Wreszcie trzeźwiejemy

Wreszcie trzeźwiejemy

Prof. Janusz Tazbir Powinniśmy przestać ciągle się zastanawiać, ilu nas kiedyś wyrżnięto – Panie profesorze, nawiązując do tytułu pańskiej najnowszej książki „Długi romans z muzą Klio”, chciałem zapytać, czego nauczył on pana o Polsce i Polakach? – Wielu rzeczy, np. tego, że charakter narodowy nie jest czymś niezmiennym, bo zmienia się na skutek warunków historycznych; że przejawia się w momentach przełomowych, ponieważ na co dzień każdy Polak tak naprawdę ma podobny charakter do Francuza, Niemca czy Rosjanina. W XVI w. np. Polacy uchodzili za opojów, ale Niemcy za jeszcze większych. Dowiedziałem się także, że wcale nie byliśmy najbardziej prześladowanym narodem, bo w historii były narody gorzej doświadczone, a my w XIX stuleciu wpadliśmy w jakiś dziwny martyrologiczny poślizg, niewspółmierny do rzeczywistości. Ale przede wszystkim nauczył mnie ten „romans”, że nie należy zbytnio ufać źródłom, tylko zawsze podchodzić do nich krytycznie. Poza tym wiem już dziś z całą pewnością, że warto podążać za swoją pasją. Ktoś kiedyś słusznie powiedział, że jak człowiek robi to, co lubi, to wtedy ma wrażenie, że nic nie robi. – Czy historia uczy czegoś Polaków, czy też jesteśmy na nią odporni? – Uczy. Proszę zwrócić uwagę, że od 60 lat nie było żadnego powstania. Dziś stawia się na kompromis i próby dogadania się, a nie na zacietrzewienie. Inaczej niż za czasów konfederacji barskiej czy podczas wszystkich późniejszych zrywów. Zmienia się też typ bohatera narodowego, z nieudacznika na człowieka sukcesu. Jan Paweł II, Józef Piłsudski, Maria Skłodowska-Curie, a więc postacie, z których jako naród jesteśmy dumni, to przecież byli ludzie sukcesu. Tymczasem dawniej naszym idolem był nieudacznik, który ginął w Elsterze, na stokach Cytadeli, a wodzów nie rozliczano z wygranych bitew, tylko z tego, że w ogóle walczyli, a szczególnie gdy polegli. Dawniej Polacy nie korzystali z tych lekcji życia, jakie daje historia. – Jednak patrząc na ostatnie dwa lata rządów braci Kaczyńskich, miałem wrażenie, że nadal nie korzystają. Ksenofobia, antysemityzm w Radiu Maryja, poszukiwanie w historii konfliktów, które można by nadal rozliczać, odwoływanie się do tradycji przewrotu majowego, dzika lustracja, ożywienie zasady „dziel i rządź” – to wszystko skłania do pesymistycznej refleksji, że nie poradziliśmy sobie z wieloma demonami. – Owszem, ale uważam, że to tylko pewien typ propagandy usiłował wykorzystać przeszłość do aktualnych celów. Podobnie tylko pewna grupa manipulowała antysemityzmem, ponieważ ludzie łatwiej łączą się przeciwko wspólnemu wrogowi niż w imię miłości i przywiązania do czegoś. Do tego dochodzi jeszcze przekonanie, że jest się ofiarą spisku w skali światowej, co także jednoczy pewne grupy. Natomiast w idealizowaniu okresu międzywojennego, świadomie bądź nie, zatarto różnice ideologiczne między politykami tamtego okresu, Daszyńskim, Witosem, Piłsudskim, Dmowskim, co mocno fałszuje obraz tamtych czasów. Uważam zresztą, że właśnie wówczas, w latach 30. XX w., skończyła się era wielkich polityków. Od tamtej pory do dziś nie pojawili się więcej w Polsce prawdziwie wielcy mężowie stanu. Ani na lewicy, ani tym bardziej na prawicy. – A Instytut Pamięci Narodowej i jego prokuratorska rola? – Nie jestem zwolennikiem tej instytucji i wolałbym, żeby nie była finansowana z budżetu państwa. IPN manipuluje historią, a rozliczaniem przeszłości powinny zajmować się uniwersytety. Pani prof. Barbara Skarga, która przecież siedziała długo w łagrze, powiedziała, że wszystkie teczki powinno się zamknąć na 50 lat. Zgadzam się z nią. – Nie martwi pana, że wciąż znajdują się politycy skłonni do manipulowania przeszłością? – Tylko czy im to wychodzi? Kaczyńskim, patrząc na wynik wyborczy, nie za bardzo wyszło. Ale, wie pan, historia zawsze była wielką wypożyczalnią kostiumów na różnego rodzaju okazje. W związku z tym prowadzono spory zastępcze. Kto by się w normalnym kraju tak bardzo podniecał Stanisławem Augustem Poniatowskim, gdyby nie chodziło o to, jaki ma być stosunek do Rosji, niezależnie od tego, czy czerwonej, czy białej? Albo Stanisław ze Szczepanowa. Przecież tak naprawdę nie chodzi o postać tego świętego, który zginął we wczesnym średniowieczu, lecz o konflikt między Kościołem a państwem. Według mnie jednak, próby wykorzystywania historii do aktualnych celów politycznych maleją. – Ale nie maleją namiętności martyrologiczne. Przyzna pan, że wciąż lubimy świętować klęski i zajmować się nimi… – No cóż, najpierw opowiadano, jak Niemcy wyrzynali Polaków, potem, jak Sowieci

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 46/2007

Kategorie: Wywiady