliwość jest oczywista, sympatia niezdecydowanych będzie po stronie atakowanych, niesłusznie oskarżanych.

Wyobraźmy sobie posiedzenia komisji. Organ ten jeszcze nie zacznie na dobre działać, gdy padnie najbardziej oczywiste pytanie – skoro w Polsce są rosyjskie wpływy, to jak można wierzyć, że ujawni je dziewięciu członków komisji, skoro przez osiem lat rządów PiS nie potrafili ich ujawnić panowie z kontrwywiadu, podwładni ministra Mariusza Kamińskiego? To co oni robili?

A potem wyobraźmy sobie przesłuchanie Waldemara Pawlaka, którego PiS oskarża, że gdy był wicepremierem i ministrem gospodarki, podpisał niekorzystne umowy z Gazpromem. Przecież przyjdzie przygotowany, z górą materiałów, i będzie przekonująco tłumaczył, że to nie on ustępował Rosjanom, tylko ludzie PiS. Wskaże ich palcem, po nazwiskach, i będzie mówił o ich spotkaniach z Rosjanami oraz dokumentach, które podpisywali.

A Tusk? Też będzie przygotowany i szybko przejdzie od roli oskarżonego do roli oskarżyciela. Da radę. Zwłaszcza że sprzyjać mu będzie postrzeganie go jako ofiary, demokraty atakowanego przez reżim.

Trudno przypuszczać, by Kaczyński nie zdawał sobie z tego sprawy. Powinniśmy więc zakładać, że jego plan jest inny – on wie, że komisja niczego nie ustali, chodzi tylko o to, by podtrzymywać zainteresowanie jej „pracami” poprzez przecieki do mediów, ujawnianie wybranych materiałów, snucie domysłów, insynuacji i rzucanie oskarżeń. I ciągłe grożenie, że oto Tusk w przyszłym tygodniu zostanie wezwany… I dopiero się okaże, o czym rozmawiał z Putinem na molo w Sopocie…

W tym scenariuszu komisja ma grać dwojaką rolę. Przede wszystkim ma być kijem, którym można walić w pręty klatki z ryczącym tygrysem. Instytucją odwracającą uwagę. W kampanii wyborczej taki instrument jest bardzo pożyteczny. Bo umożliwia przykrywanie niewygodnych tematów, ucieczkę od nich. Po co rozmawiać o kolejnych aferach władzy, o gospodarce itd., skoro można snuć rozważania, kto zdrajca, a kto patriota. Druga funkcja komisji to miecz Damoklesa. Komisja ma wisieć nad głowami polityków opozycji i ich naznaczać – jako zdrajców, jako ludzi podejrzanych. Tak by musieli się tłumaczyć, by czuli się niepewnie, by utrudniać im aktywność polityczną. Takie nękanie może być pomysłem na kampanię.

A w dalszej perspektywie – jest to wygodne narzędzie, by rządzić długo i bezkarnie. Bo za sprawą komisji, gdyby PiS wygrało wybory i zapewniło sobie trzecią kadencję, można już bez kłopotów wyeliminować każdego.

Można również, rzucając oskarżenia, wytworzyć atmosferę podejrzeń, rozpętać w kraju histerię. To też służy władzy. A w tworzeniu takiej atmosfery Kaczyński jest mistrzem. Z tego punktu widzenia powołanie komisji nie jest szaleństwem podyktowanym strachem przed utratą władzy. Przeciwnie, jest ruchem dalekowzrocznym.

A że przy tym zmieciony został autorytet Andrzeja Dudy i jego nadzieje na dalszą karierę? Sam sobie winien, wagę polityka poznajemy przecież w najtrudniejszych momentach.

Fot. Wojciech Olkuśnik/East News

Wydanie: 2023, 23/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy