Wojna na pływalni

Wojna na pływalni

Dyscyplinarki i degradacje

Dodaje, że dyrektor w tym czasie rozpoczął polowanie na niepokornych związkowców Konfederacji Pracy. W sierpniu 2009 r. Deptułę zwolniono po raz pierwszy. Został wyrzucony dyscyplinarnie za nieobecność w pracy. Sprawa trafiła do sądu pracy, gdzie Deptuła udowodnił, że prawidłowo informował pracodawcę o tym, że tego dnia będzie korzystał z tzw. godzin związkowych. W maju 2010 r. działacz został przywrócony do pracy.

W efekcie zmiany zasad premiowania wynagrodzenie Deptuły zmniejszyło się o ponad 600 zł netto. I ta sprawa trafiła do sądu, który w 2014 r. zdecydował, że powinno zostać podniesione. Przyznał również związkowcowi prawie 14 tys. zł odszkodowania za nierówne traktowanie.

Przykrości spotkały także zastępczynię Michała Deptuły (od 2011 r. przewodniczącego organizacji zakładowej). Kobieta długo chorowała. Deptuła opowiada, że kiedy jej stan zdrowia się poprawił, dyrektor nie chciał przywrócić jej do pracy. Inspekcja pracy orzekła, że pracownica może wykonywać część zadań jako osoba niepełnosprawna. Sprawa zakończyła się ugodą w 2013 r. Kobiecie wypłacono 9 tys. zł.

Grzegorzowi Surówce naraziła się także zastępczyni dyrektora, która funkcje kierownicze w ośrodku pełniła od powstania obiektu. Na początku 2012 r. dyrektor zdegradował ją do kasjerki-recepcjonistki, podając jako powód konieczność wprowadzenia oszczędności. Następnie kobiecie wypowiedziano umowę o pracę ze względu na rzekome błędy popełnione na stanowisku kasjera.
Sąd zarówno I, jak i II instancji stwierdził pozorność przyczyny wypowiedzenia zmieniającego i przywrócił zastępczynię dyrektora na stanowisko kierownicze. Tak samo zakończyła się sprawa przywrócenia na stanowisko kasjera. Dyrektor nie był w stanie udowodnić, że pracownica popełniła zarzucane jej błędy.

W tym samym czasie toczyła się jeszcze jedna sprawa. Zastępczyni dyrektora domagała się usunięcia ze swoich akt osobowych nagany, którą otrzymała z powodu odmowy noszenia koszulki służbowej w nieodpowiednim rozmiarze (pracodawca nie zgodził się na dokonanie poprawek krawieckich). W tym przypadku doszło do ugody, pracodawca przystał na usunięcie nagany z akt oraz odstąpił od polecenia noszenia za małej koszulki. – Te wydarzenia nie pozostały bez wpływu na stan mojego zdrowia. Obecnie przebywam na zwolnieniu lekarskim – mówi zastępczyni dyrektora.

Nie był to jedyny przypadek degradacji na stanowisko poniżej kwalifikacji. Pracownik stacji uzdatniania wody decyzją dyrektora został sprzątaczem, do pracy w szatni skierowano dotychczasowego kierownika hotelu funkcjonującego przy OSiR.

Dlaczego dyrektor tak postępował? Czy o przesuwaniu na niższe stanowiska decydowały przesłanki merytoryczne? – Pan dyrektor zamienił ośrodek we własny folwark – twierdzą związkowcy. Grzegorz Surówka poproszony o komentarz odpowiada: – Wszelkie zmiany w zatrudnieniu pracowników dokonywane są w ramach obowiązujących przepisów. Akurat przykład „zdegradowania” pracownika uzdatniania wody na sprzątającego był przedmiotem kontroli sądowej. Sąd uznał to działanie za zgodne z prawem i pozew byłego pracownika oddalił.!

Przecieki w basenie

Związkowcy z Konfederacji Pracy od lat alarmują o nieprawidłowościach na Polnej. W 2011 r. placówkę sprawdził Wydział Biura Kontroli m.st. Warszawy. – Stwierdzono uchybienia w kwestii zamówień publicznych, przetargów i wykonywania zarządzeń wewnętrznych – mówi Michał Deptuła, powołując się na raport pokontrolny. Rok później jednak odbył się konkurs na dyrektora. Grzegorz Surówka okazał się najlepszy spośród kilkunastu kandydatów i został pełnoprawnym dyrektorem na Polnej. W międzyczasie z SLD przepisał się do Platformy Obywatelskiej.

W ośrodku pojawił się także problem z podbaseniem. Z relacji pracowników wynika, że woda kapała bezpośrednio na skrzynki elektryczne, co ich zdaniem zagrażało zdrowiu, a nawet życiu. Potwierdzają to fotografie opublikowane w lutym 2015 r. w „Super Expressie”. Związkowcy z Konfederacji Pracy przekonują, że informowali o tym dyrektora od 2010 r. Ten jednak, wedle ich relacji, miał najpierw przekształcić bazę noclegową OSiR w trzygwiazdkowy hotel i wyremontować halę sportową.

Wykonanie ekspertyzy dotyczącej stanu podbasenia dyrektor zlecił dopiero w 2013 r. W podsumowaniu dokumentu, do którego dotarł „Super Express”, napisano: „Przecieki powodują destrukcję betonu. W przyszłości spowoduje to korozję zbrojenia. Ilość i wielkość przecieków będzie się powiększała z upływem czasu. Jedynym sposobem naprawy jest kapitalny remont”. Przeprowadzono go w 2015 r. Kosztował 520 tys. zł. Związkowcy przekonują, że gdyby odbył się wcześniej, podatnicy zapłaciliby mniej.

Dyrektor Surówka broni się, że wcześniej dzielnica nie przekazywała środków na remont. Pytany przez PRZEGLĄD, zaprzecza twierdzeniu, że stan podbasenia nie stwarzał niebezpieczeństwa dla pracowników: – Był stale monitorowany i nie zagrażał zdrowiu i życiu ludzi, czego potwierdzeniem są wielokrotne kontrole PIP, a także okresowe kontrole techniczne budynku. Paweł Suliga, wiceburmistrz Śródmieścia, oponuje: – Przed remontem wyglądało to bardzo źle. Zabezpieczenia były wykonane metodami chałupniczymi.

Informacje o złym stanie ośrodka wysłał do prezydent Warszawy Andrzej Fuksiewicz, kierownik obiektu, w piśmie z 2 marca 2015 r.: „Postanowiłem przerwać milczenie, gdyż to, co dzieje się w OSiR Śródmieście pod rządami dyrektora G. Surówki, uwłacza mojej godności i przypomina zarządzanie folwarkiem, nie jednostką samorządową”. Kierownik zarzuca dyrektorowi: „niegospodarność i marnotrawstwo pieniędzy publicznych – przykład: (niepotrzebne w obecnej chwili) przekształcenie bazy noclegowej w hotel 3-gwiazdkowy czy remont hali sportowej, zamiast zapobiegania degradacji budynku”.

Fuksiewicz to kolejny pracownik skonfliktowany z Grzegorzem Surówką. Z jego relacji wynika, że po latach pracy (z bardzo dobrymi ocenami) dyrektor zaczął mu obcinać premie i nagrody. Później w ogóle przestał je dawać. – Czułem, że Surówka zamierza mnie zwolnić, dlatego wstąpiłem do Konfederacji Pracy, która zapewniła mi ochronę – mówi.

Po tym fakcie dyrektor przestał rozmawiać ze swoim podwładnym, wszystkie polecenia wydawał mu na piśmie. – Dostawałem zadania, których nie byłem w stanie wykonać. Nie mieściły się one w zakresie moich obowiązków. Miałem np. z dnia na dzień przygotować materiały, których opracowaniem powinna się zająć zewnętrzna firma audytorska. Powierzanie zadań niemożliwych do wykonania nazywa się metodą „na zapalenie płuc”. Dyrektor zbierał na mnie kwity. Każde niewykonane polecenie było argumentem za tym, żeby zwolnić mnie dyscyplinarnie – opowiada Fuksiewicz. – To wiele mnie kosztowało. Podupadłem na zdrowiu. Teraz jestem na zwolnieniu lekarskim.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 14/2016, 2016

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy